Foto: screen z pliku Yoyyube[www.youtube.com]
Donald Tusk w Sejmie 23 listopada 2007 r., podczas Exposé – w chwili gdy przedstawiał program swojego rządu w obszarze edukacji
Inspiracją dzisiejszego felietonu była lektura wywiadu z prof. Śliwerskim, a konkretnie dwie jego wygłoszone tam tezy: „Edukacja powinna być otwarta i elastyczna, a nie tak jak proponuje ministerstwo, zamknięta, autorytarna, selektywna, stygmatyzująca czy dyscyplinująca.” oraz „szkoła autorytarna w pewnym sensie staje się archaicznym tworem, który zwiększając dystans do życia, nie przygotowuje ich do niego”
To co dalej przeczytacie nie jest polemiką z autorem tych słów, a jedynie – wywołanymi owymi stwierdzeniami – refleksjami, które mają swoje odniesienia do moich życiowych i i zawodowych doświadczeń.
Zacznę od tego drugiego z zacytowanych tez profesora, że szkoła autorytarna jest tworem archaicznym. Jest to – cytując „klasyka” – oczywista oczywistość. Nie ma co do tego wątpliwości nikt, kto jest empatycznym nauczycielem, a zwłaszcza ten, kto aktywnie działa w ruchu – nazwę go utrwalonym już określeniem – w ruchu eduzmieniaczy. Nie jest przeto przysłowiowym „odkryciem Ameryki”, że taka szkoła, przez wielu określana jako „szkoła pruska”, nie przygotowuje uczniów do ich przyszłego życia, a wręcz przeciwnie – zwiększa do niego dystans.
Przypomnę, że dziennikarka zadała profesorowi, który został przez redakcję przedstawiony jako „badacz współczesnej myśli pedagogicznej, teorii wychowania, polityki oświatowej i edukacji alternatywnej na świecie” takie pytanie:
„Jakie zmiany należałoby wprowadzić, a przede wszystkim jaka powinna być polska szkoła, żeby można było mówić o poprawie sytuacji”
Stwierdzenia, że „skończyła się era takiej oczywistości, pewności, stabilizacji” i że „musimy się nauczyć żyć w społeczeństwie ryzyka”, plus owe cytowane już powyżej oczywistości – moim zdaniem – są unikiem, ucieczką od pytania.
Nie jestem profesorem pedagogiki, a tym bardziej kierownikiem Zakładu Pedagogiki Porównawczej, ale spróbuję odpowiedzieć na pytanie pani Justyny Mysior-Pajęckiej.
Pierwszą zmianą, którą – moim zdaniem – należy wprowadzić, to likwidacja ministerstwa edukacji jako centralnego organu nadzoru i przejście na model zdecentralizowanego zarządzania szkołami przez samorządy – na wzór rozwiązań sprawdzonych w Stanach Zjednoczonych. Przy okazji powinny zniknąć wojewódzkie agendy tegoż ministerstwa – kuratoria oświaty. Przypomnę, że nie jest to mój „odkrywczy” pomysł – z takim programem szła do wyborów w roku 2007 Platforma Obywatelska, ale po objęciu rządów o nim zapomniała.
Warto dziś przypomnieć, co przed piętnastoma laty obiecywał dla edukacji w swoim Exposé Donald Tusk. To, obok decentralizacji zarządzania szkołami, była obietnica bonu oświatowego, który miał zapewnić – pomimo owego usamorządowienia – partycypację budżetu państwa w edukację wszystkich, niezależnie od tego w jakiej szkole się edukują. [Fragment tego exposé premiera Tuska dotyczący edukacji – TUTAJ]
Aktualnie postulat likwidacji kuratoriów ma swoim programie Szymon Hołownia.
Znaczy – pierwszy krok, to likwidacja centralnego zarządzania i oddanie szkół samorządom. Nie będę dalej snuł moich rozważań o szczegółach tej koncepcji – już dawno zrobiono to w sposób bardzo kompetentny i pogłębiony – zainteresowanych odsyłam do opracowania pod redakcją Mikołaja Herbsta „Decentralizacja oświaty” – TUTAJ
Na zakończenie moich rozważań o wizji tego optymalnego systemu edukacji podzielę się jeszcze dylematem, jakiego – jak dotąd – nie rozstrzygnąłem, choć podchodziłem do tego już kilkakrotnie:
Skoro ów postulowany system ma być pozbawiony centralnego zarządzania, skoro o tym czego i w jaki sposób konkretna szkoła ma uczyć swoich uczniów mają określać przede wszystkim ich rodzice, a decydować samorząd lokalny, czy nie doprowadzi to do skrajnego zróżnicowania nie tylko nauczanych treści, ale także poziomu tej edukacji? A to będzie prowadziło do wielkiego rozwarstwienia systemu, do powstawania szkół elitarnych i – nazwę je – „minimalistycznych”?
Jak w tym wszystkim ma wyglądać zasada obowiązku szkolnego, co z rejonizacją szkolnictwa podstawowego? Czy szkoły publiczne mają być świeckie? A może powinny istnieć szkoły dla katolików, ewangelików, prawosławnych, ew. innych wyznań? Dla niewierzących także?
Szkoda, że od „świata nauki”, tak jak i od „świata polityki” nie płyną jakieś – uzgodnione wspólnie projekty optymalnego do dzisiejszej, ale i przyszłej rzeczywistości, modelu polskiej edukacji.
Włodzisław Kuzitowicz