Dzisiejszy felieton nie będzie o jakimkolwiek aktualnym wydarzeniu z obszaru edukacji, bo nic takiego co wywołałoby u mnie potrzebę skomentowania, nie wydarzyło się w minionym tygodniu. Uznałem, że to doskonała okazja, aby podzielić się z Wami serią wspomnień, związanych z „okrągłymi” rocznicami ważnych dla mojej biografii wydarzeń.
Bezpośrednim bodźcem do takiej decyzji było moje poniedziałkowe spotkanie z Kamą i jej mężem Tomkiem Krawczykami – w ogródku restauracji „Tawerna” na terenie łódzkiej „Manufaktury”. Zaprosiłem ich tam w przededniu okrągłej 10-ej rocznicy poprzedniego naszego tam spotkania – 1. sierpnia 2013 roku. Bowiem to wtedy, z inicjatywy Kamy – osoby, która w tym samym jak ja dniu otrzymała wypowiedzenie z pracy w dziale PR Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Łodzi – została skonkretyzowana, złożona przez nią wcześniej, propozycja uruchomienia w Intrernecie mojej prywatnej strony – pod nazwą „Obserwatorium Edukacji”. Umożliwiło mi to kontynuowanie mojej aktywności redaktorskiej, którą od września 2006 roku prowadziłem jako redaktor naczelny „Gazety Edukacyjnej”, wydawanej przez WSP, a która to decyzją pani kanclerz tejże prywatnej uczelni – z przyczyn ekonomicznych – została zakończona 13 lipca owego 2013 roku.
Po 10-u latach nie mam wątpliwości, że gdyby nie Kama, która znając kwalifikacje swego męża Tomka, dzięki którym stał się on moim „mistrzem” w dziedzinie obsługi programu administracyjnego tej strony, i dzięki której strona ta ma taką właśnie grafikę (w tym tytułową fotografię autora OE na tle ulicy Piotrkowskiej), nie przeżyłbym owych dziesięciu lat jako starzejący się emeryt oświatowo-wychowawczy, który dzięki Nim ma każdego dnia własną płaszczyznę aktywności – co prawda tylko w Internecie, ale zawsze to lepsze niż oglądanie seriali w telewizji…
Dlatego chciałem IM – symbolicznie – w tym samym co przed dziesięcioma laty miejscu, a teraz jeszcze na stronie OE – SERDECZNIE PODZIĘKOWAĆ.
x x x
Przy okazji obchodów dziesiątej rocznicy redagowania tego informatora oświatowego uświadomiłem sobie, że w moim życiu lata, których ostatnią cyfrą była trojka, wydarzało się coś ważnego, co miało wpływ na przebieg mojej „kariery”.
Zaczęło się w 1963 roku, kiedy zdałem maturę w XIII LO, po zaledwie 14 miesiącach bycia uczniem tej szkoły. W tym samym roku dostałem się na studia polonistyczne na UŁ, ale także przeżyłem „objawienie” podczas kolonii letniej dla „trudnej młodzieży” w Grabownie Wielkim. I to był zwrotny punkt, dzięki któremu nie zostałem nauczycielem j. polskiego, a pedagogiem-wychowawcą…
10 lat później – w 1973 roku – zostałem, w wieku 29 lat, zastępcą dyrektora d.s. domu dziecka w Ośrodku Szkolno-Wychowawczym. I to dzięki temu mogłem po dwu latach nie tylko obronić pracę magisterską, zatytułowaną „Ośrodek Szkolno-Wychowawczy – model a rzeczywistość”, ale jeszcze tego samego roku rozpocząć kolejny rozdział mojego życia w roli starszego asystenta w Zakładzie Pedagogiki Społecznej na UŁ.
Rok 1983 był rokiem kolejnej radykalnej zmiany w mojej biografii. To wtedy pożegnałem się – w wyniku już wcześniej podjętej decyzji o rezygnacji z kariery naukowca-pedagoga i powrocie do praktyki w oświacie – z pracą na UŁ. I w tym roku po raz pierwszy, na własnej skórze, odczułem jakie są skutki narażenia się Partii (za oddanie legitymacji PZPR po ogłoszeniu Stanu Wojennego). Ale dzięki tym obstrukcjom zostałem wychowawcą w Państwowym Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym Nr 2 (dla dziewcząt) przy ul. Drewnowskiej w Łodzi i uzupełniłem swoje kwalifikacje o ukończenie podyplomowych studiów z zakresy resocjalizacji w Wyższej Szkole Pedagogiki Specjalnej w Warszawie.
W 1993 roku, po dekadzie kilkakrotnego zmieniania miejsca pracy, w drodze wygranego konkursu na to stanowisko, zostałem dyrektorem Zespołu Szkół Budowlanych nr 2 w Łodzi – szkole, która była kontynuatorką tradycji Technikum Budowlanego nr 1, którego byłem uczniem do lutego 1962 roku.
Po dekadzie pełnienia tej funkcji, w maju 2003 roku, przestąpiłem do konkursu o kolejne 5 lat kadencji na tym stanowisku. Było to w czasie, gdy prezydentem łodzi był prawicowy polityk Jerzy Kropiwnicki, a dyrektorką Wydziału Edukacji UŁ była – nominowana przez niego – Maria Piotrowicz. I właśnie to wydarzenie stało się punktem zwrotnym w moim myśleniu o przyszłości. Bo konkurs ten wygrałem, ale od zaufanych osób „dobrze poinformowanych” dowiedziałem się, że owe dwa głosy przeciw mojej kandydaturze oddała owa pani Piotrowicz i inspektor Wydział – na jej wyraźne polecenie. A ponieważ w tym roku zaczęła swoją działalność Wyższa Szkoła Pedagogiczna, w której dostałem możliwość prowadzenia zajęć dydaktycznych, mając w pamięci, że z tą władzą miasta jest mi nie po drodze, po kolejnych dwu latach, odszedłem na emeryturę.
I takie były moje „lata trzecie” – począwszy od roku, w którym zdałem maturę…
Włodzisław Kuzitowicz