Jesienią obserwuje się nie tylko wysyp grzybów. Od lat zauważyłem, że wszelakie konferencje, sympozja i kongresy najczęściej organizowane są na schyłku lata i jesienią. Także w obszarze edukacji, czy jak to określano jeszcze nie tak dawno – oświaty, lub szkolnictwa. Przed tygodniem relacjonowałem doroczne spotkanie środowiska skupionego w OSKKO, które pod nazwą X Kongres Zarządzania Oświatą odbyło się w dniach 23 – 25 września. Prawie w tym samym czasie w Dąbrowie Górniczej obradowali uczestnicy 25. Sympozjum Naukowego „Człowiek-Media-Edukacja, przed miesiącem dzieliłem się moimi obserwacjami poczynionymi w Katowicach, gdzie uczestniczyłem w 3 Kongresie Polskiej Edukacji, wczoraj Łodzi zakończył się dwudniowy Kongres Innowacyjnych Nauczycieli. Za niespełna 3 tygodnie, w dniach 22 i 23 października wydawnictwo Wolters Kluwer organizuje całą serię pięciu konferencji w ramach swego Kongresu „Edukacja i Rozwój” (nowa formuła organizowanych wcześniej spotkań z cyklu EduTrendy). Dużo tego. I większość tych spotkań (branżowych) nosi nazwę „kongres”. Czy słusznie?

 

Ponad dwa lata temu, konkretnie w piątek, 14 czerwca 2013 blogujący profesor pedagogiki Bogusław Śliwerski, podejmując (oczywiście krytycznie) temat odbywającego się wtedy w Warszawie II Kongresu Polskiej Edukacji napisał taką uwagę:

 

 

Na początku należy wyjaśnić, co rozumie się pod pojęciem KONGRES. Otóż kongres jest przedsięwzięciem ekonomiczno-administracyjnym o charakterze naukowym, politycznym, religijnym czy też społecznym organizacji krajowych lub międzynarodowych, będący środkiem realizacji ich celów i zadań. Uczestnictwo w kongresie jest dostępne dla wszystkich kwalifikujących się organizacji i osób. Ta forma spotkania jest niezależna i działa tylko w okresie czasu przewidzianym programem, a jego wyniki zazwyczaj są szeroko popularyzowane. Kongresy są zwoływane na ogół co kilka lat.

 

Z programu tegorocznego kongresu wynika, że jest on przedsięwzięciem głównie politycznym, którego organizatorem jest podległy Ministerstwu Edukacji Narodowej – Instytut Badań Edukacyjnych.

 

 

Zastanawia mnie w jakim celu Pierwszy Pedagog Rzeczypospolitej (PPR) napisał to co powyżej zacytowałem. Można przypuszczać, że chciał podważyć zasadność posłużenia się przez organizatorów opisywanego wydarzenia nazwą „kongres” – przede wszystkim, lub także dlatego, że od dawna zaliczał się do jawnych przeciwników opcji rządzącej.

 

 

Ale przecież nawet z przytoczonej przez niego definicji (nie podał źródła – czyżby to była jego autorska wersja?) wynika, że owo warszawskie spotkanie spełniało wszystkie wymienione przez niego cechy. Było wszak przedsięwzięciem ekonomiczno-administracyjnym o charakterze – jak sam to określił – politycznym, bezsprzecznie było środkiem realizacji założonych przez organizatora celów i zadań, nawet spełniało warunek, że „uczestnictwo w kongresie jest dostępne dla wszystkich kwalifikujących się organizacji i osób”, bo każdy kto odpowiednio wcześniej wypełnił i przesłał formularz wniosku mógł zostać jego uczestnikiem. Po co więc ten „wąt” w owym wpisie? Tym bardziej, że Wikipedia definiuje kongres jako „zjazd przedstawicieli (np. naukowców, polityków)” , a Słownik wyrazów obcych nieco szerzej podaje, że jest to „zjazd krajowy lub międzynarodowy przedstawicieli nauki, polityki, dyplomacji itp.”*

 

 

To było przed dwoma laty. Myślałem, że osoby, pozostające pod zbawiennym wpływem PPR nie będą popełniali takich „baboli”, jak IBE i swoją imprezę – głównie dla nauczycieli – nie nazwą kongresem. I tu moje zaskoczenie: właśnie odbył się I Kongres Innowacyjnych Nauczycieli, którego głównym organizatorem nie była wcale żadna ogólnopolska struktura, lecz – co by nie powiedzieć o jego dotychczasowych sukcesach – jednak lokalna (bo miejska) instytucja: Łódzkie Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego. Nie jest tajemnicą, że PPR ma bardzo bliskie i systematyczne kontakty z jego wieloletnim dyrektorem. Nie przestrzegł był go jednak przed tą megalomanią terminologiczną! Nie wiem, czy uczestnicy mogli tam formułować swoje postulaty i wnioski, jeśli nawet tak – to pod czyim adresem, ale wiem, że spokojnie można było ten zjazd entuzjastów technologii, które (zdaniem organizatorów) zmieniają szkołę, nazwać konferencją, lub jeszcze lepiej – sympozjum, które powszechnie definiowane jest jako „spotkanie grupy naukowców, praktyków i osób zainteresowanych pewnym działem nauki”. No – w tym przypadku – nauczania. Bo właśnie taką nazwą przyjęli organizatorzy zwołując 25. Sympozjum Naukowe „Człowiek-Media-Edukacja, podejmujące bardzo zbliżoną problematykę na styku teoria-praktyka, na którym to profesor Bogusław Śliwerski i jego dobrym kolega – profesor Zbyszko Melosik z UAM otrzymali tytuły „Edukatora Roku 2015”.

 

 

Tak na zakończenie, skoro znalazłem się już w obszarach językoznawstwa, podejmę jeszcze problem, który nie daje mi spokoju od tygodnia: kto to taki – EDUKATOR? Najpierw, jak robią to dziś chyba wszyscy , wpisałem to słowo w wyszukiwarkę Goole. I co? I nic. Sprawdźcie sami… Pojawiają się same nazwy firm i instytucji mające to słowo w nazwie. Spróbowałem więc poszukać w moich klasycznych, drukowanych na papierze, zasobach słownikowych. I też nie ma. Ani w tych starszych, ani w tych nowszych. Są tylko: edukacja, edukacyjny, edukować…

 

Pozostaje mi przypomnieć sobie czasy, gdy studiowałem filologię polską i spróbować samodzielnie zbudować definicję, opierając się na sprawdzonych regułach słowotwórstwa, czyli działu językoznawstwa, zajmującego się sposobami powstawania nowych wyrazów i ich znaczeniem. A podstawowa wiedza z której zasobów można tam zaczerpnąć głosi, że tzw. „rodzina wyrazów” powstaje dzięki dodawaniu do rdzenia wyrazu nowych formantów. W naszym przypadku nie trudno zauważyć, że dla przytoczonej powyżej „rodzinki” rdzeniem jest eduk-.  Jeżeli nasz wyraz powstał w wyniku dołożenia formantu –or, to poszukajmy, przez analogię, jakie znaczenie nadaje on utworzonym przez siebie wyrazom. Posłużmy się kilkoma przykładami: manipulat-or – ten, kto manipuluje, prowokat-or – ten kto prowokuje, propagat-or – to ten, kto propaguje, popularyzat-or – ten kto popularyzuje. Na tej samej zasadzie – edukator – ten, kto edukuje. Pozostaje tylko dopisać, co to znaczy „edukować”. To także nie jest takie proste. Najczęściej można przeczytać, że edukować – to „przekazywać komuś w sposób celowy i systematyczny wiedzę, umiejętności; kształcić”** Znowu pozostaje wnioskować ze znaczenia podstawowego w tej rodzinie wyrazów słowa: ”edukacja”. Nie będę silił się na przywoływanie tej definicji z moich słowników i encyklopedii. Zacytuję definicję, jaką posłużył się PPR w swoim blogu, we wpisie z 29 kwietnia 2013, zatytułowanym „Czy edukacja to to samo co oświata?”. Czytamy tam:

 

…edukacja [łac. educare ‚wychowywać’, ‚kształcić’], ogół oddziaływań międzygeneracyjnych służących formowaniu całokształtu zdolności życiowych człowieka, […]pojęciu edukacja – obejmującemu zarówno nauczanie, jak i wychowanie – najpełniej odpowiada termin „kształcenie”;[…]

 

Reasumując: czy można powiedzieć, że edukator, to człowiek, który edukuje? Moje „wyczucie” językowe podpowiada mi, że słuszniej byłoby powiązać znaczenie słowa edukator raczej z propagatorem lub popularyzatorem (choćby w takich konotacjach, jak związki frazeologiczne „edukacyjna funkcja kina”, „edukacja seksualna”, „edukacja dla bezpieczeństwa”, niż z edukacją „w ogóle” – rozumianą jako kształcenie.

 

I to jest powód, dla którego wszystko się we mnie buntuje przeciw nadawaniu tytułu „Edukatora Roku” profesorom akademickim, dla których przekazywanie wiedzy to po prostu zawodowa powinność, i pomijaniu osób, bezsprzecznie wyróżniających się w swej aktywności popularyzatora wiedzy o edukacji… Jak choćby (zachowam się tu – powiedzą niektórzy – fiksacyjnie!) dr hab. Jacek Pyżalski… Oczywiście – na łódzkim kongresie też wygłosił wykład pt. „Wychowanie w erze cyfrowej”!

 

*Słownik wyrazów obcych, PWN, Warszawa 2004, s. 500
**Słownik współczesnego języka polskiego, T. I. Warszawa 2001, s. 227

 
Włodzisław Kuzitowicz

 

 

P.s.
Przynajmniej nie ma takich wątpliwości z tytułem „Człowiek Roku” nadanym na Forum Ekonomicznym w Krynicy-Zdroju Jarosławowi Kaczyńskiemu. Nie ma wątpliwości, że należy on (JK) do gatunku ssaków, rząd naczelne, rodzina człowiekowatych. Widać, że „homo” (człowiek)  i że „sapiens” (myślący)…



Zostaw odpowiedź