Miniony tydzień był drugim tygodniem nowego roku szkolnego. Teraz już będzie trudniej panu Czarnkowi głosić, że „w nowy rok szkolny 2023/2024 wchodzimy pełni optymizmu. A optymizm ten czerpiemy z potężnych inwestycji zarówno tych materialnych, jak i tych inwestycji w ludzi”. Trudniej, bo „koń jaki jest każdy widzi…” Nie trzeba czytać artykułów w mediach tradycyjnych i tych zwanych społecznościowymi. Wystarczy, że mamy dzieci w wieku szkolnym, że w rodzinie lub gronie znajomych mamy kogoś, kto pracuje w szkole, aby się dowiedzieć jak wygląda szkolna rzeczywistość. Uczniowie, mający lekcje na dwie, a czasami i na trzy zmiany, plany lekcji dostosowane do możliwości nauczycieli, przeciążonych liczbą przypisanych im godzin a często także pracą w innej szkole, przedmioty, z których nie ma lekcji, bo nadal brak nauczyciela…
Nie wypada mi ciągnąć tego tematu, bo byłyby to wiadomości typu second hand. Wszak rozpoczął się osiemnasty rok mojej nauczycielskiej emerytury. Dawno minęły czasy, gdy na co dzień funkcjonowałem w tym systemie. Dziś nawet moi znajomi – nauczycielki i nauczy ciele, koleżanki i koledzy dyrektorzy zaprzyjaźnionych szkół są już także na emeryturach i nie mogą być aktualnymi źródłami wiadomości „co w szkole piszczy”.
Ale jak to mówią „ciągnie wilka do lasu”, a mnie do dawnej aktywności. W minionych dniach września przypomniałem sobie moje doświadczenia z poradni wychowawczo-zawodowej, w tym z cotygodniowych dyżurów w Młodzieżowym Telefonie Zaufania. Zadziałałem w roli konsultanta/doradcy w dwu trudnych przypadkach. Jednym było wsparcie matki samotnie wychowującej dwójkę dzieci w wieku szkolnym, zaś w drugim – pomoc w podjęciu decyzji o zmianie szkoły średniej – po rocznej nauce w „topowym” liceum (mam na myśli najwyższą w Łodzi pozycję w rankingu „Perspektyw”) Politechniki Łódzkiej na liceum, w którym owa uczennica o zdecydowanie humanistycznych uzdolnieniach mogłaby kontynuować naukę, ale w klasie o profilu bardziej zgodnym z jej predyspozycjami. Problem polegał na tym, że owa Dobrosława (z powodu RODO będę ją nazywał wymyślonym na potrzeby tego felietonu imieniem) została uczennicą owego LO PŁ z woli jej ojca, który – z dobrą intencja – marzył o przyszłym sukcesie życiowym córki w branży informatycznej. Jednak ona całą pierwszą klasę w tej szkole przeżyła jako pasmo nieustającego stresu, wynikającego z całkowicie odmiennych priorytetów owej placówki od jej zainteresowań i wizji przeszłości.
Nie wchodząc w szczegóły powiem tylko, że udało mi się wystąpić nie tylko w roli doradcy, ale także „pośrednika” w poszukiwaniu optymalnego dla tej sytuacji liceum. Od jutra Dobrosława rozpocznie naukę w drugiej klasie o profilu humanistycznym jednego z – także przeludnionych – łódzkich liceów ogólnokształcących, co przypisuję sobie jako mój mały sukces – że tato nie postawił veta, a pani dyrektor owej przyjmującej szkoły wykazała się empatią i wyraziła zgodę na ten transfer.
Natomiast ten pierwszy przypadek polegał na umocnieniu matki owego – teraz już piątoklasisty – w przekonaniu, iż najwyższy czas na zakończenia nauczania domowego i powrót do klasycznej szkoły rejonowej, z koleżankami i kolegami, jeśli będzie trzeba – z nauczycielem wspomagającym. Ale o tym to już zdecydują specjaliści z poradni…
I to by było na tyle z mojego emeryckiego podwórka obserwatora edukacji.
Włodzisław Kuzitowicz