Dzisiejszy felieton zacznę od przypomnienia informacji, którą ja zamieściłem na OE we wtorek 25 lutego, ale która pojawiła się na stronie ŁKO już 20 lutego. Bo z owego  komunikatu dowiedziałem się, że kierownictwo łódzkiej wojewódzkiej oświaty postanowiło zorganizować 31 marca trzy spotkania adresowane do łodzian, poświęcone debatom na temat zmian w podstawach programowych aż trzech przedmiotów: wychowania fizycznego (o 10:00), wiedzy o społeczeństwie (o 11:30) i muzyki (o 13:00) – w Łódzkim Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego.

 

Cieszy to – pewnie nie tylko moje – serce i oko, bo przez wiele, wiele minionych miesięcy ŁCDNiKP nie było miejscem znaczących spotkań łódzkich nauczycieli. Wydział Edukacji UML organizował takowe w Centrum Doskonalenia Nauczycieli „Na Dziewanny” (przy ul. Dziewanny 24).

 

Ale nie mogę przy okazji tej inicjatywy ŁKO nie podzielić się myślami, które zrodziły mi się po dokładnym odczytaniu owego komunikatu. Otóż dziwne w zamyśle tych konsultacji jest owo poprzydzielanie do różnych spotkań jedynie tematyki podstawy programowej jednego lub co najwyżej trzech przedmiotów. I w ten sposób łódzcy nauczyciele matematyki będą musieli pojechać 24 marca do Zduńskiej Woli, a uczący geografii, historii lub informatyki – 26 marca do Sieradza. Ale pierwsi będą łódzcy chemicy, którzy  muszą pojechać 14 marca do Piotrkowa Trybunalskiego. Dla sprawiedliwości – nauczycielki i nauczyciele takich wiodących przedmiotów jak wf, wos i muzyka z tamtych miast i powiatów, którzy chcieliby wypowiedzieć się w sprawie tychże podstaw programowych, będą musieli odwiedzić 31 marca ŁCDNiKP ….

 

Aż ciśnie się na klawisze laptopa taka hipoteza: „Czy to z MEN pochodzi ta plaga pozorowanych „konsultacji społecznych”, organizowanych jedynie po to, aby nikt nie mógł zarzucić WŁADZY, że  nie pyta się „dołów”?

 

x           x           x

 

Teraz kilka moich spostrzeżeń po zapoznaniu się z rankingiem podstawówek – patrz materiał także z wtorku – Podstawówki nie gorsze –  też swój ranking mają!”

 

Otóż po zapoznaniu się z listą pierwszych 5 szkół widzimy iż wszystkie one są z Warszawy, w pierwszej 10-e  –  7 z nich jest także z tego miasta, a w liczbie pierwszych 100-u  –  36 działa w Stolicy!  Inną dominującą cechą szkół, które znalazły się na dobrych pozycjach tego rankingu, jest – w przytłaczającej większości – ich „niepubliczność”! Są to szkoły prywatne, społeczne, katolickie, ale generalnie nie te, które wszak dominują w naszym kraju – nie szkoły prowadzone przez miasta i gminy!

 

Nie jestem już taki spostrzegawczy i pamięć do nazw już u mnie nie taka, jak jeszcze przed kilkoma laty była I dlatego nie podjąłem się przeanalizowania całej, 1000 pozycji zawierającej, listy tego rankingu – pod kontem odszukania tam placówek  z grona „Budzących się szkół”, szkół pracujących metodą daltońską czy Marii Montessori. Może ktoś z Was, czytających ten felieton podejmie to zadanie i sprawdzi, czy jakaś szkoła pracująca na tych lub podobnych zasadach „zasłużyła sobie” na miejsce w tym rankingu.

 

x           x           x

 

I na zakończenie jeszcze kilka wspomnień, które przywołam z mojej dalekiej, szkolnej przeszłości, jakie powróciły do mnie po przeczytaniu w piątek tekstu Danuty Sterny „6 sposobów na wzajemne nauczanie”.

 

Otóż mogę zaświadczyć, ze owa metoda, którą  koleżanka Sterna opisała za amerykańskim pisarzem, redaktorem i pedagogiem (Andrew Boryga) jako nowatorską – została przeze mnie nie tylko „odkryta”, ale także skutecznie zastosowana. Byłem wtedy osiemnastolatkiem, który w półrocze roku szkolnego 1961/62 r. porzucił kształcenie w I klasie 3-letmiego Technikum Budowlanego i został – warunkowo – przyjęty do X klasy w XVIII LO w Łodzi.

 

Przypomnę, że owym warunkiem było zdanie przeze mnie do rozpoczęcia nauki w klasie IV egzaminów z „różnic programowych”, jakie zostały wykazane między programem nauczania w czteroklasowym liceum ogólnokształcącym, a moimi trzema latami nauki w Szkole Rzemiosł Budowlanych i owym pół roku w 3 TB. Pewnie nie wszyscy, którzy ten felieton czytają pamiętają, że w cyklu moich „esejów wspomnieniowych” opisywałem te moje pierwsze lata po szkole podstawowej.

 

To tam opowiedziałem jak jako prymus który ukończył podstawówkę na Nowym Złotnie nie dostałem się do reaktywowanego, elitarnego męskiego Liceum Ogólnokształcącego im. M. Kopernika w Łodzi, jak mój ojciec podjął decyzję, że  mam zostać uczniem SRB – bo chłopak ma mieć „męski” zawód murarza, jak w tejże szkole dla murarzy trafiłem na znakomitą polonistkę, która rozwijała moje humanistyczne zdolności…  I o okolicznościach, które przyśpieszyły moją decyzję o rezygnacji z „Budowlanki”…

 

I właśnie w owym liceum, „sam z siebie”, wpadłem na pomysł zorganizowania zespołu samokształcącego, złożonego z kolegów i jednej koleżanki z naszej klasy, z którymi będę odrabiał lekcje, zostając po zakończeniu zajęć w akurat wolnej sali lekcyjnej.

 

Ta pięcioosobowa grupa – w skład której, obok mnie i przyjaciela Henryka, któremu zawdzięczałem podjęcie tej decyzji o zmianie szkoły, wchodziło jeszcze dwu innych kolegów – Janusz i Sławek oraz koleżanka Marysia, czyli troje najlepszych uczniów w mojej nowej klasie – z najtrudniejszych dla mnie do opanowania przedmiotów: matematyki, fizyki i chemii. W zamian ja pomagałem im z j. polskiego i historii…

 

Dziś oświadczę jedynie, że owa metoda była realizowana – skutecznie – przez wiele miesięcy, że nie przeszkadzali nam nauczyciele (i woźne), że ja wszystkie zaległości z owych przedmiotów pokonałem i wszyscy, z sukcesem (!), zdaliśmy w maju 1963 roku maturę.

 

Tak więc potwierdzam efektywność i promuję owe 6 sposobów na wzajemne nauczanie!

 

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Zostaw odpowiedź