11 czerwca Mikołaj Marcela zamieścił na swoim fejsbukowym profilu tekst, w którym uzasadnia dlaczego nie znosi słowa „wychowanie”. Dopiero dziś postanowiliśmy udostępnić ten post na naszej stronie – wcześniej zawsze wyskakiwały jakieś bardziej „gorące” tematy. Jednak uznaliśmy, że nie możemy odłożyć tego „ad acta”, gdyż zawarte tam tezy i spostrzeżenia mogą Was pobudzić do własnych refleksji nad osobistym stosunkiem, nie tylko do słowa, ale przede wszystkim do tego, jak Wy interpretujecie swoje działanie, wykonywane w ramach tego, co oficjalnie nazywane jest „funkcją wychowawczą szkoły”.
Jest jedno słowo, którego absolutnie nie znoszę. Tym słowem jest „wychowanie”. Od kilku dni na Facebooku krą Mikołaj Marcela ży „przypowieść”, która zaczyna się tak: „Na pierwszym miejscu powinno być wychowanie, a dopiero później wykształcenie”. A potem zaczyna się historia o profesorze, który zapisuje na tablicy cyfrę 1 i informuje swoich studentów, że „człowieczeństwo to najważniejsza wartość w życiu”. Następnie dopisuje kolejne zera do jedynki, demonstrując oniemiałym studentom, że osiągnięcia, doświadczenie, sukces, miłość, odpowiedzialność uszlachetniają człowieka i potęgują jego wartość. Na koniec efektownym gestem zmazuje cyfrę 1 i stwierdza: „Jeśli nie będziecie zachowywać się jak ludzie, cokolwiek byście zrobili i tak pozostaniecie zerem„.
Szczerze mówiąc, dawno nie czytałem czegoś równie strasznego i nacechowanego wszystkim tym, co drażni mnie w edukacji. Po pierwsze, czy rzeczywiście na pierwszym miejscu powinno być wychowanie? Jestem wprawdzie literaturoznawcą a nie językoznawcą, ale o ile mi wiadomo, termin ten wywodzi się od „chowu” i pierwotnie oznaczał „żywienie”. A więc hodowlę. Wiem, zmienił swoje znaczenie w ciągu ostatnich dwustu lat, ale jednak ilekroć słyszę to słowo, pobrzmiewa w nim dla mnie jego rdzeń. I najczęściej tym właśnie staje się „edukacja” i temu służy szkoła – (prze)chowaniu dzieci.
Po drugie, według „przypowieści” wychowanie ma z nas zrobić ludzi. Cóż, tak się składa, że w swoim życiu trochę interesowałem się historią, sporo czytałem o naszych ludzkich „dokonaniach” i nie wiem, czy akurat człowiek jest dobrym wzorem do naśladowania. Tym bardziej gdy zestawimy „człowieczeństwo” z „chowem” i zastanowimy się, co ludzkość zrobiła z naturą, jak przetrzebiła dzikie gatunki zwierząt i zniewoliła część w nich w ramach masowej hodowli bydła, drobiu czy trzody chlewnej. I co ludzie robili i robią z innymi ludźmi, którzy różnią się od nich kolorem skóry, płcią, wyznaniem, orientacją seksualną, pochodzeniem – generalnie czymkolwiek.
Po trzecie, straszne jest nieustanne myślenie o ludziach w kategoriach ich wartości. To nieustanne ocenianie i wartościowanie, które jest zmorą szkoły i edukacji (gdzie zaczyna się od ocen, średnich, świadectw z paskiem i rankingów uczniów i szkół), ale też dorosłego życia. Poza tym zapytam przewrotnie: czy to zero jest takie straszne? Zero to pusta przestrzeń do zapewnienia, otwartość, potencjalność, początek czegoś nowego.
I w końcu, smuciło mnie zawsze, że wychowanie najczęściej utożsamiane jest z uległością, posłuszeństwem, zachowywaniem tak jak powinno się zachować. W tym terminie pobrzmiewa dla mnie tłumienie buntu i oporu, zakaz robienia rzeczy po swojemu i bycie sobą, nawet jeśli nie podoba się to osobom, które mają nad nami jakąś władzę. Ale znów: może to po prostu przez moje podejście do życia i tego co robię, bycie enfant terrible – niemal zawsze i wszędzie. Wolałbym, żeby światły profesor z przypowieści powiedział studentom, żeby ci po prostu byli sobą i robili w życiu to, co ich uszczęśliwia. I żeby nie używał tych wszystkich strasznie nacechowanych słów, które zestawione ze sobą w taki a nie inny sposób właśnie uniemożliwiają jego uczniom bycie sobą i robienie w życiu tego, co ich uszczęśliwia.
Mogę się domyślać, jaka była intencja tej historii: chodzi o empatię, szacunek i rozumienie drugiego człowieka. Ale może w takim razie nazywajmy rzeczy po imieniu, a nie wpisujemy to w długą tradycję tresury dzieci, nie mówmy o tym w historii, w której mędrzec poucza głupców i mówi im, jak się rzeczy mają. Niech jego studenci sami do tego dojdą, a nie słuchają jego przemowy „ex cathedra”. Ale sam nie wiem – może jestem niewychowany i dlatego tak piszę…
Źródło: www.facebook.com/mikolaj.marcela