W ramach nieplanowanego cyklu o edukacji zdrowotnej uczniów, zamieszczamy kolejny tekst na ten temat – z bloga „Wokół Szkoły”. Fragmenty tekstu wyróżnione pogrubioną czcionką – redakcja OE:
Co dalej z edukacją zdrowotną?!
Bum! Kamień spadł mi z serca. Plan ministry edukacji, żeby od września 2025 szerokim frontem wprowadzić w szkołach nowy obowiązkowy przedmiot, edukację zdrowotną, został odwołany przez wyższe czynniki polityczne. Jeszcze w grudniu Barbara Nowacka zapowiadała publicznie, że się nie wycofa z tego zamierzenia, jednak instynkt samozachowawczy najważniejszych polityków Platformy Obywatelskiej zadziałał i bomba została rozbrojona.
Przez media przetoczyła się fala głosów zawodu. Ubolewano, że tak ważny i potrzebny przedmiot został złożony na ołtarzu kalkulacji politycznych. Że episkopat znowu pokazał, kto tu rządzi. Że rządzący po raz kolejny okazali się miękiszonami. Wśród wyrażających swoje niezadowolenie znalazły się osoby, które bardzo cenię z racji ich działalności publicznej, w tym także na rzecz dobra dzieci. Podzielam ich pogląd, że edukacja zdrowotna w tak panoramicznej wersji, jak to było zamierzone, jest młodemu pokoleniu niezwykle potrzebna. Jednocześnie jednak podtrzymuję opinię, że pierwotnie zaplanowany przez Barbarę Nowacką sposób wdrożenia tej zmiany był od samego początku naznaczony klęską. Nie będę w tym miejscu przytaczał argumentów, jakie wyłożyłem już wcześniej, w artykule „Obietnica katastrofy czy zwycięstwo zdrowego rozsądku?”. Najkrócej mówiąc, kłopotów z realizacją byłoby co nie miara, a negatywne skutki polityczne z dużą dozą prawdopodobieństwa sięgnęłyby wyborów parlamentarnych 2027, otwierając drogę obecnej opozycji do przywrócenia czarnkowego status quo. Opowieści pomysłodawców obecnej reformy o „zmianie, której nie da się cofnąć”, proponuję od razu włożyć między bajki.
Decyzja zapadła bez zbędnych dywagacji, gdy tylko do premiera dotarło, że trwanie przy pierwotnym zamiarze, czy choćby pozostawienie sprawy w stanie niepewności mogłoby źle wpłynąć już na wynik wyborów prezydenckich. Trudno oprzeć się smutnej refleksji, że chcieliśmy edukacji bez polityki, a mamy polityczną młóckę bez edukacji. Realia są jednak takie, jakie są i zgodnie z ostatnimi deklaracjami polityków nowy przedmiot ruszy od września 2025 roku, jako nieobowiązkowy.
Dyrektorzy szkół, odpowiedzialni za organizację nauczania, mogą odetchnąć z ulgą. Przynajmniej na tym odcinku nie będzie kryzysu kadrowego. Zajęcia poprowadzą przede wszystkim nauczyciele dotychczasowego WDŻ, którzy chętnie przytulą zwiększoną liczbę lekcji (WDŻ trwa pół roku, a nowy przedmiot ma trwać cały rok). Praca całkiem atrakcyjna, wyłącznie z dziećmi, które zgłoszą się dobrowolnie, bez stresu oceniania. No i prowadzona w małych grupach…
Zarówno premier, jak ministra edukacji wyrazili nadzieję, że uczniowie chętnie będą się uczyć nowego przedmiotu, bo to dla ich dobra. Taka perswazja, nawet z najwyższych sfer rządowych, nie ma większego sensu w zderzeniu z prozą życia. Edukacja zdrowotna podzieli się w planie skrajnymi lekcjami z religią/etyką i tylko młodzi ludzie o ogromnej motywacji (własnej lub rodziców) nie skorzystają z możliwości skrócenia sobie szkolnego dnia. Będzie ich od kilku do kilkunastu procent, podobnie jak teraz w przypadku WDŻ. Reszta wybierze więcej wolnego.
Aby złagodzić sprawiony zawód ministra zapowiedziała, że na koniec 2025 roku zostaną zebrane opinie i doświadczenia związane z wprowadzeniem nowego przedmiotu i na tej podstawie dopiero zapadną decyzje co do jego przyszłości. To mrzonka, realny scenariusz jest zupełnie inny.
Oto mamy gotową już podstawę programową edukacji zdrowotnej. Moim zdaniem, bardzo dobrą w zakresie celów, fatalną w formie, co można by jeszcze skorygować w toku prac nad podobnymi dokumentami dla innych przedmiotów. Te mają jednak powstać do czerwca 2025 roku, czyli pół roku wcześniej niż możliwe będzie zebranie jakichkolwiek wniosków z wdrażania nowego przedmiotu.
Kalendarz jest nieubłagany. Jeśli edukacja zdrowotna miałaby pozostać dobrowolna, to wiele ważnych treści zawartych w podstawie musi zostać uwzględnionych w przyrodzie, biologii czy wychowaniu fizycznym. Z drugiej strony, jeśli przedmiot miałby jednak być obowiązkowy, niektóre treści należałoby w innych przedmiotach pominąć. Jedno i drugie jest możliwe, ale tylko jeśli wiążąca decyzja zapadnie zanim rozpocznie się praca nad kolejnymi podstawami, czyli dosłownie w ciągu najbliższego miesiąca. Nikt w tym czasie jej nie podejmie, bo problem jest trudny i organizacyjnie, i komunikacyjnie, i nie ma cudownego rozwiązania.
Niestety, interwencja premiera Tuska i późniejsze wypowiedzi ministry skutecznie przekreśliły inne scenariusze. Gdyby Barbara Nowacka zawczasu starannie przeanalizowała sprawę i wysłuchała pojawiających się wątpliwości, możliwe było kilka rozwiązań. Na przykład, odłożenie o rok wprowadzenia nowego przedmiotu jako obowiązkowego, co roztropnie suflowała Rzeczniczka Praw Dziecka. Były też inne możliwości, które należało rozważyć widząc skalę społecznego niezadowolenia i przewidując negatywne skutki polityczne swojego uporu. Niestety, jeśli nawet ministra ma doradców znających realia polskiej szkoły, działają oni bezobjawowo. Rytualne rzucanie gromów na opozycję, choć oczywiste w politycznej młócce, nie zmienia tego stanu rzeczy, podobnie jak usprawiedliwianie swojej porażki chęcią „uchronienia szkół przed polityką”, jeśli samemu się ją do nich wprowadziło.
Wygląda na to, że kwestia powszechnej edukacji zdrowotnej została w tej reformie „pozamiatana” na rzecz jakiegoś nowego wcielenia WDŻ. Istnieje jednak wyjście, które mogłoby pomóc ograniczyć szkody. Jako że ptaszki ćwierkają o powrocie przyrody do planu nauczania, w wymiarze sprzed reformy Zalewskiej, proponuję włączyć do tego przedmiotu w klasach 4-6, od 2026 roku, treści dotyczące różnych aspektów zdrowia. Z kolei edukacja zdrowotna jako osobny, obowiązkowy przedmiot, mogłaby pojawić się od klasy siódmej. W praktyce nastąpiłoby to w czwartym roku reformy, byłby więc czas na staranne dopasowanie podstawy programowej do treści z innych dziedzin, wykształcenie kadr i skuteczną komunikację ze społeczeństwem. Wydaje mi się to jedyną możliwą drogą, by wiedza o zdrowiu dotarła jednak za pośrednictwem szkoły do wszystkich młodych ludzi. Choćby miałoby to być kilka lat później niż planowano, ale za to skutecznie.
Źródło: www.wokolszkoly.edu.pl/blog/