Zasiadając do pisania tego felietonu miałem już w głowie dwa tematy, które w minionym tygodniu pobudziły mnie do refleksji. Pierwszy z nich – do refleksji z cyklu „prawo Marfiego”: „Jeśli jest więcej niż jeden sposób wykonania pracy, i jeden z nich skutkuje katastrofą, to ktoś to w ten sposób zrobi”. Bo po raz kolejny okazało się, że są w naszej ojczyźnie ludzie, którzy potrafią popsuć nawet najlepsze inicjatywy. Mam na myśli przypadki, jakie w czwartek opisała „Gazeta Wyborcza” w artykule Justyny Sucheckiej „Szkoły chowają elementarze przed pierwszakami. MEN: Tak nie można!” Jeśli go nie czytaliście, to dla zachęty przytoczę jego mały fragment:
„…w jednej szkole dyrektor zdecydował, że aby książki się nie niszczyły, to będą leżeć w bibliotece. A z czego dzieci będą korzystać? Z kartek wydrukowanych wcześniej przez rodziców.
Jedna ze szkół w Warszawie zdecydowała, że dzieci nie będą zabierać elementarza do domów – jeśli będą chciały do niego zajrzeć po lekcjach, mogą skorzystać z elektronicznej wersji opublikowanej w internecie.
W innej podstawówce dyrektor bezprawnie próbował wymóc na nauczycielach podpisanie dokumentu, w którym biorą odpowiedzialność za ewentualne zniszczenie podręczników.” [www.m.wyborcza.pl]
Nie ma co, Polak potrafi… Nieważne, że uczyniono wielki wysiłek organizacyjny i logistyczny, aby okrzyknięta na początku niemożliwą do realizacji inicjatywa „darmowego podręcznika” zakończyła się sukcesem, to znaczy że (z nielicznymi wyjątkami) w dniu rozpoczęcia nowego roku szkolnego pierwsza część „Naszego elementarza” dotarła do szkół i była do dyspozycji pierwszaków. Dla niektórych dyrektorów i nauczycieli istotą tego projektu okazała się jednak zasada, że podręcznik ma służyć trzem kolejnym rocznikom pierwszoklasistów. Stąd „cała para” poszła nie tyle w gwizdek, co w zabezpieczenie go przed ewentualnym zniszczeniem. To mi przypomina opisywane przed laty sytuacje w domach dziecka, w których co prawda kupowano dzieciom zabawki, ale chowano je do szafy, bo „przecież oni wszystko zniszczą”.
Przytoczę jeszcze apel, jaki redakcja „Gazety Wyborczej” zamieściła w końcowym akapicie cytowanego artykułu:
Macie do czynienia z podobnymi elementarzowymi absurdami? Szkoła kazała wam płacić za ćwiczenia? Zgłaszajcie placówki, które to robią. Piszcie: justyna.suchecka@agora.pl lub na Facebooku – facebook.com/justynasucheckagw
Ten sam dziennik dostarczył w ubiegłym tygodniu – tym razem pozytywny – przykład na tezę, że „Polak potrafi”. Informowaliśmy już w piątek o rozmowie redaktora Tomasza Kwaśniewskiego z Jarosławem Szulskim – nauczycielem w Gimnazjum im. Tadeusza Reytana w Warszawie, opublikowanym w czwartkowym „Dużym Formacie”. Dziś chciałbym podzielić się z Czytelnikami kilkoma refleksjami, jakie zrodziła lektura tego wywiadu. Otóż zobaczyłem tam ilustrację ewolucji, jaką przechodzi młody nauczyciel w polskiej szkole, który – jeśli ma odpowiednia motywację, wrażliwość i i postawę refleksyjnego pedagoga – zmuszony jest do samodzielnych poszukiwań sposobów zbudowania własnego warsztatu pracy nauczyciela-wychowawcy. Wynika to jednoznacznie z wypowiedzi pana Jarosława, który zapewne zdobywając formalne kwalifikacje pedagogiczne zaliczył przewidzianą prawem liczbę godzin psychologii, pedagogiki i metodyki nauczania geografii oraz odbył w wymaganym rozmiarze praktyki pedagogiczne, to dopiero od Jacka Santorskiego dowiadywał się tego, co naprawdę pomagało mu zrozumieć istotę relacji nauczyciel – uczeń – zespół klasowy.
Warto głębiej poznać tego pasjonata w jakże nietypowej wersji nauczyciela gimnazjum, Warto także sięgnąć po jego książki: „Zdarza się” i „Sor (nie) zdarza się w szkole”. Myślę też, że nie będzie czasem straconym wysłuchanie audycji, jaką w miniony wtorek wyemitowało Radio TOK FM: „Jacek Santorski, Zofia Dzik i Jarek Szulski w Radiowej Akademii Przywództwa”.
Wszystkie te źródła ukazują tworzenie się nowego modelu sylwetki współczesnego nauczyciela, o którym można oczywiście przeczytać w wielu uczonych rozprawach, ale który „poglądowo” uosabia swym nauczycielskim życiem właśnie Jarosław Szulski.
Dobrze, że są tacy nauczyciele, że wiedza o metodach ich pracy jest upowszechniana.
Włodzisław Kuzitowicz