W minioną sobotę (11 maja) Jarosław Pytlak zamieścił na swym blogu tekst, zatytułowany „Najważniejszy temat przy oświatowym stole”. Poniżej przytaczamy jego fragmenty (i link do źródła), ale nie w ramach kontynuowania „recenzenckiego” wątku „okrągłostołowego”, lecz jako jeszcze jeden cenny głos praktyka o – szerszych niż tylko kryminalne – kontekstach zabójstwa w wawerskiej szkole. Pogrubienia cytowanego tekstu – redakcja OE:
Foto: www.wokolszkoly.edu.pl
Jarosław Pytlak
Wystąpiłem do Ministerstwa Edukacji Narodowej o zobowiązanie organów prowadzących do przeprowadzenia we wszystkich szkołach w trybie pilnym kontroli bezpieczeństwa – poinformował rzecznik praw dziecka Mikołaj Pawlak. Każda szkoła powinna być dokładnie sprawdzona, czy bezpieczeństwo uczniów, naszych dzieci, jest zapewnione, czy nauczyciele wypełniają swoje obowiązki w tym zakresie, czy szkoła – budynek wewnątrz i na zewnątrz – jest odpowiednio monitorowana. A także, czy osoby pilnujące bezpieczeństwa w placówkach oświatowych mają odpowiednie przygotowanie i uprawnienia – powiedział Pawlak. To cytaty z portalu rmf24.pl, z dnia 10 maja 2019 roku.
Trudno dziwić się Rzecznikowi, że reaguje w obliczu tragedii, jaką jest zabójstwo ucznia przez ucznia w warszawskiej szkole. Reaguje, jak umie, czyli żąda przeprowadzenia kontroli.[…]
Pomijamy fragment tekstu, w którym jego autor rozwinął wątek nieznajomości przez RPD realiów pracy szkoły, wyśmiał sensowność pytania „dlaczego uczeń miał w szkole nóż” i fetyszyzowania profilaktycznej funkcji kamer w szkołach.
Naszym zdaniem o wiele ważniejsze są te fragmenty, w których Jarosław Pytlak podejmuje o wiele ważniejszy problem, jakim jest stan zdrowia psychicznego uczniów, ale także ich rodziców i… nauczycieli:
Tragedia w warszawskiej szkole jest, póki co, zjawiskiem incydentalnym, choć nagłośnionym medialnie. Ale wzrastający poziom znerwicowania i potęgujące się zaburzenia psychiczne młodego pokolenia (starszego zresztą też) są niczym strzelba wisząca na ścianie w pierwszym akcie dramatu, która w ostatnim niechybnie wystrzeli. Już wystrzeliła. Nie ma w tej chwili pilniejszego problemu w polskiej oświacie, niż zajęcie się psychiką uczniów oraz narzędziami (a raczej ich brakiem), jakimi szkoła ma sobie radzić z tym problemem.
Jestem tylko dyrektorem szkoły, ale doświadczonym i chyba dość przytomnym. Obecny kryzys mentalny młodego pokolenia odnotowałem dopiero niedawno. Widzę jednak, że narasta lawinowo. Jego miarą może być choćby fakt, że pięć lat temu zatrudniałem w szkole jednego psychologa i panowaliśmy nad materią. Teraz zatrudniam czterech i wszyscy mają pełne ręce roboty – z dziećmi, ich rodzicami i nauczycielami. Przeszło rok temu zacząłem o tej szkolnej katastrofie mentalnej mówić i pisać w mediach. Bez efektu. Nawet nie dziwię się, bo w końcu kim jestem, by słuchano mnie w tej kwestii?! Ale napiszę jeszcze ten jeden raz, najdobitniej, jak potrafię: nie ma w tej chwili w polskiej oświacie większego, bardziej dramatycznego i istotnego społecznie problemu, jak kryzys psychiczny dotykający wszystkich, a w największym stopniu dzieci! To jest temat, który powinien zdominować wszelkie okrągłe i kwadratowe stoły dotyczące edukacji! Nie radzę mieć nadziei, że wystarczy uprościć podstawę programową, dać więcej pieniędzy nauczycielom, uwzględnić opinie rodziców przy ocenie pracy dyrektora – czy cokolwiek tam jeszcze pojawia się w toczących się obecnie dyskusjach, a wszyscy w szkołach nagle staniemy się zrównoważeni i szczęśliwi.
A tutaj, gwoli przypomnienia moich wcześniejszych diagnostyczno-profetycznych wystąpień:
18 marca 2018 roku napisałem na blogu, relacjonując swoje „oko w oko” z panią minister Zalewską: „Po raz trzeci i ostatni w tej dyskusji wszedłem w interakcję z panią Zalewską podczas krótkiego podsumowania, do którego miał prawo każdy panelista. Powtórzyłem w nim jako najistotniejszą zaprezentowaną wcześniej tezę o tym, że prawdziwym wyzwaniem dla systemu edukacji jest dzisiaj katastrofalna kondycja psychiczna zarówno dzieci i młodzieży, jak ich rodziców oraz nauczycieli.”
Tydzień później, w kolejnym wpisie, kontynuowałem ten wątek: „Wiele obserwacji każe mi stwierdzić, że polskie szkoły w szybkim tempie zmieniają się obecnie w… zakłady opieki psychiatrycznej dla dzieci i dorosłych! Niestety, pozbawione (w tej dziedzinie) fachowego personelu, a co gorsza także świadomości problemu, który ma wszelkie dane ku temu, by je wkrótce przygnieść.
Oto prowizoryczna lista dolegliwości, na które cierpią najmłodsi pacjenci:
-nieumiejętność wchodzenia w relacje z rówieśnikami,
-nadwrażliwość emocjonalna, prowadząca często do stanów depresyjnych,
-znużenie życiem, powodujące obniżenie aspiracji,
-brak dostatecznego dystansu do codziennych problemów i oczekiwanie, że zostaną one rozwiązane przez otoczenie.
Ponadto z roku na rok rośnie odsetek uczniów z różnymi zaburzeniami i dysfunkcjami. To już nie są pojedyncze procenty populacji i nie wynika to ze skuteczniejszej diagnostyki. Widzę w tym raczej rachunek, jaki otrzymujemy za skażenie środowiska, a może także za szalone tempo życia w epoce internetu. Faktem jest, że dzieci ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi jest w szkołach coraz więcej. A możliwości, rozumiane zarówno jako odpowiednie przygotowanie nauczycieli, jak przestrzeń i czas dostępne podczas zajęć szkolnych, na pewno za tym nie nadążają.
Niech mi będzie wybaczona śmiałość tego stwierdzenia, ale również rodzice uczniów coraz częściej stają się pacjentami, wymagającymi w szkole specjalnej opieki. Do obserwowanych u nich przeze mnie dolegliwości należą:
-nadaktywność opiekuńcza – zwalnianie dzieci z obowiązków lub wyręczanie w ich wypełnianiu; brak wiary w samodzielność dziecka, a zarazem bezkrytyczna wiara w jego relacje dotyczące wydarzeń szkolnych,
-bezradność wobec problemów wychowawczych,
-stany lękowe dotyczące najróżniejszych aspektów funkcjonowania dziecka, w sytuacjach trudnych prowadzące czasami do zachowań agresywnych,
-brak zaufania do specjalistów (autorytetów), w tym szczególnie do nauczycieli,
-znużenie, przemęczenie istniejącą obiektywnie lub narzuconą sobie koniecznością ciągłego uczestnictwa w edukacji dziecka.
Każda z tych dolegliwości w praktyce szkolnej grozi konfliktem z nauczycielami, którzy ze swej strony zazwyczaj nie potrafią albo nie widzą potrzeby wychodzenia im naprzeciw. W końcu angażowano ich do zajmowania się tylko dziećmi. Zresztą, jeśli ktoś liczy, że nauczyciele stopniowo ogarną i uzdrowią sytuację, to może go spotkać wielkie zdziwienie. Obawiam się, że jakaś część dołączy (już dołącza!) do grona pacjentów, uginając się pod ciężarem trudnych do udźwignięcia oczekiwań, rozlicznych, czasem sprzecznych postulatów unowocześnienia swojej pracy, prozy życia związanej z koniecznością „realizacji” podstawy programowej i przygotowywania uczniów do egzaminów, a nade wszystko radzenia sobie ze wspomnianymi dolegliwościami uczniów i ich rodziców. Niektórzy odejdą z zawodu, inni obwarują się na bezpiecznej pozycji „ja tu tylko uczę”, jeszcze inni przypłacą stres stanami depresyjnymi. Oczywiście będą też tacy, którzy w tymi wszystkimi problemami dadzą sobie radę, ale póki co będzie to raczej kwestia ich indywidualnej odporności, aniżeli profesjonalnego przygotowania czy wsparcia otrzymanego w miejscu pracy.
Pragnę podkreślić, że ja tylko sygnalizuję zjawisko, które obserwuję na co dzień w szkole, i o którym słyszę w powtarzających się relacjach z innych placówek. Nie dociekam przyczyn, choć oczywiście mam swój pogląd na ten temat. Nie podaję też środków zaradczych, bo prostych rozwiązań nie widzę. Na razie tylko wskazuję problem, proponując, żeby każdy rozejrzał się po swoim podwórku i jeżeli zauważy na nim opisane przeze mnie zjawisko, zastanowił się, jak lokalnie można wyjść mu naprzeciw.”
x x x
Żeby nie było, że tylko narzekam i wieszczę katastrofę (tak, wieszczę!), przypomnę w tym miejscu artykuł sprzed blisko trzech lat, w którym już wtedy próbowałem wyjaśnić cokolwiek zwolennikom kamer w szkołach, ochroniarzy i nauczycieli w roli wykwalifikowanych klawiszy: „Zabezpieczenia buduje się w głowach”.
Cały tekst „Najważniejszy temat przy oświatowym stole” – TUTAJ
Źródło: www.wokolszkoly.edu.pl