Nie miałem wątpliwości w wyborze tematu dzisiejszego felietonu – po przejrzeniu zamieszczanych ostatnio materiałów: powinien to być felieton o „mitologii” w „naprawianiu” szkolnictwa zawodowego. No, bo w tygodniu, w którym MEN ogłosiło aktualne (wg stanu wiedzy na 2019 rok!) prognozy zapotrzebowania na pracowników w zawodach szkolnictwa branżowego, a UMŁ pochwalił się kolejną edycją Dni Doradztwa Zawodowego, nie wypada tych wydarzeń zignorować. Przeto, pomimo licznych oporów jakie ten temat we mnie budzi, gdyż przez cały czas odczuwam dyskomfort braku PRAWDZIWEJ wiedzy o przyczynach podejmowania (przez absolwentów – do minionego roku gimnazjów i od ubiegłego roku – szkół podstawowych) decyzji o wyborze takiej właśnie ścieżki dalszego kształcenia, o rzeczywistych mechanizmach rekrutacyjnych, które „wepchnęły” tychże do pierwszych klas szkół branżowych, o wyborze konkretnego zawodu nie wspominając, postanowiłem, że – choć w bardzo zawężonym zakresie – postaram się podzielić z Czytelnikami tego tekstu moimi wątpliwościami i refleksjami, jakie wywołały owe przywołane powyżej wydarzenia.
Zacznę od wyjaśnienia, dlaczego napisałem „mitologii w ‚naprawianiu’ szkolnictwa zawodowego”. Bo od dawna obserwuję, nie tylko w mediach, ale przede wszystkim u rządzących na różnych szczeblach władzy, zjawisko „zaklinania choroby” – w tym przypadku jest nią, generalnie irracjonalna, ucieczka uczniów od tak powszechnej jeszcze do niedawna ścieżki zdobywania kwalifikacji w nurcie szkolnictwa zawodowego.
Szamaństwo, znachorstwo – to klasyczne mechanizmy radzenia sobie z nieznanymi – zwłaszcza co do ich przyczyny – plagami, takimi jak choroby czy klęski żywiołowe (np. suszy, powodzi itp.) przez społeczeństwa epoki „przednaukowej”. Bo człowiek to taka istota, która z trudnością przyznaje się do bezsilności, do braku sprawstwa, która chce mieć – choć złudne – poczucie, że coś w określonej, choć przytłaczającej swym zagrożeniem, sytuacji robi. Choćby tym „robieniem” były modły do „Siły Wyższej”, zaklęcia, czy… składanie ofiar całopalnych..
.
A do takiej właśnie kategorii „zaklinania złej pogody” zaliczam, podejmowane w obszarze reaktywowania kształcenia zawodowego, zwłaszcza na poziomie zawodów robotniczych, działania władz – głównie państwowych, ale także i samorządowych.
Jest takie stare przysłowie ludowe: „Pomoże, jak umarłemu kadzidło”. No bo zastanówmy się: Jaki rzeczywisty wpływ na rozwiązanie problemu malejącego zainteresowania kształceniem w zawodach robotniczych może mieć opublikowanie takiej prognozy zapotrzebowania na pracowników w zawodach szkolnictwa branżowego – w wersji ogólnopolskiej, wzbogaconej jeszcze o prognozy dla poszczególnych województw?
Z tego co zdołałem ustalić – prognozy te tworzone były w okresie 2019 roku, najprawdopodobniej w oparciu o analizy sytuacji w latach poprzednich. Ogłoszono je w styczniu 2020 roku, z założeniem, że będą one podstawą podejmowania decyzji przez konkretne szkoły i ich organy prowadzące o otwieraniu klas w takich „oczekiwanych” zawodach, ale przede wszystkim z myślą o tym, aby na ich podstawie podejmowane były przez uczniów klas ósmych (i zapewne ich rodziców) „właściwe” decyzje. Tyle tylko, że ci którzy – ewentualnie – rozpoczną naukę tych zawodów 1 września tego roku ów zawód zdobędą w czerwcu roku 2013. Stanie się to ok. 5 lat po tym, kiedy na bazie ówczesnych danych eksperci w roku 2019 przewidywali zapotrzebowanie na robotników w takich a nie innych zawodach.
Jeśli o mnie chodzi, to nie wierzę w trafność takich prognoz – w świecie o takiej dynamice przemian technologicznych, zawirowań geo-politycznych i ryzyku ewentualnych kryzysów ekonomicznych.
Ale nie tylko ten aspekt efektywności publikowania takich prognoz budzi moją wątpliwość. Otóż opublikowanie w Dzienniku Urzędowym takiego wykazu zawodów o – zdaniem autorów – istotnym na nie zapotrzebowaniu – według mojej wiedzy – nie ma żadnego wpływu na decyzje młodzieży i ich rodziców. Przykłady: W prognozie dla województwa łódzkiego z marca ubiegłego roku [Zobacz TUTAJ] na tej liście zamieszczono takie zawody, jak: dekarz i murarz-tynkarz. W łódzkiej „Budowlance” zaproponowano naukę takich zawodów i… i w pierwszym etapie e-naboru w 2019 roku było ZERO zgłoszeń z grona absolwentów podstawówek. Absolwentom gimnazjów nauki w tych zawodach nie proponowano, gdyż w latach poprzednich także nie było na nie chętnych wśród ówczesnych absolwentów tych szkół. Co ciekawe – w „dogrywce” rekrutacji na murarza-tynkarza znalazło się jeszcze 4 „kandydatów”, zaś na dekarza nadal nie było nikogo.
Za to w łódzkich szkołach branżowych obserwowaliśmy bum na takie zawody, jak: kucharz – 74 osoby, fryzjer – 60 osób, kierowca – 55 osób i cukiernik – 36 osób. Razem to 225 osób – 47% ogólnej liczby 478 absolwentów obu typów szkół, zakwalifikowanych do łódzkich branżówek w pierwszym etapie e-rekrutacji. Żaden z tych zawodów nie znajdował się na zeszłorocznej „łódzkiej” liście zawodów o prognozowanym istotnym zapotrzebowaniu na rynku pracy, za to trzy z nich były na tej drugiej – o umiarkowanym zapotrzebowaniu, zaś kierowcy nie było na żadnej! *
To tyle co na temat „czarowania” przez MEN dramatycznej sytuacji w szkolnictwie zawodowym mam dzisiaj do przekazania. Ale swoje rytuały w tym obszarze mają także władze samorządowe – także łódzki.. Taką doroczną już „liturgią” promocji szkół zawodowych są „Dni Doradztwa Zawodowego”. Władza jest z nich bardzo dumna, nie zaniedbuje nagłaśniania ich w mediach (nie zawsze to się udaje) i dba o to, aby przede wszystkim w relacjach i na zdjęciach pojawiła się osoba aktualnego wiceprezydenta, mającego w swym zakresie nadzór nad edukacją. Trudno w zamieszczanych komunikatach znaleźć choćby wykaz szkół i zawodów, które są podczas takiego „dnia” promowane. Także nie zawsze, a jeżeli już – to bardzo lakonicznie, można dowiedzieć się z nich na czym właściwie polegało tam owo doradztwo…. [Przykłady z lat: 2016, 2017, 2018, 2019 i 2020]
W tym miejscu muszę przypomnieć co to takiego „doradztwo zawodowe”. Jak czytamy w Wikipedii „doradca zawodowy to ktoś, kto udziela pomocy w wyborze zawodu i kierunku kształcenia w formie grupowych i indywidualnych porad zawodowych uwzględniając możliwości psychofizyczne i sytuację życiową klientów […]”. Nie wyobrażam sobie takiej, niezbędnej w poważnym podejściu do tego zadania, indywidualizacji w diagnozowaniu nie tylko zainteresowań (często bardzo płytkich i zmiennych), ale przede wszystkim owych uwarunkowań – w tym także przeciwwskazań zdrowotnych, w warunkach takiego eventu w szkolnych salach gimnastycznych!
Jeszcze mniejsze szanse na rzeczywistą pomoc w budzeniu motywowacji do kształcenia w szkołach zawodowych stwarza formuła targów edukacyjnych. A te są, od wielu lat, mimo powszechnie znanych minimalnych efektów w promowaniu szkolnictwa zawodowego, ulubionym „dorocznym odpustem” władz miasta. Targi, to kolejny mit, bardzo medialny, ale nieomal całkowicie nieefektywny w rzekomym „naprawianiu” szkolnictwa zawodowego.
Mógłbym tak jeszcze długo: o pracy doradców zawodowych w szkołach podstawowych, czyli co naprawdę mogą oni zrobić podczas 10 godzin spotkań w klasach VII i 10 godzin w klasach VIII, odbywanych z całym oddziałem, o braku systemu indywidualnego poradnictwa zawodowego, wspartego diagnostyką lekarską (przeciwwskazania), o tym, że sytuacja dojrzała już do rewolucyjnej zmiany podejścia do trybu dochodzenia do kwalifikacji zawodowych na poziomie robotnika (czy potrzebne są aż 3 lata, aby nauczyć się zawodu, bo wszyscy „na zdrowy rozum” wiemy, tak naprawdę wystarczy kilkumiesięczny, intensywny kurs), o destrukcyjnym dla kształcenia zawodowego wpływie mitu o „liceach ogólnokształcących dla każdego”.
Ale to już tematy „na inne opowiadanie”.
Włodzisław Kuzitowicz
*Przytaczane dane statystyczne o rekrutacji do łódzkich szkół branżowych w roku 2019 pochodzą z Wydziały Edukacji UMŁ, które otrzymałem w trybie dostępu do informacji publicznej..