Z dwudniowym opóźnieniem (wczoraj daliśmy pierwszeństwo młodości) multiplikujemy najnowszy tekst Jarosława Pytlaka – tym razem zatytułowany nieomal jak homilia: „Prawda nas wyzwoli”. Oto jego obszerne fragmenty i link do pełnej jego wersji:
Prawda nas wyzwoli!
Zacznę od pieca. Ciekawe, czy ktoś zwrócił uwagę, że jesteśmy świadkami bezprecedensowej liberalizacji w systemie oświaty. Otóż w najnowszym rozporządzeniu o BHP poluzowano gorset przepisów! Co prawda, na maleńkim tylko odcinku – postępowania podczas opadów śniegu, ale jednak. W dotychczasowej wersji tego dokumentu dyspozycja była jednoznaczna – przejścia na terenie szkoły lub placówki należało oczyszczać ze śniegu i lodu oraz posypywać piaskiem. Teraz natomiast piasek wykreślono, wstawiając w zamian bardziej ogólny obowiązek zabezpieczenia przed poślizgiem. Możemy zatem posypać czymkolwiek (nawet, o zgrozo, solą), albo zgoła nie posypać, jeśli z jakiegoś powodu uznamy, że nie jest ślisko. Uczynić, co rozum podyktuje. Po prostu orgia wolności dla dyrektora, który odpowiada przecież za wszystko.
Chciałoby się rzec – mały krok (w myśleniu) ministerialnych urzędników, a wielki krok ludzkości!
Odkładając żarty na bok przyznam, że nie wierzę już, by za mojej kadencji na Ziemi społeczeństwo dostrzegło w absurdalnie drobiazgowych przepisach źródło wtórnej bezmyślności, per saldo groźniejszej dla ludzi, niż chociażby oblodzenie chodników. Nie tylko zresztą w oświacie tendencja panuje zgoła odwrotna – kodyfikowania wszystkiego. Czy czujemy się przez to bezpieczniej? Przypuszczam, że wątpię. Owszem, zdecydowanie łatwiej jest znaleźć winnego, bo przecież w dzisiejszym świecie 2.0 wszystko, co nieprzewidziane, niekorzystne, a nawet losowe, musi mieć przypisanego winowajcę. Osobiście jednak nie cenię sobie tego luksusu.[…]
Jest ogromna sprzeczność pomiędzy wizją nowoczesnej edukacji, opartej na indywidualnym rozwoju, stawiającej na piedestale świadomość i kreatywność uczniów, a niewolniczą mentalnością nauczycieli. Oczywiście nie spędza to snu z powiek pani Zalewskiej, która z pełnym oddaniem i bez cienia wątpliwości – w końcu jest z zawodu nauczycielką – realizuje chore koncepcje swoich mocodawców, ale powinno stanowić przedmiot refleksji dla wszystkich ludzi myślących o tym, jak działać, żeby było lepiej. Także w kontekście akcji protestacyjnej, która powinna przecież doprowadzić do jakiejś pozytywnej odmiany.[…]
Dalej autor powraca do tematu, któremu poświęcił dwa poprzednie teksty – do ewentualnego protestu nauczycieli i jego formy. Przypomniał o wysuniętym przez siebie pomyśle zasypania ministerstwa listami od nauczycieli, po czym cytuje jeden z komentarzy, zamieszczonych pod tekstem na ten temat:
Widmo pisania listów do osoby, którą uważam za bezrefleksyjną, posłuszną wykonawczynię rozkazów z góry, nie odpowiada mi, przy całym szacunku dla inwencji proponenta. Byłoby to działanie słuszne w normalnej rzeczywistości, w kraju rządzonym uczciwie. Z przykrością (bo chciałabym w takim kraju żyć) wolę tę odrobinę czasu przeznaczyć choćby na „realizację PP”.
Po krótkim ustosunkowaniu się do tych słów (… to typowe dla mediów społecznościowych i powstałej wokół nich kultury debaty, która polega na wykładaniu własnych poglądów, zazwyczaj w sposób kategoryczny, bez większej szansy wypracowania wspólnego stanowiska) Jarosław Pytlak nie daje za wygraną i kontynuuje:
Postanowiłem zatem raz jeszcze podjąć ten temat, aby mieć czyste sumienie, że uczyniłem wszystko, by dać mu szansę zaistnienia.
Rzecz jasna, trudno spodziewać się, by pani minister przeczytała listy nadsyłane przez nauczycieli, a tym bardziej, żeby ich treść naruszyła żelbeton jej światopoglądu. Tego nie osiąga nawet Rzecznik Praw Dziecka, choć trzeba mu przyznać, że usilnie próbuje. Jednak gdyby poczta w ciągu kilku dni dostarczyła do siedziby MEN ze dwadzieścia tysięcy przesyłek, trudno byłoby ten fakt ukryć. Przy odpowiednim nagłośnieniu znalazłoby się w mediach zdjęcie listonosza, targającego worki z listami, a publikatory opozycyjne wobec „dobrej zmiany” z pewnością skorzystałyby z okazji, by upowszechnić treść przesyłek. Byłaby ona w jawnej sprzeczności z deklaracjami pani Zalewskiej, że cała reforma przebiega planowo, ku zadowoleniu większości społeczeństwa. Nie mogłaby już ministra twierdzić, że „nie docierają sygnały” o jakichkolwiek problemach w tej kwestii.[…]
Przewidując krytykę takiej formy protestu (że powszechnie wiadomo, iż pani minister nie przejmie się tymi listami, skoro nic sobie nie robiła nawet z kilku lisów od RPD), dalej uzasadnia swój projekt jeszcze jednym argumentem:
Zaletą formy protestu, którą proponuję, jest jej nieantagonistyczny charakter wobec dzieci i rodziców. Wszak byłoby to wystąpienie w interesie uczniów. Nie wierzę w powszechne poparcie rodziców dla akcji bojkotu egzaminów, natomiast można by liczyć na ich wsparcie w postaci choćby pisania własnych listów, np. popierających wystąpienia Rzecznika Praw Dziecka.[…]
Pomysłowi pisania listów można zarzucić, że nie przekłada się bezpośrednio na żądanie podwyżek. To prawda, ale stanowi łatwiejszą drogę do zintegrowania środowiska, niż zwolnienia lekarskie lub strajk. Osiągając sukces, za który uznałbym kilkadziesiąt tysięcy przesyłek wysłanych do MEN, działanie to dałoby nauczycielom poczucie, że występują wreszcie przeciw absurdom fundowanym przez państwo systemowi edukacji. Wtedy późniejsze, solidarne wystąpienie z postulatami płacowymi byłoby bardziej realne.
Na zakończenie powrócę jeszcze do porzuconego wcześniej wątku niewolniczej mentalności nauczycieli. „Realizowanie” niemożliwej do zrealizowania podstawy programowej, to przecież nie jedyny przejaw hipokryzji w naszej pracy. Pamiętam jak znajomi opowiadali mi o jedynym-słusznym podręczniku dla klas 1-3, który zafundowała szkołom pani minister Kluzik-Rostkowska. Jak to karne szeregi tego dzieła zapełniały półki w klasie, żeby broń Boże nie zniszczyły się, a do nauki kserowało się dzieciom inne, bardziej przydatne materiały. Pamiętam, jak inni znajomi ekscytowali się tzw. edukacyjną wartością dodaną (EWD), kompletnie nie zdając sobie sprawy, że jest to gra o sumie zerowej, tzn. sukces jednych musi być zrównoważony porażką innych. Podobnie jest zresztą teraz, w obliczu zbliżających się egzaminów, do których staramy się przygotować uczniów jak najlepiej. A przecież choćby wszyscy ósmoklasiści opanowali nawet 90% wymagań, jakie znajdą się w arkuszach egzaminacyjnych, to przecież część z nich przegra, bo ktoś przegrać musi . I to wszystko w czasach, gdy w pedagogice tak bardzo podkreśla się przewagę współpracy nad rywalizacją.
Wszyscy uczestniczymy w teatrze absurdu, jakim jest „indywidualizacja nauczania” na lekcjach przedmiotu, odbywającego się raz w tygodniu w wymiarze 45 minut. Jak choćby biologii czy geografii w piątej klasie. Akceptujemy wędrówki nauczycieli w poszukiwaniu godzin etatowych, nie mających nawet szansy porozmawiania z uczniami w szkole, do której zaglądają raz w tygodniu. Udajemy, że ma to sens edukacyjny. To tylko niektóre absurdy, z którymi godzimy się, zamiast mówić jak jest naprawdę.
Zacznijmy głośno i publicznie mówić prawdę. Drodzy Nauczyciele, tylko prawda może nas wyzwolić!
Pełna wersja tekstu „Prawda nas wyzwoli!” – TUTAJ
Źródło: www.wokolszkoly.edu.pl
UWAGA: pogrubienia fragmentów cytowanego tekstu – redakcja OE.