Mówią, ze felietoniście więcej wolno niż poważnemu publicyście-komentatorowi. Ale nie będę stosował tu strusiej strategii i udawał, że nie pamiętam tego, co napisałem przed tygodniem. A odważyłem się wtedy na wróżenie z fusów menowskich komunikatów i przepowiedziałem co będzie tematem tegorocznej sesji Sejmu Dzieci i Młodzieży. Napisałem wtedy te słowa: „Z prawdopodobieństwem bliskim pewności twierdzę, że jutro dowiemy się, iż tegorocznym tematem posiedzenia będzie jakiś aspekt czczenie pamięci tzw. „Żołnierzy Wyklętych”.
Jak dziś wszyscy wiemy – przepowiednia ta (jak większość prognoz) nie sprawdziła się. Po raz kolejny nie doceniałem ideologów nowego KC przy ul. Nowogrodzkiej w Warszawie. Ja spodziewałem się kontynuacji znanej już melodii, a oni – nie po raz pierwszy – sięgnęli do sprawdzonych metod systemu, który oficjalnie tępią i wymazują z kart historii, lecz którzy w praktyce zachowują się jak małozdolni uczniowie dawnych mistrzów, serwując nam „restaurację” peerelu…
Aby nie stanąć przed „ziobrowym” sądem za zniesławienie „Przewodniej Siły Narodu” od razu podam dwa przykłady takich „powtórek z rozrywki”: system edukacji wg. modelu PRL i rządowe media, jeszcze niedawno publiczne, dziś ręcznie sterowane niczym za czasów prezesa Sokorskiego, przez usłużną władzy Radę Mediów Narodowych – z Elżbietą Kruk, Joanną Lichocką i Krzysztofem Czabańskim jako przewodniczącym tego neo-radiokomitetu…
Skąd takie moje skojarzenia? Przypominam co napisałem w komentarzu do środowej wiadomości, w której przekazano informację, że tematem tegorocznej sesji jest „Przestrzeń publiczna jako miejsce wolne od symboli propagujących systemy totalitarne. Lokalni bohaterowie w przestrzeni publicznej” i że kandydaci na młodzieżowych posłów, aby zrealizować zadanie rekrutacyjne, mają odnajdywać miejsca w swoim najbliższym otoczeniu, „które propagują komunizmu lub inny ustrój totalitarny przez nazwy budowli, obiektów i urządzeń użyteczności publicznej”:
„Organizatorzy tego przedsięwzięcia politycznego postanowili uczynić z nich (młodzieżowych posłów) donosicieli na nieudolnych (w sensie – niezbyt gorliwych ideowo) samorządowców w miastach i gminach. Nie jest to jeszcze wzorzec Pawlika Morozowa, ale wszystko idzie w tym kierunku…”
Czytelników nie będących „w temacie” informuję, że cała ta akcja odwołuje się do uchwalonej dnia 1 kwietnia 2016 r. Ustawy o zakazie propagowania komunizmu lub innego ustroju totalitarnego przez nazwy budowli, obiektów i urządzeń użyteczności publicznej. [Dz.U. 2016 poz. 744], Oto treść artykułu 6.tej ustawy:
1.Obowiązujące w dniu wejścia w życie ustawy nazwy budowli, obiektów i urządzeń użyteczności publicznej […], upamiętniające osoby, organizacje, wydarzenia lub daty symbolizujące komunizm lub inny ustrój totalitarny […], właściwy organ jednostki samorządu terytorialnego albo związku, o którym mowa w art. 4, zmienia w terminie 12 miesięcy od dnia jej wejścia w życie. [Źródło: www.orka.sejm.gov.pl]
Cytat ten uzupełniam jeszcze informację, że ustawa ta – nomem omen – została ogłoszona w Dz.U. akurat 1 czerwca ubiegłego roku i weszła w życie po upływie 3 miesięcy, czyli 2 września tegoż roku.
Wniosek prosty: młodzi ludzie z ambicjami, których „rajcuje” wizja zasiadania w ławach poselskich i wypowiedzenia sie z mównicy sejmowej, nie maja wyboru – muszą w swoich miejscowościach tropić nazwy symbolizujące komunizm lub inny ustrój totalitarny. Jeśli te zdominowane przez koalicje PO, PSL lub co gorsze – SLD samorządy miast i gmin nadal tolerują na swoim terenie nazwy ulic lub placów, jak choćby w Gdańsku ul. Dąbrowszczaków czy Mariana Buczka, a w Gdyni gen. Zygmunta Berlinga i Wincentego Rzymowskiego, to teraz młodzi aktywiści to wytropią i doniosą komu trzeba! [Źródło: www.trojmiasto.pl]
Niech już się boją prezydenci miast, tacy jak choćby Paweł Adamowicz w Gdańsku, czy Wojciech Szczurek w Gdyni. Teraz ich zaniedbaniami w tej tak ważnej dla narodu polskiego sprawie zajmą się „aplikanci do pisowskiej kariery”: dziewczyny i chłopcy o gorącej wierze w „słuszną sprawę”, czyli w prowadzoną od ponad roku w naszej ojczyźnie „narodową rewolucja kulturalną”.
Młodszym Czytelnikom należy się informacja, że pół wieku temu w Chińskiej Republice Ludowej miała miejsce Wielka Proletariacka Rewolucja Kulturalna. Był to tragiczny w skutkach dla ludności i kultury narodów zamieszkujących to państwo ruch społeczno-polityczny, zainicjowany w 1966 roku przez przewodniczącego Komitetu Politycznego Komunistycznej Partii Chin Mao Zedonga. Użył on do tego, (tak naprawdę dla wyeliminowania politycznych rywali i wprowadzenia własnych absurdalnych koncepcji ideologicznych – tzw. maoizmu) zaślepioną wizjami wspaniałej komunistycznej przyszłości chińską młodzież, nazywaną właśnie hunwejbinami.
Żeby nie było: „znam proporcjum mocium panie” i nie twierdzę, że można postawić znak równości miedzy ChRL a IV RP, tak jak nasz „zwykły poseł z Żoliborza” ma się nijak do Przewodniczącego Mao. Choćby dlatego, że ten pierwszy nigdy by nie pokonałby wpław nurtów potężnej rzeki Jangcy, jak 16 lipca 1966 roku zrobił to – wówczas już 73 letni – przywódca chińskich komunistów.
Nazwałem w tytule tego felietonu ewentualnych młodych posłów „hunwejbiami pisowskiej rewolucji kulturalnej” świadomie przerysowując problem, podobnie jak uczyniłem to przywołując wcześniej Pawlika Morozowa, jedynie po to, aby w sposób wyrazisty zasygnalizować niebezpieczeństwa, jakie mogą na nas czekać już w niedalekiej przyszłości, jeżeli nie znajdziemy sposobu na powstrzymanie szaleństw nowej kasty panów (i pań): pana Jarka K., pana Antoniego M., pana Marka K. czy pani Anny Z!
Włodzisław Kuzitowicz