Na portalu „Juniorowo” wytropiliśmy obszerny artykuł autorstwa Wojciecha Musiała – współtwórcy i współwłaściciela „Juniorowa”, pt. „Helikopterowi rodzice – kiedy troska rodziców bardziej szkodzi niż pomaga”.
Foto: www.25lat.rmf.fm
Wojciech Musiał
Zdecydowaliśmy się zainteresować naszych czytelników poruszonym tam problemem nadopiekuńczości rodziców, gdyż zjawisko to ma swe bardzo odczuwalne przez nauczycieli konsekwencje – i to nie tylko na płaszczyźnie formalno-prawnej, ale przede wszystkim jako główna przeszkoda w wypracowywaniu nietoksycznych, partnerskich relacji nauczyciel – rodzic.
Oto kilka, wybranych z tego obszernego tekstu, fragmentów i – oczywiście – link do całości.
[…] Skąd się wzięli helikopterowi rodzice
Jeszcze w latach siedemdziesiątych zeszłego wieku amerykańscy rodzice nie mieli żadnego problemu z otwarciem drzwi wejściowych do domu i wypuszczeniem dzieci na zewnątrz. A one rozbiegały się po okolicy eksplorując ulice, parki, place zabaw a także miejsca, w których być ich nie powinno: budowy, opuszczone fabryki, niestrzeżone wody itp. Nie było telefonów komórkowych ani lokalizatorów GPS. Rodzice nie wiedzieli, co ich dzieci robią, dopóki nie wróciły do domu na kolację. Rodzice rzadko też angażowali się w pomoc przy zadaniach domowych, bo ówczesna szkoła nie obciążała nimi zanadto. Nie widzieli również nic złego w zapaleniu papierosa czy wypiciu drinka w obecności swoich pociech, czego akurat nie powinniśmy pochwalać, ale co jest doskonałą ilustracją ówczesnego swobodnego podejścia do wychowania.
Podobnie w Polsce. Pokolenie obecnych trzydziesto- czterdziestolatków wychowywało się jeszcze z kluczem na szyi. Po szkole wracaliśmy do pustych domów, bo oboje rodzice byli w pracy. Sami odgrzewaliśmy sobie jedzenie, sami odrabialiśmy lekcje (albo i nie), a potem biegliśmy na podwórko, żeby do wieczora grać w piłkę, bawić się w chowanego lub realizować inne pomysły, od których dorosłym ścierpłaby skóra, gdyby tylko wiedzieli. Sam pamiętam ganianie po piętrach nieukończonego bloku na pobliskiej budowie, której stróż nie był w stanie upilnować przed bandą ruchliwych chłopaków.[…]
Helikopterowi rodzice – kontrola totalna
Zaangażowanie rodziców w wychowanie dzieci szybko przestało ograniczać się do organizowania popołudniowych spotkań. W tej chwili nadopiekuńczy rodzice kontrolują każdy aspekt życia dziecka. Wożą je samochodami do szkoły, ze szkoły na zajęcia dodatkowe, z zajęć do domu. Wieczorami odrabiają z nimi lekcje, a bardzo często je w tym wyręczają, gdy przeciążone nauką dzieci nie dają już rady. Kontrolują ich postępy w nauce (dzienniki elektroniczne zapewniają stały dostęp do ocen), a jeśli dziecko zostanie ocenione za nisko, bez wahania wszczynają dyskusję z nauczycielem.
Nauczyciele są coraz bardziej zestresowani roszczeniową postawą rodziców, którzy kwestionują każdą ich decyzję, sprawiedliwą, czy nie. Strach przed kłótnią sprawia, że konstruktywna krytyka zniknęła z sal lekcyjnych a także z boisk sportowych, bo roszczeniowi rodzice bez wahania podważają autorytet trenerów sportowych. Rodzice wybierają za dzieci kółka zainteresowań. Wybierają im przyjaciół. Wybierają lektury oraz hobby. Odhaczają kolejne pozycje z ich życiowej „check-listy”, którą ułożyli jeszcze przed przyjściem dziecka na świat: takie przedszkole, taka podstawówka, takie liceum, szkoła wyższa. Cel: sukces zawodowy. Najbardziej prestiżowe uczelnie, najbardziej dochodowe zawody. […]
Dorosłe dzieci
A dziecko… pozostaje dzieckiem długo po ukończeniu 18 lat. Julie Lythcott-Haims, autorka książki „Pułapka nadopiekuńczości”, przez dziesięć lat pracowała jako opiekunka pierwszych roczników na uniwersytecie Stanforda. W książce opisuje rosnącą liczbę studentów, którzy są jak dzieci we mgle. Nie potrafią zapisać się na poszczególne zajęcia, bo zawsze robili to za nich rodzice. Nie wiedzą nawet, które zajęcia chcą wybrać, bo nigdy same o tym nie decydowały. Nie potrafią zaplanować listy codziennych zakupów, ani zrealizować jej w w sklepie. Nie wiedzą nawet, jak wybrać się autobusem z kampusu do miasta. Pewien świeżo upieczony student przyjechał do akademika wraz z kurierem, który przywiózł wszystkie jego bagaże. Kurier, jak to kurier – zostawił go ze stertą walizek na chodniku. A chłopak stanął obok nich bezradny i skołowany – co teraz zrobić, gdzie jest mój pokój, jak wnieść te wszystkie bagaże? Maaaamoooooo!!!!! […]
Foto:www.gandalf.com.pl
Jak mogło dojść do takiego absurdu? Przecież nadopiekuńczy rodzice kochają swoje dzieci i chcą dla nich jak najlepiej. Miłość rodzicielska sprawiła, że zapragnęli usunąć z drogi życiowej swoich dzieci każdą pułapkę i przeszkodę. To w imię miłości prowadzą swoje dzieci za rękę na drodze do życiowego sukcesu, czyli świetnie płatnej, prestiżowej pracy. Tylko że ta miłość kaleczy. W Stanach Zjednoczonych rozumie to coraz więcej rodziców, a debata publiczna o helikopterowych rodzicach zatacza coraz szersze kręgi. Coraz więcej rodziców chce wyzwolić się spod społecznej presji nadmiernej kontroli i opiekuńczości. Coraz liczniejsi już to robią.
W Polsce ten problem jeszcze nie uruchomił alarmu, choć coraz liczniejsze przykłady wskazują na to, że wkraczamy na ścieżkę, którą Amerykanie podążają od kilku dekad i z której powoli zaczynają schodzić zrozumiawszy, że jest to droga donikąd. Polecam lekturę „Pułapki nadopiekuńczości” polskim rodzicom mając nadzieję, że pozwoli nam uniknąć syndromu helikopterowych rodziców.
Artykuł powstał na podstawie książki Julie Lythcott-Haims „Pułapka nadopiekuńczości. Czy wyrządzamy krzywdę swoim dzieciom starając się za bardzo?”.
Całość artykułu „Helikopterowi rodzice – kiedy troska rodziców bardziej szkodzi niż pomaga” – TUTAJ
Źródło: ww.juniorowo.pl