Screen z pliku na Yoy Tube [www.youtube.com]
Jarosław Pytlak – dyrektor Zespołu Szkół STO na Bemowie – „u siebie”
W miniony piątek (11 września) Jarosław Pytlak zamieścił na swoim blogu post, zatytułowany „Nie organizujmy dzieciom życia za bardzo!” Dla „małoczasowych” Czytelniczek i Czytelników przygotowaliśmy jego skróconą wersję, zachęcając jednak do lektury całości tego tekstu:
Niespełna rok temu opublikowałem na blogu artykuł „Pozwólcie swoim dzieciom mrużyć oczy!”. Wezwałem w nim do ograniczenia wszechogarniającej rodzicielskiej opieki i pozwolenia dzieciom (choćby tylko czasami) na przeżywanie dyskomfortu w zwykłych, codziennych sytuacjach. Bezpośrednim powodem mojego apelu było konkretne zdarzenie, ale wypłynął on z wieloletniego doświadczenia pracy w STO na Bemowie, z uczniami w zdecydowanej większości otoczonymi ogromną troską swoich rodziców. Dzisiaj powracam do tego tematu.
Ze smutkiem stwierdzam, że kolejne roczniki dzieci i młodzieży przejawiają coraz mniejszą samodzielność i inicjatywę, wszechstronnie obsługiwane przez liczne grono dorosłych: rodzinę, nauczycieli, osoby prowadzące zajęcia pozaszkolne oraz innych usługodawców. W opiekuńczej gorliwości widzę wyraz bardziej ogólnego zjawiska społecznego, jakim jest powszechne dzisiaj dążenie do optymalizacji życia, zgodnie z popularnymi sloganami (powstałymi w sferze reklamy, a sprytnie wykorzystywanymi przez polityków), takimi jak „Zasługujesz na to!”, „To ci się po prostu należy!”, „Masz do tego prawo!”. Współcześni rodzice odczuwają ogromną potrzebę podania swoim dzieciom na tacy wszystkiego co wydaje im się najlepsze, traktując to jako warunek sine qua non osobistego sukcesu w realizacji projektu „Dziecko”. Często wręcz cierpią z powodu lęku przed niewykorzystaniem jakiejś szansy lub możliwości.
Z rozmów z dyrektorami innymi szkół wiem, że wielu ma podobne spostrzeżenia. Niektórzy tak jak ja, widzą w rosnącym „przezaopiekowaniu” dzieci poważny problem społeczny.*
Obawiam się, że obserwowana przeze mnie tendencja przyniesie w przyszłości znaczne nasilenie zjawiska zauważalnego już dzisiaj – dzieci, które po osiągnięciu dorosłości mają kłopot z usamodzielnieniem się i odnalezieniem swojego miejsca w życiu.* Niestety, wielu rodziców sumiennie na to pracuje. W najlepszej wierze dążą oni do zapewnienia progeniturze optymalnych warunków rozwoju, nie sięgając jednak myślą do bardziej odległych w czasie skutków swoich działań.
Od lat staram się z pozycji dyrektora szkoły powściągać rodzicielskie zapędy totalnego organizowania dzieciom życia i usuwania wszystkich przeszkód, jakie napotykają na swojej drodze. Coraz częściej mam poczucie walki z wiatrakami. […]
Moja donkiszoteria ma też pierwiastek racjonalny. Nadopiekuńczość rodziców mocno wpływa na funkcjonowanie dzieci w szkole i staje się źródłem oczekiwań, które trudno spełnić, jeśli chcemy pozostać wierni wartościom wypisanym na sztandarze naszej placówki: odpowiedzialności, dzielności i uspołecznieniu. Pisząc ten artykuł mam nadzieję wyjaśnić, dlaczego nie zawsze jako dyrektor szkoły godzę się postępować w sposób, który wielu rodzicom wydaje się oczywisty i niezbędny. A inspiracją stały się doświadczenia okresu pandemii. […]
Zakrawa na paradoks, że okres zdalnej nauki, który dla uczniów pozbawionych nagle bieżącego nadzoru nauczycieli mógł być okazją do usamodzielnienia się, w ostatecznym rozrachunku przyniósł wszystkim zainteresowanym głównie frustrację. Okazało się, że wielu młodych ludzi nie potrafi organizować swojej pracy, często brakuje im też wewnętrznej motywacji. W mojej szkole wypłynęło to w czerwcu, podczas rozmowy dyrekcji z Radą Przedstawicieli Rodziców, podsumowującej okres zdalnego nauczania. Wśród uwag i spostrzeżeń znalazło się poczucie domowego niedosytu z powodu zbyt małej, zdaniem niektórych, skuteczności nauczycieli w kierowaniu pracą uczniów. Słuchając z należnym szacunkiem i pokorą tych uwag nie mogłem jednak powstrzymać się w duchu od refleksji, że ani w tej dyskusji, ani wcześniej, na żadnym z licznych rodzicielskich forów wymiany myśli, nie padło fundamentalne pytanie – dlaczego dzieci są tak niesamodzielne? Dlaczego w ramach samopomocy rodzicielskiej dzielono się przede wszystkim wyrazami otuchy („Nie przejmuj się, ja też mam kłopot!”), a nie poradami, co można by zrobić w rodzinie, by tę samodzielność budować? Podczas owego czerwcowego spotkania z przedstawicielami rodziców z całą ostrością dotarło do mnie, że szkoła, także nasza, ostatecznie przestała już być instytucją misyjną, a stała się zakładem usług oświatowych, w którym klient powinien być obsłużony zgodnie ze swoimi oczekiwaniami.[…]
W okresie zdalnego nauczania internet puchł od dramatycznych opisów, jak to rodzice całymi godzinami pomagali swoim dzieciom w rozwiązywaniu otrzymanych zadań, często do późnych godzin nocnych. Narastające emocje kierowały się przeciw nauczycielom, którzy ze swej strony, błądząc po omacku w nowej sytuacji, rzeczywiście nie zawsze mieli dobry pomysł na tę zdalną naukę. Ale pewnie frustracji byłoby mniej, gdyby nie tylko rodzina, ale i szkoła choć trochę przygotowywała uczniów do samodzielnego funkcjonowanie. Niestety, tak się nie dzieje. […]
Żaden wykuty „na blachę” przedmiot nauczania, żadne procenty z egzaminu kończącego szkołę nie mają takiego znaczenia dla przyszłego powodzenia życiowego człowieka, jak jego wykształcone w młodości: poczucie, że jest kowalem własnego losu, wiara w swoje siły, umiejętność podnoszenia się po porażkach i wyciągania z nich wniosków, oraz patrzenia na świat nie tylko przez pryzmat własnych potrzeb. Koncentrując się wyłącznie na dwóch pierwszych celach, bardzo łatwo można zagubić te znacznie od nich ważniejsze.
Cały tekst „Nie organizujmy dzieciom życia za bardzo!” – TUTAJ
Źródło: www.wokolszkoly.edu.pl
*Podkreślenia i pogrubienia tekstu w cytowanych fragmentach (z wyjątkiem ostatniego akapitu) – redakcja OE