
Pierwszy miesiąc wakacji – obfitujący bardziej w pogodowe, nietypowe dla lipca, niespodzianki – już minął. Za 28 dni, nauczyciele i uczniowie spotkają się, aby zainaugurować uroczyście kolejny rok szkolny. Dzień później, w większości polskich szkół zabrzmią pierwsze dzwonki, uczniowie zasiądą w ławkach, a nauczyciele… nauczyciele – w znakomitej większości kolejny raz – podejmą swoje obowiązki/swoją misję/realizację swojej pasji – (niepotrzebne skreślić). Zapewne będą także tacy nauczyciele, dla których będzie to debiut – pierwszy dzień pracy w tej roli.
Ale to za 4 tygodnie. A teraz, decydując się co będzie tematem tego felietonu, postanowiłem, że będzie to problem edukacji domowej. Skąd mi to, akurat w środku wakacji, przyszło na myśl? Bo zawsze felietony zaczynam pisać już w sobotę, a właśnie 2 sierpnia przeczytałem na portalu „Strefa Edukacji” tekst Katarzyny Mazur „Dziwne oszczędności i kruszenie kopii o ucznia. Edukacja domowa może stać się kosztownym luksusem”. Jest to zapis rozmowy na ten temat z posłem Marcinem Jozefaciukiem, a tekst podzielony zostal na następujące fragmenty:
– Kto korzysta z edukacji domowej i dlaczego potrzebuje do tego szkoły?
– Edukacja domowa jest alternatywą dla systemu, ale nie działa poza nim
– Radykalne cięcie finansowania jest niejasno uargumentowane
– Edukacja domowa okaże się płatnym luksusem. Albo skończy się na kombinowaniu
– Projekt jest dyskutowany. MEN na razie się nie udziela
Abyśmy byli w tym samym punkcie startu – zanim przejdziecie do dalszego czytania tego felietonu – przeczytajcie ów tekst także – TUTAJ
Nie będę przeto streszczał jego treści, ani przytaczał wybranych fragmentów. Od razu przejdę do moich refleksji:
Zacznę od tego, ze „za moich czasów” , czyli kiedy ja byłem uczniem, edukacja domowa było prawie nieznana. Także kiedy po 1993 roku zostałem dyrektorem szkoły ponadpodstawowej, częściej można było spotkać formę „nauczania indywidualnego”, co było możliwe wyłącznie po uzyskaniu orzeczenia poradni psychologiczno-pedagogicznej, której specjaliści wydawali ten dokument wyłącznie w przypadku, kiedy stan zdrowia ucznia utrudniał lub uniemożliwiał mu uczęszczanie do szkoły. Zdarzały się, choć rzadko, przypadki, gdy powodem takiego orzeczenia były wybitne uzdolnienia ucznia, których nie mógł on realizować w sztywnych ramach systemu klasowo-lekcyjnego.
Co prawda Ustawa o systemie oświaty z dn. 7 września 1991 roku, w art. 16.8 umożliwiła, za zgodą dyrektora szkoły – ale wyłącznie podstawowej – realizację obowiązku szkolnego poza szkołą, to nie była to forma, na którą rodzice uczniów decydowali się w takiej skali jak dzisiaj. Jak można dowiedzieć się z przywołanego powyżej tekstu Katarzyny Mazur – w styczniu tego roku uczyło się w ten sposób niemal 63 tysiące uczniów – z czego większość, bo 34 tysiące, stanowili uczniowie szkół ponadpodstawowych. Na zakończenie roku szkolnego liczba ta wzrosła do około 64 tysięcy, czyli nawet od stycznia widać przyrost. Dla porównania: w roku szkolnym 2021/2022 było to zaledwie 22 tysiące uczniów.
Dlaczego to mnie na tyle zaniepokoiło, że postanowiłem się tymi przemyśleniami podzielić z Wami?
Bo widzą, że teraz ta decyzją rodziców jest łatwiejsza niż przed laty, gdyż dziś rodzice mogą „odpuścić sobie” bycie p.o. nauczyciela, bo powstała Szkoła w Chmurze – niepubliczne liceum ogólnokształcące i szkoła podstawowa w Warszawie, założone w 2015 roku przez przedsiębiorcę Mariusza Truszkowskiego, specjalizujące się właśnie w edukacji domowej. Szkoła ta ma kilkanaście regionalnych placówek: w Lublinie, Nysie, Olsztynie, Ostrołęce, Płocku, Pułtusku, Szczecinie, Tarnobrzegu, Wrocławiu, Poznaniu, Katowicach, Gorzowie Wielkopolskim i Kutnie. Ciekawe, że w Łodzi takiej „macki” nie ma….
Dodatkową okolicznością sprzyjającą podejmowaniu przez rodziców decyzji o przejściu ich dziecka na edukację domową jest powstanie Centrum Nauczania Domowego.
Nie piszę o tym dlatego, że jestem przeciwny takiej możliwości realizowania obowiązku szkolnego w ogóle. Zapewne są tacy uczniowie i takie sytuacje rodzinne, kiedy edukacja domowa – z różnych powodów – jest optymalnym rozwiązaniem. Ale…
Ale czy powinno to stać się „modą”, „szpanem”, czy po prostu wygodnictwem? Warto w tym miejscu przywołać, jako przykład, że bycie uczniem szkoły „klasycznej”, a nie tej „w chmurze” prowadził do sukcesów. Bo są nim – tak licznie w ostatnich tygodniach publikowane w mediach informacje – o zdobywanych przez polskich uczniów medalach na międzynarodowych olimpiadach przedmiotowych. We wszystkich tych informacjach podawane jest, której szkoły są uczniami lub absolwentami.
I to, co dla mnie, pedagoga społecznego z wykształcenia i praktyki, najważniejsze: rezygnacja z bycia uczniem szkoły – „de facto”, a nie „de jure” – to nie tylko ucieczka od codziennego rannego wstawania, pokonywania – na wyznaczoną godzinę – drogi do szkoły, od rutyny godzin lekcyjnych, bycia nieustannie ocenianym, ale także rezygnacja z posiadania koleżanek/kolegów „z klasy”, w ich gronie – z przyjaciółek/przyjaciół, z nawiązywania więzi, które często stają się relacjami na całe życie.
To w szkole, w gronie klasowych koleżanek i kolegów zdobywamy pierwsze doświadczenia w pracy w w grupie, w rozwiązywaniu konfliktów, we wspólnym przeżywaniu radości z sukcesów i radzeniu sobie w chwilach porażek. Tego wszystkiego nie ma, gdy się siedzi w domu, zazwyczaj przed laptopem, nawet, gdy a się rodzeństwo, kochających rodziców i życzliwych sąsiadów…
Dlatego nie jestem zwolennikiem dalszych ułatwień w rezygnacji z nauki w szkole i przechodzeniu na edukację domową.
Włodzisław Kuzitowicz
Zostaw odpowiedź

