Dzisiaj (24 października 2022 r.) prezentujemy – z licznymi „wycięciami” – obszerny tekst, jaki Jarosław Pytlak zamieścił w minioną sobotę na swoim blogu:
Edukacja powinna być apolityczna, ale chwilowo nie może
W Sejmie mamy oto powtórną próbę wprowadzenia drakońskich przepisów, wzmacniających rolę kuratorów – urzędników zwanych dla niepoznaki „nadzorem pedagogicznym”, choć bardziej adekwatne byłoby określenie „politycznym”. Lex Czarnek 2.0 nie różni się w praktyce od zawetowanej w marcu przez prezydenta Dudę pierwszej wersji tej ustawy, którą spokojnie można nazwać kagańcową dla dyrektorów, albo, jak kto woli, epitafium dla autonomii placówek oświatowych. Na pewno znajdą się tacy, którzy stwierdzą, że ta autonomia i tak niewarta jest funta kłaków, bo dyrektorzy twardogłowi albo strachliwi, nauczyciele leniwi lub bezduszni, a organizacje pozarządowe czasem mocno kontrowersyjne w swoim przekazie. Warto jednak pamiętać, że w tym ogromnym systemie są również dyrektorzy otwarci i twórczy, zaangażowani i mądrzy nauczyciele, oraz organizacje pozarządowe pomagające rozwiązywać realne problemy, z którymi machina państwowa sobie nie radzi. Nowe przepisy – o ile wejdą w życie – zaorzą wszystkich jednakowo. Używając terminologii wojennej – społeczeństwo obywatelskie utraci przyczółek po dobrej stronie Mocy, z którego w przyszłości mogłoby szybciej podążyć w kierunku lepszej, bardziej satysfakcjonującej edukacji dla wszystkich.
Konieczność wprowadzenia nowych regulacji uzasadniana jest potrzebą zapewnienia rodzicom wpływu na działalność programową szkół. Ma to tyle wspólnego z prawdą, co w powieści „Rok 1984” nazwa Ministerstwo Miłości z faktyczną, opresyjną funkcją owego urzędu. Tłumacząc najkrócej: choćby wszyscy rodzice w szkole podpisali się pod jakąś inicjatywą, negatywna opinia kuratora nie dopuści do jej realizacji. Z drugiej strony, choćby ci sami rodzice jak jeden mąż zaprotestowali przeciw inicjatywie pochodzącej z ministerstwa, ona i tak zostanie wprowadzona w życie na terenie ich placówki. To ucieleśnienie idei szkoły w służbie państwa, rozumianego jako wszechogarniający monopol partii rządzącej. […]
Cóż, będę śledził dalszy rozwój sytuacji z ciekawością karpia, obserwującego ostrzenie kuchennego noża przed wigilią, żywiąc rozpaczliwą nadzieję, że kucharz przypadkiem przetnie sobie tętnicę. Albo że prezydent Duda naprawdę nie znosi tego bufoniastego, aroganckiego kucharza… […]
x x x
[…] Piszę ten artykuł uczestnicząc w dorocznym spotkaniu działaczy Społecznego Towarzystwa Oświatowego. Podczas obrad wybrzmiało, że jesteśmy organizacją apolityczną. Niestety, trzymając się z dala od polityki mocno ryzykujemy, że polityka przyjdzie po nas sama. Akurat boleśnie przekonują się o tym zwolennicy edukacji domowej, która na fali oświatowego kryzysu przeżywa prawdziwy boom, obrastając w cały szereg instytucji wspomagających. Kilka starannie dobranych przepisów, wpisanych do procedowanego właśnie projektu nowelizacji Karty Nauczyciela – o ile wejdą one w życie – skutecznie ograniczy zasięg tej formy edukacji, jak również swobodę, jaka się dotąd cieszyła. Jedna niewielka nowelizacja i już…! To powinno być bolesne memento dla apolitycznych optymistów z kręgów oświatowych.
x x x
[…] Pomysł na ten artykuł przyszedł mi do głowy podczas fejsbukowej dyskusji nad moim poprzednim wpisem, w którym odpowiedziałem na felieton pana Wojciecha Starzyńskiego. Jeden z dyskutantów napisał tak oto:
Dla mnie inicjatywy Czarnka to reakcja. Reakcja na próbę zmonopolizowania wpływu na szkołę przez środowiska progresywne. Przecież tego nie ukrywaliście. Czarnek też nie ukrywa. Ja uważam, że aż tak gorący spór, i tak głęboka przepaść to efekt zapiekłości ideologicznych, z obu stron. Tymczasem pole wspólnych wartości jest większe niż pole różnic. Cóż, teraz mamy eskalację i walkę na wyeliminowanie oponenta. Najgorsze analogie przychodzą na myśl o tym.
Muszę podkreślić, że autorem nie jest internetowy troll, ale osoba, która często sensownie komentuje różne posty dotyczące sytuacji w oświacie i nie jest bezkrytyczna wobec działań ministra. A jednak dowiaduję się z tego komentarza (który przytaczam w całości, wyjmując jednak z dłuższej wymiany poglądów), że „nie ukrywaliśmy” chęci zmonopolizowania wpływu na szkołę. My, czyli „środowiska progresywne”.
Zacznijmy od tego, że progresywizm jest cechą pozytywną – ukierunkowaniem na rozwój, a tu brzmi jak obelga. Oskarżenie o „zapiekłość ideologiczną”, co najmniej w stosunku do mnie – a to mój artykuł był komentowany – raczej chybione, co spróbuję zaraz wykazać. Postaram się również pokazać dlaczego nie wolno stawiać znaku równości pomiędzy postawą pana Czarnka, a „progresywistów”, do których w tym miejscu z dumą się zaliczę, acz przez czystą przekorę, bowiem w kwestiach pedagogicznych jestem raczej konserwatystą. Zgodzę się natomiast, że doszliśmy do etapu walki „na wyeliminowanie oponenta”, wskazując jednak, że istnienie „pola wspólnych wartości” jest jedynie wytworem wyobraźni komentatora.
x x x
[…] Czytałem liczne opinie autorytetów krytykujących nową podstawę programową. Sam, w granicach swoich kompetencji, nie znalazłem niczego na obronę tejże w zakresie biologii. Wszystkie głosy sprzeciwu wpadły do kosza na śmieci. Z efektami przeładowania programu borykamy się boleśnie do dzisiaj.
Śledziłem strajk nauczycieli, mający zarówno podłoże ekonomiczne, jak będący reakcją na destrukcję systemu, bez skrupułów stłumiony przez władze, także przy użyciu czarnej propagandy i internetowego hejtu. A potem edukacyjny „okrągły stół” pod egidą prezydenta, z którego wynikło dokładnie nic.
To krótki bilans szkód, jakie wyrządziła Anna Zalewska. Faktem jest, że ograniczyła się do sfery organizacyjnej. Potem, po bezbarwnym Dariuszu Piontkowskim, nastał Przemysław Czarnek, minister powołany, by nadać powszechnej edukacji ducha narodowo-patriotycznego (z rysem katolickim). O sposobie jego działania świadczą fakty. Współpraca wyłącznie z osobami pokrewnymi ideologicznie. Wprowadzanie w życie rozmaitych programów bez żadnej konsultacji społecznej. Brak dialogu z jakkolwiek rozumianymi przedstawicielami środowiska.
Minister Czarnek działa jak namiestnik w podbitym kraju, a jeśli ktoś uważa, że jest inaczej, niech wskaże choć jeden temat, w którym wziął pod uwagę opinię środowiska. Ma natomiast podziwu godny repertuar obraźliwych i lekceważących określeń dla ludzi, których uważa za swoich przeciwników. Ze szczególnym uwzględnieniem nauczycieli. Wobec takiej postawy trudno przyjąć jego racje, nawet jeśli czasem ma słuszność.
A teraz wnioski w odniesieniu do zacytowanego wcześniej komentarza, a przy okazji na użytek wszystkich Czytelników. Moja biografia wystarczająco świadczy, jak mam nadzieję, że nie jestem „zapiekły ideologicznie”. Krytykę działań ministra Czarnka opieram na chłodnej analizie szkód, jakie czynią one polskiej edukacji. Nie może być znaku równości pomiędzy działaniami ministra i progresywistów, ponieważ to minister ma w ręku wszystkie atrybuty władzy. Swoim brakiem gotowości do dialogu nie pozostawia oponentom innej możliwości działania, jak nagłaśniane protesty społeczne. Środowisko progresywne jest oczywiście bardzo zróżnicowane, ale w większości opowiada się po prostu za wolnościowym, obywatelskim podejściem do edukacji, uznając, że monopol jednej partii i jednych poglądów w tym zakresie jest szkodliwy. Wobec braku jakiejkolwiek płaszczyzny dialogu trudno mówić o polu wspólnych wartości i oczekiwać zgody na samowolne działania ministra. Tyle.
Edukacja powinna być apolityczna? Absolutnie tak! W tym momencie jednak nie jest i nie ma na to szansy. Jeżeli wierzymy w demokrację i ją akceptujemy, a ja wierzę i akceptuję, perspektywę zmiany obecnego stanu rzeczy możemy upatrywać jedynie w przesileniu politycznym.
Nie zgadzam się by ktokolwiek, nawet przyzwoity człowiek, bił się w piersi moje i innych „prograsywistów’, stawiając znak równości pomiędzy autorytaryzmem ministra Czarnka, a realizowaniem w jedyny dostępny obecnie, choć ułomny sposób, prawa do uczestnictwa w publicznej debacie! Oczywiście można wierzyć, że tylko twarde rządy silnej ręki i jedność ideowo-moralna całego narodu dają szansę przetrwania nadchodzących burz dziejowych. Zapewniam jednak, że to ułuda, podsycana przez zainteresowanych samowładzą polityków.
Minister Czarnek dąży do tego, by w systemie polskiej oświaty wszyscy byli wierni wyznawanym przez niego ideom. Nie mając innego wyboru. Czy na pewno chcecie Państwo tego dla swoich dzieci i wnuków?!
Cały tekst „Edukacja powinna być apolityczna, ale chwilowo nie może” – TUTAJ
Źródło: www.wokolszkoly.edu.pl