Screen z zapisu filmowego na YouTube [www.youtube.com]

.

Jarosław Pytlak podczas wystąpienia na obywatelskim wysłuchaniu publicznym w CN Kopernik

 

 

Jak widzieliśmy obserwując w minioną sobotę obywatelskie wysłuchanie publiczne w sprawie zmian w podstawie programowej język a polskiego – uczestniczył w nim także Jarosław Pytlak. I zabrał tam głos – ale z powodu  limitu czasu na wystąpienia, określonego na 3,5 minuty – wyszedł stamtąd z niedosytem. I dlatego jeszcze tego dnia zamieścił na swoim blogu ten tekst:

 

 

Ja w imieniu wnuka…

 

Wysłuchanie obywatelskie w sprawie rozporządzenia dotyczącego zmian w podstawie programowej, zorganizowane 18 maja przez Fundację Stocznia i Centrum Nauki Kopernik, choć ograniczone do kwestii języka polskiego, a w praktyce listy lektur, stworzyło dobrą okazję, by upomnieć się o nowy styl działania MEN. I nie chodzi o bardziej sympatyczny od poprzedników sposób bycia pań kierujących resortem, bo to już mamy, ale oczekiwane przez lata profesjonalne i merytoryczne podejście do problemów edukacji. Z tym zaś jest krucho. Zgłosiłem chęć zabrania głosu, a że podobnie jak wszyscy na swoje wystąpienie otrzymałem jedynie trzy i pół minuty, przygotowałem wersję pisemną, starając się zapisać wszystko, co uznaję za istotne. Poniżej zamieszczam treść mojego exposè.

 

 

Szanowni Państwo!

 

Pozwalam sobie zabrać tutaj głos przede wszystkim w imieniu wnuka. Chłopak jak haman, rocznik 2019, naukę w szkole rozpocznie równo z reformą, którą zapowiada ministra Nowacka. Wydawać by się mogło, że debata na temat odchudzenia podstawy programowej go nie dotyczy. I faktycznie, wnuk mój nie ma zdania na temat tego, czy należy omawiać w szkole „Odprawę posłów greckich”, czy też nie. Jest mu obojętna kwestia dzieł Henryka Sienkiewicza, Adama Mickiewicza i innych autorów, których losy jeszcze się ważą. Prawdę mówiąc, jest na etapie czytania przygód „Kici koci”. Gdyby jednak nie dziecięca nieświadomość procesów dziejowych, byłby na pewno zainteresowany, by władze oświatowe postępowały roztropnie. O tym właśnie chcę tutaj powiedzieć jako jego dziadek i reprezentant. Bo od roztropnej polityki edukacyjnej zależy kształt przeszłej reformy, której mój wnuk będzie przymusowym pionierem. Chciałbym, żeby stał się jej beneficjentem a nie ofiarą. Awantura na temat zmian w wykazie lektur pokazuje, że roztropności i zdolności przewidywania skutków podjętych działań najwyraźniej zabrakło. I póki czas, warto z tego wyciągnąć naukę.

 

Co do samych lektur nasz postulat jest prosty: niech władze dotrzymają słowa. Skoro obiecano 20% redukcji treści – niech to będzie rzeczywiście 20% mniej pozycji na liście lektur obowiązkowych. Oczywiście można dyskutować, dlaczego akurat 20, ale z taką dyskusją nigdy nie dojdziemy do ładu. Fundamentem, także dla przyszłego reformowania, jest konsekwencja władz w realizacji przyjętego, skądinąd moim zdaniem słusznego planu.

 

Marzylibyśmy wraz z wnukiem, by decydenci rozumieli, że o edukacji nie należy rozstrzygać podczas wiecu, nieważne, czy będzie to meeting przedwyborczy Donalda Tuska, czy dziwoląg prawny, nazwany prekonsultacjami. Reformowanie systemu edukacji, niezależnie od skali, jest pracą dla ekspertów. Oczywiście dobranie ich to wielka sztuka. Władza musi świadomie wybrać i uczynić z nich wizytówkę swoich działań. Polityczna chwała za kolejną reformę może spłynąć na ekipę ministry Nowackiej, ale pracę merytoryczną powinni wykonać nieanonimowi fachowcy, najlepiej dobrani w sposób konkursowy. A jeśli już się ich wybierze, należy pozwolić im pracować. Owszem, proces tworzenie nowych rozwiązań powinien być transparentny dla społeczeństwa, raportowany w zapowiedzianych wcześniej etapach. Owszem, należy czerpać z dorobku wielu inicjatyw społecznych, jakie w dziedzinie edukacji kwitły w ostatnich latach. Przygotowywane rozwiązania nie powinny być jednak przedmiotem plebiscytu. Wystarczą przewidziane w praktyce legislacyjnej konsultacje. Trzeba tylko rzetelnie analizować otrzymywane uwagi i sugestie, a nie postępować tak, jak w przypadku prac domowych, gdy większość głosów w konsultacjach była głęboko krytyczna, a w rozporządzeniu dokonano zmian jedynie kosmetycznych. Porządek polityczny wygrał z porządkiem merytorycznym, co źle rokuje w perspektywie prac nad reformą.

 

Kazus listy lektur pokazuje, że nie ma mowy o ideowo-moralnej jedności narodu. Przeciwstawianie Ordo Iuris „zbuntowanym polonistom” jest mylącym uproszczeniem. Bez poszukiwania złotego środka i kompromisu, bez rzetelnego wsparcia naukowego, będziemy niczym wahadło wędrować od koncepcji liberalnej do narodowo-patriotycznej i z powrotem. A przecież okrojenie listy lektur to drobiazg w porównaniu z koniecznością wypracowania nowej wizji systemu, która musi być do przyjęcia dla możliwe szerokiego grona odbiorców. Tymczasem skala emocji i kontrowersji, jakie wywołała ta jedna sprawa, w gruncie rzeczy banalna, powinna być przestrogą na przyszłość.

 

Póki co, niech eksperci MEN pochylą się nad opiniami zgłoszonymi w ramach tych właściwych, trwających trzy tygodnie konsultacji i niech dokonają cięć w zakresie wcześniej założonych 20%. To wystarczy, by wywiązać się z wcześniejszej zapowiedzi. Warto jednak szybko rozważyć powołanie Komisji Edukacji Narodowej, jeśli już nie apolitycznej i samodzielnej, jak sugerowano przed ostatnimi wyborami w kręgach ówczesnej opozycji, to przynajmniej jako doradczego ciała eksperckiego przy MEN. Dwa lata na przygotowanie reformy to bardzo mało czasu. Mówiąc prawdę, o wiele za mało. Ale jeśli musi być go tylko tyle, to tym bardziej trzeba szybko ogłosić precyzyjny harmonogram i zaprezentować ludzi, którzy obok polityków będą swoimi nazwiskami i dorobkiem firmować proces wykuwania tej reformy.

 

O co obaj z wnukiem bardzo gorąco apelujemy…!

 

 

 

Źródło:  www.wokolszkoly.edu.pl/blog/

 

 



Zostaw odpowiedź