Screen z programu w TVN „Dzień dobry” [www.dziendobry.tvn.pl]
Mikołaj Marcela w studiu TVN – 23 sierpnia 2020 roku
stronie „Krytyki Politycznej” zamieszczono w sobotę, 12 grudnia, zapis rozmowy Katarzyny Przyborskiej – redaktorki tej strony z doktorem Mikołajem Marcelą – pisarzem, wykładowcą akademickim, nauczycielem.
Poniżej zamieszczamy jedynie kilka, wybranych, pytań i odpowiedzi na nie, oraz link do pełnej wersji tego wwywiadu:
Ten model edukacji jest zabójczy i dla naszej psychiki, i dla naszego świata
Katarzyna Przyborska: Przed nami kolejne tygodnie zdalnej nauki, a potem jeszcze święta i ferie, które zgodnie z wolą rządu większość rodzin ma spędzić w domu. A pan niedawno napisał książkę: Jak nie zwariować ze swoim dzieckiem. Tytuł sugeruje, że to coś w sam raz na pandemię, o ile już jesteśmy na tyle dobrze zorganizowani, żeby znaleźć czas na czytanie książek. Przyznaję jednak, że na początku lektury ogarnęło mnie zwątpienie. I poczucie winy. Pisze pan bowiem dużo o tym, jak fajnie jest się uczyć, a tu przecież na co dzień mamy kulejącą szkołę zdalną z przeładowaną podstawą programową, nauczycieli, którzy czasem współpracują, a czasem nie, no i dzieci, które pracują bardzo ciężko… Na myśl, że w czasie wolnym miałabym im jeszcze pokazywać jakieś fajne sposoby nauki − jednak wolę dać im spokój. Po kolejnych stronach zrozumiałam jednak, że to jest właściwie główne przesłanie książki: dać dzieciakom spokój. Odczepić się od nich. Zaufać. Czy tak?
Mikołaj Marcela: Tak. To pomaga. Jedna z mam w czasie pandemii tak właśnie odpuściła swojemu dziecku. A jej syn, kiedy zobaczył, że ma czas, zainteresował się prawem oświatowym i tym, w jaki sposób szkoły je realizują. Obejrzał na YouTubie filmik o tym, jak uczeń, bodaj z Wielkiej Brytanii, wytoczył symboliczny proces szkole, pokazując, jak ona w bardzo wielu aspektach łamie prawo. Teraz przygotowuje się, żeby podobny proces przeprowadzić w Polsce, i dużo się przy okazji nauczył. Takie odpuszczenie powoduje, że dzieci mogą podążać za zainteresowaniami. To może truizm, ale często spotykamy rodziców, którzy podchodzą do dzieci jak do pewnego projektu do zrealizowania, co bywa zabójcze.[…]
Powiedział pan, że szkołę mamy XIX-wieczną − w tym czasie formowały się nowoczesne państwa, szkoła jest nieodłączną częścią projektu państwa. A podstawa programowa, która miała budować wspólnotę, jest jego składową. I nadal trudno byłoby nam to ominąć. Co nas, jako społeczeństwo, miałoby łączyć, gdybyśmy z tej podstawy zrezygnowali? Gdybyśmy poszli tropem, który zarysowuje pan w książce: wolności edukacyjnej?
Co miałoby łączyć? A zastanówmy się, po co nam edukacja. Czy chodzi nam o to, żeby celem była nauka? Wtedy uczymy dzieci, jak się uczyć. A może naszym celem jest − no właśnie − formowanie obywatela w ramach określonego systemu wartości? W naszej szkole widać, że nie chodzi o uczenie się, ale o posłuszeństwo. Uczymy posłuszeństwa i bierności. Zwłaszcza w tym modelu publicznym − piszę o tym w pierwszej mojej książce Jak nie spieprzyć życia swojemu dziecku. Problem szkoły polega na tym, że ona bardziej przygotowuje do życia w państwie autorytarnym niż w demokracji. Popatrzmy na to, jak działa samorząd szkolny. Często jeżdżę na rozmaite warsztaty do szkół, stosuję elementy design thinking i zadajemy sobie pytanie: jak sprawić, żeby szkoła była fajnym miejscem? I dzieciaki doskonale wiedzą, co jest problemem. Nazywają to…
Jak? Co mówią?
Że nikt ich nie słucha, że nie są realnym partnerem w dyskusji. Zdawać by się mogło, że dzieci są podmiotem, tym podstawowym powodem, dla którego szkoła w ogóle istnieje, ale nikt ich nie pyta, co im przeszkadza albo co mogłoby im pomóc w uczeniu się. Ja je czasem prowokuję, mówię: macie samorząd, wyślijcie przedstawicieli do dyrektora, żeby zmniejszyć liczbę ocen albo w ogóle je zlikwidować. Ale one doskonale wiedzą, że nie mogą tego zrobić, bo samorząd nie jest do mediowania czy dyskutowania. Taka jest rola samorządów uczniowskich w Wielkiej Brytanii. A u nas samorząd najczęściej pełni funkcję fasadową, organizuje rozmaite wydarzenia, ale nie prowadzi swojej polityki, jest zależny od dyrekcji szkoły. Jak chcemy potem mieć dojrzałe społeczeństwo, jak mamy nauczyć się ze sobą rozmawiać, jeśli w szkole nie prowadzimy dialogu? Ten system nigdy nie przeszedł prawdziwej reformy. Rozmawiamy, czy ma być liceum, czy gimnazjum, czy Gombrowicz, czy Sienkiewicz… […]
Ale nie zadaliśmy sobie tego zasadniczego pytania: jakie chcemy mieć państwo i czemu służyć ma szkoła?
To dopiero drugie pytanie. Bo pierwsze brzmiałoby: w jakim świecie żyjemy? Jak dzisiaj wygląda praca, dokąd zmierzamy w sensie gospodarczym, społecznym, jaki jest wpływ technologii? Jeśli to weźmiemy pod uwagę − zobaczymy, że dzisiejsza szkoła bardzo podkopuje nasze szanse na to, żebyśmy dali sobie w tym świecie radę. Idziemy w stronę świata zdominowanego przez maszyny i uczenia maszynowego, gdzie bardzo wiele zawodów przestanie istnieć, gdzie sami siebie będziemy musieli wynajdywać na nowo.
Dotychczasowe modele przestają się sprawdzać?
Rodzicom się wydaje, że jak zachęcą albo zmuszą dzieci do pójścia na prawo, to dzieci będą szczęśliwe i będą dużo zarabiać, ale to łączy się z błędnym wyobrażeniem tego, czym jest sukces i jaka jest jego relacja ze szczęściem. […]
Powinniśmy wpisać kwestię edukacji w koncepcję Zielonego Ładu?
Tak. Edukacja jest miejscem kształtowania naszego podejścia do świata. Jeśli wzrastam w społeczeństwie, w którym bezustannie wszyscy kładą nacisk na oceny ze sprawdzianów, a ja nie mam możliwości przygotowania się do nich wszystkich, bo jest ich za dużo − uczę się oszukiwać. Wiem, że najważniejsze są wyniki. W systemie kapitalistycznym, w którym liczą się tylko rankingi, przestaje być ważne to, że kogoś po drodze oszukaliśmy, jak do tych wyników doszliśmy − bo tylko one się liczą. Jak najwyższa cyferka. Trudno się wtedy dziwić, że mamy społeczeństwo, w którym wszyscy się oszukują, nie można liczyć na współpracę, cały czas jesteśmy nastawieni na rywalizację, której się uczymy od najmłodszych lat. […]
Ale mówimy o Singapurze? Chinach? Japonii? Tam systemy edukacyjne też są opresyjne, o czym świadczy choćby liczba samobójstw.
I właśnie przez ten poziom samobójstw Singapur zaczął reformować swój system edukacyjny. Rezygnują z testów, z forsowania modelu rankingowego, otwierają się na budowanie przez uczniów poczucia własnej wartości i rozwój kreatywności. Biorą też przykład z Finlandii. Model fiński − pamiętajmy − ukształtował się w odpowiedzi na kryzys gospodarczy początku lat 90., kiedy zaczęto myśleć o edukacji jako o czymś…
…w co warto inwestować?
Tak, bo edukacja miała pomóc w tworzeniu innowacyjnych rozwiązań. A do tego są potrzebni ludzie, którzy innowacyjnie myślą. Dlatego trzeba odejść od dawnego modelu „przekazywania wiedzy”. Powinniśmy tworzyć modele konstruktywistyczne: budować, odpowiadać na wyzwania, tworzyć, szukać i w ten sposób się uczyć.
Tymczasem mamy pandemię. Na dokładkę.
Jesteśmy tym społeczeństwem, w którym w czasie wiosennego lockdownu u dzieci zmniejszył się poziom stresu. A to pokazuje, jak potworną przestrzenią jest nasza szkoła. Czytam, że nauczyciele muszą robić te monstrualne ilości testów, kartkówek, bo dzieci nic nie robią, bo się nie chcą uczyć. A one są poddawane w szkole jakiemuś zupełnie bezsensownemu terrorowi. Co my chcemy w ten sposób osiągnąć? W szkole niczego się o sobie nie uczymy, wychodzimy z niej, nie wiedząc, kim jesteśmy – bez poczucia celu, znaczenia, autonomii, z niewieloma kompetencjami. Za to z informacjami, które mamy zapamiętać i zdać w ramach sprawdzianu…[…]
Maria Montessori swoją metodę opracowała sto lat temu. Książki Janusza Korczaka znamy od kilkudziesięciu lat. Ich rozwiązania jakoś nie przełożyły się na systemową zmianę. Jak to zrobić, żeby te pomysły nie były przez kolejne lata traktowane jako niszowa alternatywa, albo wprost dziwactwa, ale żeby w końcu zaczęto z nich korzystać? Bez woli politycznej chyba niczego się nie da zmienić?
Zaczniemy traktować to poważnie, bo nam się zmienił świat. Coraz więcej osób to dostrzega. Internet i smartfony były takim game changerem. Coraz więcej ludzi krytykuje system. Widać też to w mediach w ostatnich latach. Z drugiej strony myślę, że koncepcje Marii Montessori czy edukacja demokratyczna trochę wyprzedziły swój czas. I − jak przy każdej zmianie − najpierw jest ona uznawana za dziwactwo, potem zbiera się grupa, która to popiera i popularyzuje, aż w końcu zbiera się masa krytyczna i to, co zdawało się niemożliwe, staje się standardem. Mamy coraz więcej świadomych nauczycieli, którzy szkolą innych. Z jednej strony mamy system, z drugiej, na dole, naprawdę można dużo zrobić. To mówią wszyscy nauczyciele, którzy już dziś uczą bez ocen, bez sprawdzianów, są w stanie nawet w grupie 30-osobowej zindywidualizować tryb i tempo nauki, trzeba tylko chcieć.
Nie ma krótszej drogi?
Możemy sobie życzyć zmian systemowych, ale na ten moment nie widzę nikogo, kto chciałby je przeprowadzić. Ale powtarzam, że jeśli nie zmienimy nastawienia i podejścia do świata w tej przestrzeni, u ludzi, którzy mają do tego warunki, będzie trudno zmienić całą tę niekorzystną sytuację. Bo to jest system naczyń połączonych.
Cały zapis wywiadu z Mikołajem Marcelą – TUTAJ
Źródło: www.krytykapolityczna.pl