Z tematów poruszanych w OE w minionym  tygodniu postanowiłem skupić się dzisiaj na jednym – poruszanym w środowy wieczór w „Akademickim Zaciszu” czyli na szkołach demokratycznych. Wszyscy którzy obserwowali przebieg tej rozmowy wiedzą, że przedmiotem, na którym skupiały się  pytania zadawane przez prof. Romana Lepperta i odpowiedzi na nie, udzielanych przez panią Mariannę Kłosińską było dotychczasowy dorobek, założonej w 2012 roku przez Rozmówczynię Wolnej Szkole Demokratycznej Bullerbyn.

 

Kiedy następnego dnia ponownie przesłuchałem nagranie tej rozmowy upewniłem się, ze moja pierwsza refleksja, zrodzona jeszcze w środowy wieczór  powstała nie bez powodu. Otóż upewniłem się wtedy, iż upłynie jeszcze wiele wody w Wiśle, że ja tych dni nie dożyję, gdy taki temat jak opowieści o szkole demokratycznej – jako cudownej wyspie w morzu powszechnego szkolnictwa, w którym panuje autokratyzm systemu nadzoru i autokratyzm dyrekcji i większości zatrudnionych tam nauczycielek i nauczycieli – nie będzie miał żadnego sensu, bo wszystkie, a przynajmniej przytłaczająca większość  naszych szkół będzie maiła znamiona szkół demokratycznych.

 

I wtedy zadałem sobie pytanie: Jakie są powody, że w połowie trzeciej dekady XXI wieku, w kraju będącym od 20 lat członkiem Unii Europejskiej, 35 lat po upadku PRL i powstaniu III RP, w mojej Ojczyźnie, to znaczy w przekonaniach Jej obywatelek i obywateli, nie zaszły takie zmiany, które wymusiłyby konieczność takiego zreformowania systemu szkolnego i metod pracy z uczniami w każdej szkole, aby już tylko we wspomnieniach najstarszych żyła postpruska, opresyjna, napędzana systemem ocen i egzaminów, podporządkują ca sobie uczniów szkoła, w której na pociechę oferuje się niewiele znaczące – samorząd uczniowski i szkolną radę rodziców.

 

Przyznam się, że nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Może ktoś z Was  ma jakieś wytłumaczenie – bardzo proszę o podzielenie się z nami w komentarzu.  Bo tak długo, jak długo rodzice uczniów nie będą domagali się zdemokratyzowania szkoły do której posłali swoje dziecko, tak długo każda kolejna władza, nie ważne: prawicowa, centrowa czy lewicowa, nie zdecyduje się na żadną radykalną reformę – nie podstaw programowych, nie systemów egzaminów czy zestawu przedmiotów – obowiązkowych i tych do wyboru, ale reformy samej istoty pracy szkoły, aby stała się on  placówką wspierającą indywidualny rozwój ucznia, z uwzględnieniem jego podmiotowości i niepowtarzalnej indywidualności.

 

I to właściwie wszystko, co chciałem dzisiaj napisać. Może jeszcze tylko podzielę się jedną refleksją po środowym spotkaniu w „Akademickim Zaciszu”. Otóż zdziwiło mnie, ze przez cały czas jego trwania nie pojawił się nawet jeden komentarz prof., Bogusława Śliwerskiego – znanego wszak od dawna zwolennika i propagatora demokratycznej szkoły. Nawet komentarz Jolanty Zwiernik – w 19 minucie spotkania:W polskiej pedagogice placówki alternatywne opisywali prof. Śliwerski, prof. Łukaszewicz…” nie spowodował, iż profesor uznał, że włączy się do tej debaty. Myślałem, że uczyni to w swoim najnowszym wpisie na blogu „Pedagog”. I tutaj także się zawiodłem. Z datą 23 stycznia pojawił się tam tekst, zatytułowany „O znaczeniu czytelnictwa i funkcji współczesnej ‘cenzury’ literatury”. I do dzisiaj na tym blogu nie było nic, co nawiązywałoby do tematyki środowej rozmowy o szkole demokratycznej. Ciekawe, czy profesor Śliwerski stracił już zainteresowanie szkołą demokratyczną, czy może – podobnie jak ja – już w możliwośc jej urzeczywistnienia nie wierzy i szkoda mu czasu na zajmowanie się tym problemem…

 

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 



Zostaw odpowiedź