Pewien znajomy, który czytał moje wakacyjne felietony, będący człowiekiem w żaden sposób nie związanym ze szkołą – nawet niemający dzieci (bo na wnuki za młody) w wieku szkolnym, zarzucił mi w trakcie odbytej niedawno rozmowy, że – jego zdaniem – lansowanie przeze mnie tej idei „róbmy swoje” – nawet w ramach pisowskiej reformy, to bardzo szkodliwa działalność, gdyż w ostatecznym rachunku prowadzi to do propagowania postawy zaniechania oporu wobec tej destrukcyjnej zmiany i – w konsekwencji – działanie na korzyść władzy ją wprowadzającej.
W pierwszym odruchu wyraziłem swoje oburzenia takim posądzeniem i nagadałem mu coś w stylu „nie wypowiadaj się w sprawach, o których nie masz pojęcia”. Ale po pewnym czasie, gdy emocje opadły, już „sam ze sobą na sam”, zacząłem całą sprawę analizować… A może rzeczywiście, mój znajomy ma rację?
I właśnie zapisem owych przemyśleń jest ten felieton.
Zacznę od przypomnienia słów, którymi przed dwoma tygodniami uzasadniałem motywy, którymi kierowałem się, pisząc ten cykl felietonów:
Ale, jak mój Mistrz (prof. Aleksander Kamiński) przed sześćdziesięcioma laty, dziś uważam, że skoro zło już się stało, skoro nie uda się powstrzymać wdrażania uchwalonych przez parlament i podpisanych przez prezydenta ustaw, nie mają sensu zachowania fiksacyjne – bicie głową w nie do rozbicia mur! Trzeba się „zebrać w kupę” ( bo – jak mawiali starożytni Polacy – „w kupie jest siła, kupy nikt nie ruszy”) i czynić dobro, na ile to jest możliwe, także w granicach, jakie określiła aktualna władza.
Będę bronił tej tezy także i dzisiaj, zdając sobie sprawę z sytuacji setek nauczycieli, tracących pracę w konsekwencji wykreślenia z polskiego systemu szkolnego gimnazjów i powrotu do 8-klasowej szkoły podstawowej. Mam świadomość tego, że jeszcze liczniejsza ich rzesza będzie musiała pracować w niepełnym wymiarze, lub realizować swe pensum w więcej niż jednej szkole. Ale przecież nie zapobiegniemy temu kolejnymi manifestacjami przed ministerstwem, ani ewentualnymi strajkami. Nie twierdzę, że nie należy organizować protestów – jednak nie z wiarą, że mogą one cofnąć deformę edukacji, a jedynie po to, aby rządzący wiedzieli, że nie jest prawdą, co tak lubi powtarzać pani minister Zalewska i jej przedstawiciele w terenie, że „reforma edukacji została bardzo dobrze przygotowana, że już wkrótce „Dobra szkoła” stanie się faktem.”
Uświadomiono sobie tę prawdę także w centrali ZNP. Dowodem tego jest opublikowany 26 lipca list prezesa ZNP do nauczycieli, w którego tytule zawarte jest jego główne przesłanie: „My, nauczyciele musimy podjąć obywatelski wysiłek minimalizowania negatywnych skutków reformy edukacji!” List ten był głównym tematem felietonu z poprzedniej niedzieli, ale i dziś – jako argument za słusznością moich postulatów – ponownie przytoczę jego końcowe frazy:
„Mamy uczyć prawdy i wychowywać w duchu uniwersalnych wartości, a nie ideologicznego nacisku Poszanowanie drugiego człowieka, jego odmienności kulturowej, religijnej, narodowościowej powinny być podstawą wychowania i nauczania. Podobnie jak zachowanie prawdy historycznej, ważniejszej niż wizja polityki historycznej lansowana przez rządzących polityków.
To właśnie nauczyciele mają być tymi, którzy w burzliwych czasach będą dla uczniów gwarantem stabilności, przestrzegania podstawowych zasad życia społecznego i etycznym drogowskazem. Jeśli nie sprostamy tym wyzwaniom, poniesiemy porażkę, tracąc to, co najważniejsze w naszym zawodzie – wiarygodność i autorytet.”
Jestem przekonany, że bardzo z tym apelem prezesa Broniarza współgra moje przesłanie, adresowane do dziesiątków tysięcy nauczycieli, którzy pracując nadal w swych szkołach – dziś głownie podstawowych, ale w niedalekiej przyszłości, jestem pewien, także w liceach, technikach i szkołach uczących zawodu – postanowią włączyć się w, na razie raczkujący, nurt „Szkół w Drodze” i „tu i teraz”, w swojej szkole, razem z pracującymi tam koleżankami i kolegami, podejmą to przełomowe dla dalszych losów młodego pokolenia Polaków dzieło zastąpienia szkoły nauczającego nauczyciela szkołą uczących się uczniów.
Niech nie poprzestają na „urzędniczym” odpytywaniu uczniów z zaleconych przez podstawę programową lektur, przekazywaniu i sprawdzaniu stopnia opanowania narzuconych tam treści, a rozbudzają w swych uczniach ciekawość świata i ludzi, potrzebę samodzielnego poszukiwania odpowiedzi na intrygujące ich pytania, stwarzają im warunki do tych poszukiwań oraz przeżywania radości ze znalezienia odpowiedzi. I to ona, ta radość i wyzwalana przy tym endorfina, niech będą prawdziwą nagrodą za wysiłki włożone w dochodzenie do wiedzy, a nie oceny szkolne czy punkty na sprawdzianach i egzaminach.
Koleżanki i koledzy nauczyciele! Tak prowadzona edukacja w żadnym przypadku nie będzie miała znamion „kolaboracji” z władzą tej „złej zmiany”. Właśnie w rolach przewodnika, doradcy, tutora, a nie wykładowcy i „sędziego punktowego” najskuteczniej będziecie mogli wcielać w życie postulat bycia „gwarantem stabilności, przestrzegania podstawowych zasad życia społecznego i etycznym drogowskazem” dla swych uczniów.
Nie byłbym sobą, gdybym nie uzupełnił tej wizji „obudzonej szkoły” jeszcze jednym elementem ich mikrosystemu wychowawczego, jakim powinno być rzeczywiste włączenie uczniów w proces współdecydowania o istotnych dla nich sprawach życia szkolnego, które mogą być regulowane na poziomie placówki. I od razu powiem: nie mam na myśli skostniałej i „genetycznie” obciążonej wzorcami peerelowskiego modelu „demokracji kierowanej” formuły samorządu uczniowskiego, opisanego w jedynym artykule (Art. 85) Ustawy prawo oświatowe, przepisanego w całości z poprzedniej Ustawy o systemie oświaty – „postępowego” na progu III Rzeczypospolitej, w 1991 roku, ale nie dzisiaj…
Namawiam do poszukiwania nowych rozwiązań, do zapisywania w statutach szkół takich form uczniowskiej samorządności, które będą mogły stać się przestrzenią do trenowania podmiotowych zachowań małoletniego członka uczniowskiej, szerzej – szkolnej społeczności, mającego nie tylko poczucie współodpowiedzialności za to, jaką ona jest, ale przede wszystkim przekonanie o jego realnym wpływie na zapadające tam decyzje.
Niech ten NAPRAWDĘ SAMORZĄDNY SAMORZĄD UCZNIOWSKI stanie się środowiskiem, kształtującym u dzisiejszych uczniów na ich dalsze, już dorosłe życie, nawyki i potrzeby tak ważne w budowaniu społeczeństwa obywatelskiego. Bo to dzisiejsi uczniowie będą już niedługo wyborcami, to ich głosy (lub absencja wyborcza) będą – być może – decydującą „kroplą przelewającą czarę oporu”.*
I to będzie nasz największy wkład w obalenie tej chorej w swych wizjach i sposobach rządzenia władzy, a nie uczestnictwo w pikietach, marszach i strajkach…
Na koniec tego felietonu, dla „wypuszczenia powietrza z tego balonu” (bo właśnie uświadomiłem sobie, że popadłem w patos), podzielą się z Wami moim najnowszym „wynalazkiem”. Proponuję, abyśmy od dziś tak odczytywali lansowane ostatnio przez MEN i kuratorów oświaty hasło „Dobra szkoła – START”:
DOBRA – to nie przymiotnik – to skrót:
Dyrektywna, Oportunistyczna, Beznadziejna, Ręczniesterowalna ,Archaiczna SZKOŁA
Włodzisław Kuzitowicz
*Obszerniej o tym czym może i powinna być samorządność uczniowska pisałem w artykule, opublikowanym w numerze 3/2017 miesięcznika „Dyrektor Szkoły” – TUTAJ