Okładka książki J. Tuwima „Dyzio Marzyciel”

 

Święta, święta – i już po… Od 20 kwietnia szkoły działają już „na pełen gwizdek”, uczniowie wrócili do stałego rytmu dnia. Ci z ostatnich klas, czyli ósmoklasiści i uczniowie klas maturalnych – z perspektywą zbliżającego się egzaminu – prawdopodobnie „powtarzają materiał”, czyli – jak to się mówiło – „zakuwają”. Uczniowie klas maturalnych otrzymają w najbliższy piątek – 29 kwietnia – świadectwa ukończenia szkoły.

 

I właśnie ten „moment historyczny”, ale także świadomość pojawiającej się co jakiś czas w mediach debaty o celowości organizowania tych egzaminów sprawił, że postanowiłem podzielić się z Wami moimi przemyśleniami na ten temat.

 

A decyzja, aby na ten temat napisać felieton zapadła po tym, jak wyobraziłem sobie polskie szkoły bez sytemu ocen cyfrowych –  jako szkoły wolne od uczenia się „na stopień”, szkoły będące środowiskami rozbudzającymi zainteresowania, wspierającymi rozwój swoich uczniów i odnajdywanie przez nich swoich pasji, szkoły, które wyposażają ich w kompetencje niezbędne w realizowaniu ich drogi życiowej i zawodowej.

 

Na tym nie poprzestałem. Przypomniałem sobie o tym, że od 2016 roku w Finlandii wprowadzana jest reforma, która polega na stopniowym odchodzeniu od nauczania przedmiotowego na rzecz nauczania tematycznego. Oznacza to, że nie ma już wtedy  matematyki, biologii czy geografii, nie ma języków obcych, historii czy fizyki. Zamiast tego uczniowie pracują nad projektami, które łączą w jedno poszczególne przedmioty lekcyjne. W Finlandii system ten ma obejmować także szkoły średnie. I u nas, od czasu do czasu,  w mediach – głównie społecznościowych – pojawiają się informacje o podobnych próbach, podejmowanych w niektórych szkołach podstawowych.

 

I wyobraziłem sobie polską szkołę, w której nie ma ocen, kartkówek, testów i sprawdzianów, nie ma podziałów na przedmioty, nie zadaje się  prac domowych, a uczennice i uczniowie, bez różnicy na klasę do której są przypisani, pracują zgodnie ze swoimi zainteresowaniami, w zespołach – w formule tematycznego klubu problemowo-dyskusyjnego, którego wiodącym celem jest realizacja określonego, interdyscyplinarnego projektu. Ich praca nie przebiega od dzwonka do dzwonka, a w czasie, który wynika z aktualnej sytuacji i potrzeb, wynikających z organizacji procesu realizacji tego akurat  zadania.

 

Zakładam, że nadal polski system szkolny to 8 + 4 (lub 5 lub 3 + 2). I nagle odezwał się we mnie racjonalista, który zaczął mi nasuwać różne wątpliwości. Czy po ośmiu latach nauki w takiej szkole podstawowej uczniowie będą w jakiś sposób diagnozowani – nie chcę tu używać tradycyjnego słowa „egzaminowani”. No bo egzamin to test wiedzy, określonej w podstawie programowej, sprawdzający stopień jej opanowania. Jak zbudować „jednolity państwowy egzamin” dla uczniów, realizujących przez osiem lat nauki swoje indywidualne ścieżki rozwoju?

 

Przecież na jakiejś podstawie szkoły ponadpodstawowe powinny rekrutować (STOP!  Rekrut – jakie to okropne słowo!), dokonywać naboru uczniów do klas pierwszych. Jak to zorganizować, aby do liceum ogólnokształcącego trafiali uczniowie o dużym potencjale edukacyjnym, lecz jeszcze nie zdecydowani co do kierunku swoich zainteresowań i planów zawodowych, a do techników – również zdolni, ale już zdecydowani, że chcą się uczyć tego właśnie zawodu na poziomie technika i w nim pracować w przyszłości? Oczywiście – z otwartą drogą do dalszej edukacji w tym samym kierunku w szkole wyższej… A co ze szkołami branżowymi? Dziś idą tam ci, których system e-naboru nie dopuścił do żadnej szkoły średniej, albo którzy sami podjęli taką decyzję –  często z powodów ich sytuacji rodzinnej i/lub materialnej. Bo chcą jak najszybciej zacząć pracować zarobkowo.

 

A więc – diagnoza w poradniach psychologiczno-pedagogicznych? Tylko jakimi narzędziami? Wszak dziś wiadomo, że klasyczny test IQ nie oddaje prawdy o potencjale badanego. Już od lat osiemdziesiątych XX wieku, kiedy Howard Gardner  opisał osiem różnych jej typów  wiadomo, że nie jest się „inteligentnym  w ogóle”. Po latach ten wykaz kategorii inteligencji rozrósł się do 12-u.

 

Nie wiem, czy polskie poradnie dysponują testami, które potrafią zdiagnozować jakie rodzaje inteligencji posiada badany,   a także jakie są jego inne predyspozycje i ograniczenia (np. zdrowotne), aby „zakwalifikować go” do określonego typu dalszego szczebla edukacji.

 

Tyle tylko, że gdyby szkoły ponadpodstawowe przyjmowały nowych uczniów wyłącznie na podstawie diagnozy poradni, byłoby to ubezwłasnowolnieniem kandydatów. Historia zna taki system –  funkcjonował on w NRD, gdzie werdykt tamtejszej poradni był w zasadzie niepodważalny. No – z wyłączeniem dzieci aparatczyków partyjnych i agentów Stasi. Obowiązywał on aż do upadku tego państwa.

 

Więc jak by to miało być? Szkoły ponadpodstawowe przyjmowałyby wszystkich chętnych? To znaczy, że byłyby szkoły, które w żaden sposób nie mogłyby pomieścić tych, którzy do nich aplikowali i byłyby szkoły z kilkoma kandydującymi do nich osobami? Lub w ogóle bez nowych uczniów?

 

Czyli pozostałby jeden sposób, znany z okresu przed wprowadzeniem egzaminów: ósmoklasisty i  gimnazjalnego – egzaminy wstępne, które każda szkoła średnia przeprowadzałaby we własnym zakresie.

 

Sam już nie wiem co byłoby lepsze….

 

A co z maturą w zreformowanej szkole średniej, pracującej także „blokami” przedmiotów, systemem projektów? W jej dotychczasowej, państwowej, „zewnętrznej” formule jest to w przypadku tak zreformowanych szkół niewyobrażalne. Co w zamian? Indywidualne opisy kompetencji i zdolności absolwentów? Kto miałby takie dokumenty opracowywać? Nauczyciele szkoły którą uczennica/uczeń kończy? A co z subiektywizmem, z sympatiami i antypatiami nauczycieli? Jeśli nie oni – to kto?…

 

I  jak wtedy byłaby prowadzona rekrutacja (sic!) do szkół wyższych? Przyjmowani byliby wszyscy chętni ze świadectwem, potwierdzającym że uczestniczyli w cyklu kształcenia na poziomie liceum lub techniku? A po pierwszym, selektywnym roku studiów, uczelnia w oparciu o wewnętrzne kryteria decydowałaby kto ma prawo dalej w niej studiować?

 

Wybaczcie – zabrakło mi wyobraźni, jak mógłby taki „wolnościowy” system funkcjonować. Będę wdzięczny za wszelkie informacje, które wyprowadzą mnie z tego stanu „nieważkości”…

 

I tak wzorzec myślenia jak Dyzio Marzyciel poniósł klęskę…

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 



Zostaw odpowiedź