Od jutra zaczną drugi semestr nauki uczniowie i nauczyciele z Łodzi i wszystkich szkół w województwach, które rozpoczęły ferie zimowe przed dwoma tygodniami. W trakcie ferii są szkoły w województwach: podlaskim i warmińsko-mazurskim. Od poniedziałku wolne będą mieli uczniowie i nauczyciele w kolejnych pięciu województwach, a jako ostatni w tym roku – od 13 lutego – opuszczą swe szkoły uczniowie i nauczyciele w województwie mazowieckim i zachodnio-pomorskim.
Przywołałem ten kalendarz tegorocznych ferii nieprzypadkowo. Chciałem ten felieton poświecić głównie tematowi zapowiedzianego przez ZNP strajku nauczycieli. Jak widać – wszyscy potencjalni strajkowicze, w skali całego kraju, stawią się w swych szkołach zawarci i gotowi dopiero za miesiąc.
Tak się ten kalendarz strajkowy ułożył, że uchwałą Zarządu Głównego ZNP wszystkie oddziały Związku zostały zobowiązane, aby do 16 stycznia rozpoczęły procedury sporu zbiorowego. Związkowcy w ramach tych procedur zwrócili się więc do dyrektorów swych szkół i placówek z żądaniami, które – co jest dla obu stron oczywiste – są nie do zrealizowania: niedokonywania w okresie do 31 sierpnia 2022 roku wypowiedzeń stosunków pracy i innych niekorzystnych dla nauczyciela zmian warunków pracy, a także 10% podwyżki wynagrodzeń zasadniczych pracowników pedagogicznych i pracowników niebędących nauczycielami oraz wzrostu udziału wynagrodzenia zasadniczego tych pracowników w ogólnym wynagrodzeniu – wszystko to od 1 stycznia 2017r. Nie ma w kraju takiego dyrektora szkoły czy innej placówki oświatowo-wychowawczej, który mógłby zagwarantować związkowcom z ZNP spełnienie tych żądań, co otwiera drogę organizatorom protestu do kolejnych kroków w tym sporze zbiorowym, którego strajk jest ostatecznym środkiem.
Jak bardzo schizofreniczną jest rola, którą muszą odgrywać dyrektorzy szkół, będący często nie tylko – jak ich składający te dokumenty pracownicy – zwolennikami strajku, ale wszak nie tak rzadko także należący do ZNP! Jak się cieszę, że mnie już to nie dotyczy…
Obserwując opisane powyżej działania ZNP mam bardzo mieszane uczucia. Niech mi ten tekst wybaczą moi koledzy z ZNP i z gimnazjów – ale popełniam go w jak najlepszych intencjach! Ideowo i emocjonalnie jestem jak najbardziej za protestem, który w swym ostatecznym celu ma zmuszenie władzy do wycofania się z ich nibyreformy, której ofiarą systemową będą gimnazja, a głównymi poszkodowanymi – liczni nauczyciele i inni pracownicy likwidowanych szkół, a w przyszłości – kolejne roczniki uczniów. Natomiast gdy zaczynam „na chłodno” rozważać szanse i zagrożenia jakie może przynieść ten strajk szkolny – dochodzę do wniosku, że niewielkie są szanse na jego powodzenie i rzeczywistą skuteczność. Ta ostatnia postawa ma swe uzasadnienie zarówno w przeszłości, jak i w chłodnej analizie aktualnej sytuacji.
Zacznę od historii, a po trosze także od osobistych wspomnień z początków lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku.
Czynię to głównie z myślą o tych Czytelnikach, którzy w tamtym czasie mogli być jedynie uradowanymi uczniami szkół, w których z powodu strajków nie było lekcji, albo byli jeszcze studentami – bez planów na zostanie nauczycielami… Tak się złożyło, że w sierpniu 1993 roku stanąłem do konkursu na dyrektora Zespołu Szkół Budowlanych nr 2 w Łodzi i po jego wygraniu – z dniem 1 września – objąłem tę funkcję. Z tego powodu nie mogłem osobiście uczestniczyć w tej roli podczas strajków nauczycielskich, jakie przetoczyły się przez Polskę zimą 1992 (premierem – Jan Olszewski, ministrem edukacji – Andrzej Stelmachowski) i w maju 1993 roku (premierem – Hanna Suchocka, ministrem edukacji – Zdobysław Flisowski). Przypomnę, że ten ostatni strajk – rozpoczęty 5 maja 1993roku – miał charakter ogólnopolski, uczestniczyły w nim obie główne centrale związkowe i że spowodował on poważne perturbacje w przebiegu egzaminów dojrzałości.
Z jego konsekwencjami miałem do czynienia osobiście, gdyż ówczesne władze jesienią tego roku nakazały dyrektorom szkół dokonanie potrąceń z wynagrodzeń nauczycieli za czas ich udziału w strajku. Skutek tej strategii był taki, że nauczyciele mojej szkoły nie uczestniczyli już w późniejszych akcjach strajkowych. Pamięć tamtego doświadczenia mogła przetrwać do dziś nie tylko w wielu szkołach, ale i u aktualnie rządzących naszym krajem…
Moje obawy co do zasadności, ale przede wszystkim co do możliwości wywołania rzeczywiście powszechnego strajku szkolnego, wynikają także z analizy stanu faktycznego naszego środowiska nauczycielskiego. A jest to obraz niepokojący. Przede wszystkim dlatego, że z bardzo wielu sygnałów, jaki dochodzą do opinii publicznej wiadomo, iż do strajku dążą głównie nauczyciele gimnazjów. Nie jestem przekonany o tym, że poprą go masowo nauczyciele podstawówek, zaś w szkołach ponadgimnazjalnych, zwłaszcza w liceach, hasło „strajkujmy!” nie znajduje szerokiego odzewu.
Jest jeszcze jedna przesłanka, która każe mi ostrzec organizatorów akcji strajkowej przed „niewypałem”: to statystyka przynależności nauczycieli do związków zawodowych. Nie udało mi się dotrzeć do oficjalnych statystyk ani w ZNP, ani w KSOiW NSZZ „Solidarność”. Opieram się przeto na deklaracjach, jakie liderzy obu tych central związkowych wygłosili przed Andrzejem Radwanem – dziennikarzem „Dziennika Gazeta Prawna” – w lutym 2015 roku: Najwięcej członków – 264 tys. – miał wtedy ZNP, zaś „Solidarność” deklarowała wówczas liczbę 75 tys. nauczycieli. Przypominam, że według dostępnych danych z tego samego okresu we wszystkich szkołach i placówkach pracowało wówczas ok. 670 tyś. nauczycieli. Pozwoliłem sobie na przeliczenie tych liczb bezwzględnych na procenty: ZNP zrzeszało ok. 39%, a „Solidarność – 11,2% ogółu zatrudnionych nauczycieli. Co z pozostałymi? Niektórzy a nich należą do licznych, niewieleznaczących, lokalnych związków zawodowych, do których założenia wystarczy 10 chętnych, a pełnienie w nich funkcji daje obronę prawna przed zwolnieniem z pracy. Pozostali po prostu nigdzie nie należą.
Nie jest dla nikogo tajemnicą, że tym razem nie powtórzy się już sytuacja z owych lat dziewięćdziesiątych i „Solidarność” nie tylko nie przyłączy się do strajku, ale zapewne będzie mu jawnie i stanowczo przeciwna. Przy bierności, a pewnie także asekuracyjnej postawie owej niezorganizowanej większości, trudno pozytywnie rokować możliwość zorganizowania masowej, ogólnopolskiej akcji strajkowej, silnie popieranej przez rodziców uczniów, którzy na okres strajku będą przecież musieli zorganizować nad swoimi pozostającymi w domu dziećmi opiekę…
A – jak wykazał to „czarny protest” – ta władza cofa się tylko pod presją masowych, niedających się w żaden sposób zdeprecjonować i spacyfikować, akcji oporu…
Czy warto więc wszczynać coś, co nie tylko nie rokuje osiągnięcia zamierzonego celu, ale czego niepowodzenie dodatkowo pogorszy i tak trudną sytuacje uczestniczących w strajku nauczycieli – zwłaszcza tych z gimnazjów?
Włodzisław Kuztowicz