Bardzo trudno, będąc redaktorem „Obserwatorium Edukacji”, pisać o edukacji w wyborczą niedzielę, kiedy do godz. 21-ej obowiązuje tzw. „cisza wyborcza”. Skąd takie przekonanie? A no stąd, że cokolwiek pozytywnego, albo krytycznego napisałbym o tym czy innym elemencie systemu oświaty, mogłoby to być uznane za zakamuflowane popieranie jednej a krytykowanie drugiej, startującej w tych wyborach, partii.
To może pójdę dziś w stronę wspomnień i refleksji o mojej własnej drodze zawodowej? Od kiedy mogę mówić, że stałem się nauczycielem? I czy ja tak naprawdę byłem takim klasycznym belfrem?
Gdy dziś przypominam sobie początki mojej drogi zawodowej, to nie ma tam takich wspomnień. Bo nie miała z tą profesją nic wspólnego maja etatowa praca w ZHP (lata 199 – 1971), nie była nią niespełna roczna praca w Łódzkim Domu Kultury (połowa września 1971 – sierpień 1972). Czy zatrudniając się 1 września 1972 roku w Państwowym Domu Dziecka w roli wychowawcy, a rok później obejmując stanowisko wicedyrektora d.s. domu dziecka w ośrodku szkolno-wychowawczym, tylko dlatego, że ten typ placówki należał do systemu, nadzorowanego przez Ministerstwo Oświaty i Wychowania, pozwala mi uznać, że to wtedy stałem się nauczycielem? Bo domy dziecka były uwzględnione w obowiązującej od kwietnia 1972 roku „Karcie praw i obowiązków nauczyciela”. Pewnie formalnie mógłbym tak to uznać, ale do dzisiaj dobrze pamiętam, że nie tylko nie myślałem o sobie jako o nauczycielu, ale w praktyce – w kontaktach ze szkołami, których uczennicami i uczniami byli moi podopieczni, funkcjonowałem raczej w roli „p.o. rodzica” – który był co najwyżej partnerem nauczycieli, nigdy ich kolegą…
I dopiero od 1975 roku, kiedy zostałem zatrudniony w Zakładzie Pedagogiki Społecznej w Instytucie Pedagogiki i Psychologii UŁ na stanowisku starszego asystenta, mogłem o sobie powiedzieć, że jestem nauczycielem akademickim. I wtedy także zostałem członkiem ZNP.
Formalnie byłem nim także po 1983 roku, kiedy porzucając karierę akademicką zostałem wychowawcą w młodzieżowym ośrodku wychowawczym. I znowu tak naprawdę byłem w.z. tatą, nie belfrem. Po raz pierwszy stanąłem przy tablicy od września 1987 roku, kiedy podjąłem pracę w łódzkim IKN ODN jako nauczyciel-metodyk, a moją szkołą bazowa (jak to się wtedy określało) było XXIII LO na Widzewie.
Jednak ta „przygoda” trwała tylko rok, bo od 1 września 1988 roku – przez następne 4 lata – pracowałem na stanowisku dyrektora Wojewódzkiej Poradni Wychowawczo-Zawodowej. Co prawda nadal opłacałem składki członkowskie na rzecz ZNP, ale ani przez chwilę nie czułem się wtedy belfrem. Tym bardziej, ze moje „godziny” realizowałem jako dyżurant w Młodzieżowym Telefonie Zaufania. Czyli znowu – jak poprzednio w domach dziecka czy w młodzieżowym ośrodku wychowawczym – byłem wychowawcą, choć tylko „telefonicznym”…
I dopiero ostatnie 12 lat mojej etatowej aktywności zawodowej – na funkcji dyrektora Zespołu Szkół Budowlanych – byłem bez wątpienia i formalno-prawnie nauczycielem. Ale i w tej roli ostatnie lata bycia dyrektorem moje obowiązkowe godziny realizowałem jako „pedagog szkolny”.
Przedstawiłem skróconą wersję przebiegu mojej pracy „na etacie” i wynika z tych wspomnień prosty wniosek:
Za moim mistrzem – prof. Aleksandrem Kamińskim – śmiem twierdzić, że „zawodem moim było wychowawstwo”. Nie nauczycielstwo…
Włodzisław Kuzitowicz