Gdy przed tygodniem zamieszczałem felieton, w którym zająłem się rozgrywką między minister Zalewską a nauczycielskimi związkami zawodowymi oraz prezentowałem mój pogląd na ranking szkół średnich, po raz 21. przygotowany przez tygodnik „Perspektywy”, na gdańskich ulicach kwestował z puszką WOŚP prezydent tego miasta Paweł Adamowicz, a na Targu Węglowym przygotowywano finał tej akcji z tradycyjnym „światełkiem do nieba”. I tylko jeden człowiek już wtedy wiedział co się w tym miejscu – na kilka chwil przed dwudziestą – stanie…
Był nim 27-letni Stefan W., sprawca napadów na banki, który po odbyciu zasądzonej w 2013 roku kary 5,5 roku więzienia, od ponad miesiąca cieszył się wolnością. I „nakręcał się” do realizacji pragnienia zemsty, zemsty wymierzonej w „system”, system. który – jego zdaniem – tak strasznie go skrzywdził, który w jego świadomości nosił nazwę „Platforma Obywatelska”. Z nieznanych do końca powodów personifikacją tego „systemu” stał się – w jego przekonaniu – prezydent Gdańska Paweł Adamowicz.
I stało się. Na oczach setek gdańszczan obecnych na Targu Węglowym, a później milionów telewidzów, którzy mogli to obejrzeć dzięki przekazom telewizyjnym, przez nikogo nie powstrzymany, wskoczył na estradę i sprawnie, a przede wszystkim skutecznie, zadał Panu Prezydentowi, śmiertelne jak się okazało, ciosy nożem. Przez następne kilkadziesiąt sekund biegał po estradzie z podniesionymi w geście tryumfu rękoma, wykrzykując: „Halo, halo! Nazywam się Stefan W(…). Siedziałem niewinny w więzieniu. Siedziałem niewinny w więzieniu. Platforma Obywatelska mnie torturowała. Dlatego właśnie zginął Adamowicz„
Nie zamierzam kontynuować tego felietonu, rozważając czy i w jakim stopniu za to co się wydarzyło w Gdańsku odpowiadają politycy, z partii sprawującej władzę lub z partii opozycyjnych, nie będę także snuł marzeń o Polsce bez mowy nienawiści… Nie podejmę się tego, bo ani nie mam o całym zdarzeniu wystarczających, wiarygodnych informacji, ani nie czuję się „w tym temacie” kompetentny. I nie wierzę, że wypowiedziane podczas pogrzebu Prezydenta Adamowicza słowa arcybiskupa Głódzia i dominikanina ojca Zielińskiego spowodują jakąkolwiek realną zmianę w stylu uprawiania rywalizacji politycznej przez polityków i sprzyjające im media – zwłaszcza w roku dwu kampanii wyborczych.
Ale jeden aspekt tej tragedii chciałbym tu podjąć i przedstawić mój pogląd na ten temat. Będąc z wykształcenia i zawodowego doświadczenia pedagogiem, pracującym także kilka lat w obszarze resocjalizacji, nie mogą nie zastanowić się nad problemem etiologii czynu Stefana W. I nie interesują mnie ewentualne błędy w procesie resocjalizacji, jak i możliwe skutki oglądania w zakładach karnych – najprawdopodobniej – jedynie programów TVP. Interesuje mnie to, co było wcześniej, zanim Stefan W. stał się przestępcą. Jak dotąd skąpe są informacje o jego dzieciństwie i młodości, a to przecież wtedy formułowały się jego przekonania i systemy wartości, które stoją za takim sposobem zaspokojenia jego potrzeby „bycia kimś”, jaki wybrał i zrealizował.
Co dziś wiemy o pierwszych kilkunastu latach jego życia? Niewiele. Wychowywał się w wielodzietnej rodzinie, ale nic nie wskazuje, by była to rodzina patologiczna. Lokatorzy domu gdzie mieszkali (w mieszkaniu komunalnym, przyznanym już za kadencji prezydenta Adamowicza) dziś opowiadają, że matka zabójcy była przedszkolanką, ojciec, raczej nie pracował – być może był na rencie. Mieli gromadkę dzieci, w tym dwie córki i szóstkę chłopców. Potem ojciec Stefana W. zginął w wypadku samochodowym. Matka została sama z dziećmi. Jakiś czas temu wyprowadziła się z córką, synowie zostali sami w lokalu. Z niepotwierdzonych źródłowo informacji wynika, że Stefan uczył się źle, że nie ukończył gimnazjum! Już jako pełnoletni nie szukał sposobu na życie w pracy zawodowej. U żadnego pracodawcy nie zagrzał miejsca na dłużej. Z informacji przekazywanych przez jego znajomych wynika, że już w młodości bywał agresywny i że był pacjentem poradni zdrowia psychicznego. Z kolegami spotykał się w siłowni, gdzie przechwalał się swoimi napadami na placówki bankowe.
Te dość lapidarne informacje pozwalają mi jednak na postawienie pytania: Dlaczego nasz system szkolny okazał się niewydolny, a „problemowy” uczeń nie otrzymał niezbędnego wsparcia? Z tych okruchów informacji widać wyraźnie, że Stefanek nie miał predyspozycji, aby osiągać sukcesy w zdobywaniu wiedzy, a nikt z jego nauczycieli, tak w szkole podstawowej, jak i później – w gimnazjum, w tym także wychowawcy klasy, ani pedagodzy szkolni, nie zajęli się tym „przypadkiem” na tyle skutecznie, aby zapobiec nieuchronnemu staczaniu się Stefana w obszary, określane eufemistycznie „niedostosowaniem społecznym”. Bo skierowanie chłopca do poradni odbieram jako podrzucenie innym tego „gorącego kartofla”. I zapewne przyjęto z ulgą chwilę osiągnięcia przez niego pełnoletności – można było „mieć go z głowy” – bo nie podlegał już obowiązkowi kształcenia.
Nie wiem która to szkoła podstawowa i które gimnazjum w Gdańsku-Oliwie miało Stefana W jako swego ucznia. I nie o to chodzi, aby kogokolwiek z kadry nauczycielskiej tych placówek czynić teraz winnym „wychowania” przyszłego mordercy prezydenta Adamowicza. Piszę o tym dlatego, że niedawno przeczytałem informacje podaną na profilu dr Źylińskiej, o sondażu, jaki przeprowadzono na zlecenie Urzędu Marszałkowskiego woj. pomorskiego, z którego wynika, że 25% uczniów wskazuje, iż w ich szkole nie ma ani jednego nauczyciela, do którego mogliby się zwrócić o pomoc w sytuacji, kiedy mieliby jakiś problem pozaszkolny. A nie przypuszczam, że w innych województwach jest lepiej. A to oznacza, że także wielu dzisiejszych uczniów może znajdować się w sytuacji, która ich przerasta, w sytuacji deprywacji ich najważniejszych po potrzebach biologicznych potrzeb – potrzeb przynależności oraz uznania, sukcesu.
Bo o wiele łatwiej jest załatwić głodującemu uczniowi z rodziny wielodzietnej lub którego rodzice są bezrobotnymi darmowe obiady niż zorganizować uczniowi mającemu trudności z osiągnięciem minimum programowego i uzyskiwaniem choćby ocen miernych, aby i on mógł nie tylko być „przepchnietym” do następnej klasy, ale aby mógł zostać w czymś bardzo dobrymi, zasłużyć na dyplom i nagrody.
A przecież na pewno i Stefan także chciał zasłużyć na czyjeś uznanie, wzbudzać szacunek. Nie był typem intelektualisty, rodzina nie mogła mu tego braku kompensować, nie mówiąc o finansowaniu korepetycji. Cóż mu pozostało? Skoro szkoła nie dostrzegła w nim kandydata na zawodnika sportów walki, nie skierowała go do klubu z sekcją bokserską, albo karate czy taekwondo, którą to sztukę mógł uprawiać z sukcesami i zdobywając medale stać się jej chlubą – zmuszony był poszukać własnego sposobu na uznanie – w środowisku kryminalnym.
To w piwnicy domu gdzie mieszkał urządzili sobie (on, jego bracia i „kumple”) siłownię, a mogąc już szpanować sylwetką, nietrudno mu było zostać „żołnierzem” miejscowego gangu. Na nauce w gimnazjum przestało mu zależeć – w tej karierze nie było mu do niczego potrzebne świadectwo jego ukończenia.
I tak „wśród ‚serdecznych’ przyjaciół psy zająca zjadły”!
A o schizofrenii paranoidalnej nie chcę się wypowiadać – to nie moja dziedzina. Jenak czytając klasyczne jej objawy, że poza omamami pojawiają się urojenia, których treść może być różna. Najczęściej są to urojenia prześladowcze – chory twierdzi, że jest śledzony, podsłuchiwany, że jest ofiarą spisku. Równie częste są urojenia ksobne – chory sądzi, że jest szczególnym przedmiotem zainteresowania otoczenia (np. wszyscy ludzie na ulicy lub w kolejce sklepowej rozmawiają właśnie o nim) mam przypuszczenie, że takie właśnie wyobrażenia i zachowania, uznane za znamiona schizofrenii, mogły być oczywistą reakcją psychiki młodego człowieka, wzrastającego w permanentnym deficycie zaspokojenia potrzeby uznania…
Piszę o tym z jedną intencją: aby nie szukać zawsze i wszędzie recepty na całe zło wyłącznie w świecie polityki. Bo jeśli nawet to politycy i kontrolowane przez nich media sieją iskry nienawiści, to mogą one wywołać pożar tylko wtedy, kiedy padną na „łatwopalne”, czytaj – łaknące zaspokojenia swych potrzeb znaczenia w taki „chory” sposób – osobowości. A w bardzo wielu przypadkach to szkoła właśnie, szczególnie szkoła podstawowa, staje się środowiskiem pogłębiającym stany frustracyjne swych uczniów, którzy nie mieszczą się w intelektualno-pamięciowym modelu tej instytucji, „produkuje” najpierw tzw. odpad, a w ostateczności – odsiew szkolny.
Niech biografia Stefana W. stanie się ostrzeżeniem przed „wyhodowaniem” następnych frustratów, gotowych zaspokajać swe głody szacunku i uznania – na wzór Herostratesa, który spalił Artemizjon – jeden z siedmiu ówczesnych cudów świata, tylko po to, aby zyskać wieczną sławę…
Włodzisław Kuzitowicz