



Nowy tydzień zaczynamy – jak to już bywało wielokrotnie – od udostępnienia wczorajszego posta z bloga „Wokół Szkoły”, prowadzonego od wielu lat przez Jarosława Pytlaka. „Na deser” zamieszczamy link do wywiadu z Nim, zamieszczonego także wczoraj na portalu „Strefa Edukacji”. Wyróżnienie fragmentów tekstu pogrubionymi czcionkami lub podkreśleniem – redakcja OE:
Kłopoty z przyrodą w szkole
Trudno powiedzieć co przesądziło, że czeka nas powrót do rozwiązania obowiązującego za sprawą reformy Handkego w dwudziestoleciu 1999-2019, kiedy to w klasach 4-6 szkoły podstawowej były po 3 lekcje przyrody tygodniowo. Na pewno nie entuzjazm nauczycieli, bo biolodzy i geografowie na wieść o planowanej zmianie jęli głośno protestować, a kiedy okazało się, że jej skutkiem ma być ujęcie po jednej godzinie fizyki i chemii w klasie siódmej, niezadowolenie rozlało się jeszcze szerzej. Decyzja ministerstwa nie znajduje też uzasadnienia w jakiejkolwiek spójnej koncepcji nauczania przyrody, bo takowa ani nie pozostała po wspomnianym dwudziestoleciu; ani nie było jej w wyjściowych zasobach obecnych reformatorów. Dopiero teraz trwa pilne poszukiwanie pomysłu, który potwierdzi sens projektowanej zmiany, a także przekona sceptyków, że nowy/stary przedmiot jest w stanie przejąć część treści z zakresu fizyki i chemii.
Być może jakiś niewielki wpływ na decyzję miała rekomendacja grupy ekspertów, w której przygotowaniu dla IBE uczestniczyłem, ale my zaproponowaliśmy trzy godziny w każdej klasie łącznie z edukacją zdrowotną, a ta już na pewno pozostanie bytem osobnym. Najprawdopodobniej więc główną siłą sprawczą przywrócenia lekcji przyrody stało się po prostu osobiste przekonanie i determinacja wiceministry Lubnauer, która zapowiadała to posunięcie już w grudniu 2023 roku i postawiła na swoim, konsekwentnie dając odpór nauczycielskiej niechęci.
Przyznam, że moje uczucia są ambiwalentne. Z jednej strony cieszę się z tej zmiany, bo uważam, że uczniowie w wieku 10-12 lat powinni uczyć się o świecie w sposób całościowy, a nie zgłębiać – tak jak to dzieje się obecnie – akademickie tajniki biologii i geografii. Z drugiej strony czuję niepokój, który ogniskuje się wokół dwóch zasadniczych problemów: braku koncepcji przyrody jako przedmiotu zupełnie innego niż kompilacja czterech nauk przyrodniczych, oraz niedostatku nauczycieli gotowych zrozumieć i zaakceptować tę odrębność, zdolnych oderwać się od domeny swojego kierunkowego wykształcenia.
Trudno oczekiwać, że nauczyciele będą rozumieć i realizować koncepcję, której nie ma. Istnieje więc poważne ryzyko, że przyroda stanie się areną rywalizacji biologów, geografów, chemików i fizyków, chcących umieścić w niej (i wtłoczyć do uczniowskich głów) jak najwięcej ważnych dla siebie treści nauczania. Na szczęście jest jeszcze nadzieja, że zespół powołany przez IBE wypracuje interdyscyplinarną, a zarazem autonomiczną koncepcję tego przedmiotu, choć czasu dramatycznie brakuje. Ze swej strony, zgodnie z misją odpowiedzialnego realisty, w następnym artykule podzielę się własnym pomysłem w tej kwestii. Może okaże się pomocny. Póki co, w tym miejscu pozostanę przy temacie nauczycieli.
Wspierając decyzję ogłoszoną przez panią Lubnauer dr Tomasz Gajderowicz, wicedyrektor IBE, wskazał, że wynik polskich uczniów w ostatniej edycji międzynarodowych badań PISA, w zakresie rozumowania przyrodniczego uległ pogorszeniu, gdy tymczasem w krajach, w których wprowadzono do szkół interdyscyplinarny przedmiot „science” (w Singapurze, Australii i Irlandii) odnotowano wyraźny postęp. Aby jednak obraz ten był pełny, należało dodać, że zajęcia „science” prowadzą specjalnie wykształceni w tym celu nauczyciele. W Polsce ich nie ma i na pewno przed nastaniem reformy nie będzie.
Minęło już lat bodaj trzydzieści od czasu, gdy zawodowe studia pedagogiczne ograniczono do wychowania przedszkolnego, kształcenia zintegrowanego i pedagogiki specjalnej. Od klasy czwartej szkoły podstawowej nauczanie jest domeną absolwentów studiów kierunkowych, dodatkowo wyedukowanych, a często tylko przyuczonych w zakresie kwalifikacji pedagogicznych. Ten brak solidnej podbudowy pedagogicznej wykształcenia nauczycieli przedmiotowych staje się z roku na rok coraz bardziej dotkliwy, wobec mnożących się problemów psychologicznych, wychowawczych i egzystencjalnych młodych ludzi. A dodatkowy kłopot powstanie przy wprowadzeniu przyrody jako przedmiotu, który nie ma „swojej” dyscypliny akademickiej. Napisałem „powstanie”, ale trafniej byłoby „powróci”, bowiem taką samą sytuację przerabialiśmy już po reformie Handkego. Wielu ówczesnych uczniów wspomina do dzisiaj, że nauczyciele przyrody nader często eksponowali przede wszystkim treści najbliższe im z racji bazowego wykształcenia, pozostałe traktując po macoszemu. Z perspektywy czasu można powiedzieć, że w środowisku pedagogicznym zabrakło wtedy zrozumienia dla specyfiki przedmiotu, który ze swojej natury bliższy jest kształceniu zintegrowanemu niż biologii, geografii, chemii lub fizyce. Teraz grozi nam popełnienie tego samego błędu.
Doraźnie możemy próbować zaradzić temu tworząc dobrze przemyślaną i spójną podstawę programową, a na tej bazie przekonując nauczycieli do holistycznego traktowania przedmiotu poznania, jakim jest świat przyrody. Na pewno nie obejdzie się bez zgrzytów, ale jest to zadanie całkiem realne. Patrząc długofalowo natomiast, przywrócenie lekcji przyrody w szkole podstawowej stanowi doskonałą okazję, by poszerzyć ofertę studiów zawodowych dla nauczycieli, na początek o ten przedmiot właśnie. Zamiast roztaczać przed przyszłymi biologami, geografami, fizykami i chemikami upiorną wizję nauczania dzieci 10-12-letnich czegoś, co przekracza ich (dzieci) możliwości kognitywne, kształćmy nauczycieli przyrody na uniwersyteckich studiach pedagogicznych! Może być absolwent(ka) pedagogiki ze specjalnością wychowania przedszkolnego i edukacji wczesnoszkolnej, równie dobrze może to być specjalist(k)a od nauczania przyrody! Studia pedagogiczne dają obecnie przyszłym nauczyciel(k)om różne dodatkowe kompetencje, np. do wczesnego nauczania języka angielskiego albo prowadzenia terapii pedagogicznej. Kształćmy więc także specjalistów od przyrody, wyposażając ich dodatkowo w kompetencje pedagogiczne potrzebne współczesnemu nauczycielowi.
Nie znam się na zasadach tworzenia programów studiów wyższych, ale na zdrowy rozum, jeśli jest zapotrzebowanie na określonych specjalistów, to można wyjść mu naprzeciw. Uniwersytety mają dobrze opanowane know-how, jeśli chodzi o kształcenie pedagogiczne. Wystarczy tylko opracować tę część programu, która dotyczyć będzie zagadnień przyrodniczych, zarówno w aspekcie merytorycznym, jak i metodycznym. Nie jest to zadanie ponad siły. Wymagać będzie oczywiście kooperacji z wydziałami biologii, chemii, geografii i fizyki, ale koordynacja wg przyjętej koncepcji tego przedmiotu pozostanie u pedagogów.
Jeśli któryś wydział pedagogiczny byłby zainteresowany podjęciem takiego wyzwania, służę pomocą w opracowaniu programu kształcenia merytorycznego. Oczywiście, zakładając optymistycznie, że koncepcja tego przedmiotu, którą naszkicuję w następnym artykule, znajdzie jakieś odbicie w tym, co powstanie w IBE w ramach przygotowań do reformy…
Źródło: www.wokolszkoly.edu.pl/blog/
Oto obiecany link do zapisu rozmowy Magdaleny Konczal z Jarosławem Pytlakiem”
Jarosław Pytlak – od 1990 roku dyrektor Zespołu Szkół Społecznego Towarzystwa Oświatowego
na warszawskim Bemowie
Nie zaczyna się budować domu od komina. A tak wygląda obecna reforma oświaty – TUTAJ
Jedna odpowiedź to “O błędach w projekcie nowego przedmiotu „przyroda” i kształceniu do niego nauczycieli”
Zostaw odpowiedź

kwiecień 6th, 2025 o godzinie 10:25
[…] rzeczywistości, o których sygnalizowałem zamieszczając na OE teksty na te tematy, takich jak: kłopoty z przyrodą w szkole, odporność psychiczna nauczycieli, integrowanie imigrantów i mniejszości kulturowych ze […]