Foto:www.jaroslawbloch.ovh
Dawno nie zaglądaliśmy na stronę „Co z tą edukacja” Jarosława Blocha. Ale dziś, poszukując tekstu, który mógłby pobudzić naszych czytelników do pedagogicznych refleksji, trafiliśmy na post, zamieszczony tam przed kilkoma dniami (13 października), którego tytuł przykuł naszą uwagę: „Gdy ośmiolatek trzęsie szkołą…”.
Poniżej jego obszerne fragmenty, link do pełnej wersji i… nadzieja, że nie pozostanie on bez Waszej opinii na temat prezentowanych tam poglądów:
Czytałem ostatnio o ośmiolatku, który sparaliżował życie jednej ze szkół w Sieradzu. Wcale mnie to nie dziwi, bo sam niejednokrotnie znajdowałem się w sytuacjach, w których trudno było opanować jakąś rogatą duszę. Wychodziłem z tych sytuacji różnie, przeważnie zwycięsko, choć rzadko z satysfakcją, bo porażką było to, że w ogóle do takiej sytuacji doszło. Niestety dochodzi coraz częściej. Wychowanie w domach ma coraz mniej wspólnego z wpajaniem pewnych zasad. Albo tych zasad brak, albo dziecko działa na zasadach ustalanych przez rodziców, tyle że zupełnie niepasujących do życia w szkole i społeczeństwie. Szkoła i nauczyciele są bezradni.
Podejmowane w szkołach działania są nieskuteczne, bądź są jedynie fikcją. Kiedyś od podnoszenia poziomu dyscypliny była linijka, dziś nie tylko za linijkę, ale nawet za mocniejsze szarpnięcie lub niewłaściwie dobrane słowa można mieć kłopoty, a nawet wylecieć z pracy. Łatwo powiedzieć „Pan (pani) się nie nadaje”… Więc gdzie rodzą się tacy co się nadają? Lata mijają, a jakoś nie zauważyłem tabunów absolwentów pedagogiki nadających się do pracy z uczniem agresywnym… To co? Przy każdym sprawiającym kłopoty uczniu trzeba postawić ochroniarza? Co znaczy, że się nie nadaje? Jak to jest, że nauczycielka, która kiedyś radziła sobie z każdym chuliganem, dziś jest bezsilna? Obniżyła standardy swej pracy? Tamten chuligan do dziś kłania się na ulicy w pas, bo wie że gdyby nie ona, to skończyłby źle. Ten dzisiejszy, który ma nauczycielkę głęboko, zasili grupę wiecznie niezadowolonych, z poczuciem krzywdy, którą wyrządził mu świat. Świat oszalał? Kiedy w końcu MEN i kuratoria przyznają, że nie ma sposobu w dzisiejszym prawodawstwie na dzieci, których jedynym celem jest destrukcja? Że sposoby te trzeba na bazie dzisiejszych doświadczeń wypracować na nowo, dobrać metody i procedury, a przede wszystkim egzekwować. Obecne procedury zawodzą.
Dzisiejsze procedury są (mówiąc wprost) do dupy. Uczniowie – chuligani się z nich śmieją. Są dla nich zupełnie niedotkliwe, a trwają przeważnie na tyle długo, że zanim za cokolwiek zostaną w szkole ukarani, mija wiele tygodnie. Dawno temu rodzicom krnąbrnego ucznia szkoła mogła wysłać powiadomienie do pracy. Ależ się wstydzili… Dziś nie mogę nawet rodzica zapytać gdzie pracuje, co dopiero wysłać mu do pracy cokolwiek. RODO + poprawność polityczna = niemoc w czystej postaci… […]
Nie czarujmy się, pomoc psychologiczna i pedagogiczna w szkołach to fikcja. Nie kieruję oczywiście tej uwagi do pedagogów i psychologów, ci robią co mogą, ale wiele nie są w stanie zdziałać. Zatrudnieni przeważnie na pół etatu, ze stertą dokumentacji, rozdarci pomiędzy dwie szkoły… Pomagają, ale ich pomoc to kropla w morzu dzisiejszych potrzeb. Prawdziwe życie nie nadąża za cukierkową legislacją, a taka legislacja, jaką byśmy chcieli, nie nadąża za życiem… […]
Zebrania, sterty papierów, dostosowania dla uczniów, których we wrześniu nawet jeszcze nie kojarzę jak wyglądają. Parodia. Mnóstwo działań pozorowanych, na papierze. Papier w Polsce przyjmie wszystko, a przecież to papiery są sprawdzane w czasie kontroli. To papier ma być w porządku, nie dziecko, nie uczeń. Uczeń rozwala zajęcia i jest przerzucany niczym gorący kartofel, między klasami, szkołami. Oddalając problem nie likwidujemy go, a pozbywamy się go wiedząc, że ktoś zrobi dokładnie tak samo. Bo problem jest nierozwiązywalny w obecnej rzeczywistości prawnej. Nie ma na nich bata. Dzisiejsze przepisy działają na papierze, są listkiem figowym zakrywającym naszą niemoc. Listkiem, który pokazuje że cokolwiek z tym robimy. Odhaczone, podjęliśmy działania. Skuteczność – zero. Dzisiejsze przepisy chronią ucznia, piętnują na każdym kroku nauczyciela i nic nie robią z bezczynnością wychowawczą rodziców. […]
Sytuacja agresywna w szkole. Przyjeżdża policja. Poucza, spisuje, bo tyle może. Mały bandzior śmieje się wszystkim w twarz… I co z tym zrobimy? Kurator sądowy już jest, też nie daje rady. Policja nie ma prawa nawet dla przykładu nastraszyć, bo to nieletni, a przecież nikogo nie zabił i nie zranił, więc sprawy nie ma… Zanim sąd coś postanowi, to dziecko skończy szkołę, a i tak raczej nie postanowi nic konkretnego, co mogłoby gówniarzem wstrząsnąć. Koniec końców wszystko zostaje na barkach nauczyciela, który przecież nie jest od tego by samodzielnie walczyć z młodocianym bandytyzmem. Czy naprawdę musi wydarzyć się kolejna tragedia taka jak kilka miesięcy temu, gdy ktoś komuś znowu wbije nóż?
Po każdym „incydencie” MEN i kuratoria dostają prawdziwej sraczki. Kontrole (oczywiście papierów), nakazy tworzenia nowych procedur, akcje informacyjne, a narzędzi do egzekwowania żadnych. Po czym sprawa ucicha, w MEN i kuratoriach, po „dobrze spełnionym obowiązku”, o sprawie zapominają. Twórzcie procedury i egzekwujcie je. Ale zalecenia są takie, by uczeń miał rozbudowaną ścieżkę odwoławczą. Może to dobre w prestiżowych liceach, gdzie takich problemów mało, natomiast zupełnie nieskuteczne w podstawówkach na terenie trudnych dzielnic, gdzie działać trzeba w czasie rzeczywistym, a długie procedury są jedynie świadectwem naszej niemocy…
I jeszcze jedna, ale najważniejsza sprawa. Pozostali uczniowie. Rodzice buntują się, bo dlaczego przez jednego małego bandytę, ich dzieci mają mieć notorycznie rozwalane lekcje? Dlaczego nauczyciel nie poświęca czasu dzieciom chcącym się uczyć, poświęcając większość czasu na lekcji uspokajaniu tych, którzy uczyć się nie chcą? Dlaczego pomimo ciągłych skarg i próśb, szkoła sprawy nie jest w stanie załatwić? Mają rację, że takie pytania zadają. Proponuję zadawać je też MEN i kuratoriom oświaty. Czy ktoś jest w stanie zauważyć paraliż na tym polu i coś z tym zrobić?
To pytanie retoryczne, bo z lat doświadczeń wiem, że na końcu na placu boju pozostaje nauczyciel, który musi sobie poradzić. Tyle, że czasy się zmieniały i już nikt młody nie będzie zmagał się z bandytyzmem w szkole, bez wsparcia i za takie pieniądze. Pracy wokół pełno. A problemów przybędzie, do przedszkoli i szkół wkracza kolejne pokolenie chowanych (nie wychowywanych) dzieci, na starcie z zespołem uzależnienia od smartfona, nad aktywne od nadmiaru bodźców i cukru w jedzeniu. Z rodzicami, którzy coraz częściej nie radzą sobie nawet ze sobą. Zapytajcie w przedszkolach, tam to już się dzieje.
Cały tekst „„Gdy ośmiolatek trzęsie szkołą…” – TUTAJ
Źródło: www.aroslawbloch.ovh
Komentarz redakcji:
Zaskakujący jest w tym tekście brak u autora świadomości mechanizmów przyczynowo-skutkowych takich zachowań agresywnych i skoncentrowanie się wyłącznie na represyjno-formalno-prawnych sposobach „załatwiania” tego problemu. I „wrzucanie do jednego kotła” sytuacji, określanych przez niego „młodocianym bandytyzmem” i zaburzeń chorobowych w zachowaniu… [WK]