Nie możemy nie zauważyć najnowszego postu Jarosława Pytlaka, tym razem zamieszczonego na jego stronie „Wokół Szkoły” nie jak zazwyczaj to robił – w niedzielę, a dzień wcześniej – w sobotę. Tym razem jest to tekst, w którym ważną rolę odgrywają osobiste wspomnienia z dzieciństwa kolegi Pytlaka, które są tam przywołane jako argumenty potwierdzające tezę, że skoro świat wokół nas zmienił się tak radykalnie, to i szkoła także musi się fundamentalnie zreformować.
Problem jest nie w tym, „czy”, ale „jak” ma się zmienić….
Poniżej cytujemy wybrane fragmenty tego obszernego tekstu i zamieszczamy link do jego pełnej wersji. Pogrubienia w tekście – redakcja OE
Polska szkoła musi się zmienić!
Co do tego, że szkoła w Polsce musi się zmienić, panuje w narodzie zgoda wręcz niezwykła. Podzielają ten pogląd osoby zaangażowane w ruch Budzących się Szkół, rzecznicy szerokiego zastosowania nowych technologii w edukacji, refleksyjni pedagodzy dzielący się ze światem swoimi przemyśleniami. Także nauczyciele, których coraz bardziej uwierają nie tylko niskie płace, ale też rosnące trudności w ogarnianiu problemów dzieci i rodziców oraz bezmiar urzędowych wymagań. Również rodzice, powszechnie borykający się ze szkolną rzeczywistością swoich pociech. Uważa tak wreszcie sama pani minister Zalewska, zachwalając obecną „reformę” jako drogę wiodącą do nowej, lepszej szkoły. A jednak, zamiast powszechnego porozumienia, mamy w polskiej edukacji coś w rodzaju stanu wojennego. Niemal wszyscy są mniej lub bardziej niezadowoleni. No, może poza szefową MEN i jej współpracownikami, którzy prezentują granitowe przekonanie, że dzięki ich działaniom wyłania się właśnie z niebytu alternatywny świat oświatowego szczęścia. […]
Jeśli chodzi o edukację, to Budząca się Szkoła podkreśla konieczność zastosowania w praktyce najnowszych osiągnięć nauki, ze szczególnym uwzględnieniem wiedzy o tym, jak funkcjonuje mózg. Aby mniejszym wysiłkiem, za to w bardziej komfortowych okolicznościach, skuteczniej pobudzać rozwój dzieci. Rzecznicy nowoczesnych technologii uważają, że skoro nadają one obecnie kształt naszemu życiu, to i codzienna działalność szkoły powinna zostać dostosowana do tego kształtu. Nauczyciele coraz częściej czują się niedocenieni, zagubieni, a nawet stłamszeni w szkolnych realiach, podobnie zresztą jak rodzice i dzieci, traktujący szkołę jako instytucję, której zadaniem jest zaspokojenie ich potrzeb, najlepiej wszystkich. Jeśli chodzi o poglądy mrowia refleksyjnych pedagogów nie podejmuję się nawet wskazać wspólnego mianownika, poprzestanę więc na zaprezentowaniu własnego. Otóż szkoła powinna się zmienić, ponieważ w ciągu kilku ostatnich dekad całkowicie zmieniły się w społeczeństwie relacje pomiędzy dorosłymi i dziećmi.
Foto:nowiny24.pl
Co to oznacza?
Sięgnijmy najpierw pół wieku wstecz. Za czasów mojego dzieciństwa świat dzieci i świat dorosłych istniały równolegle. Oczywiście przenikały się, ale tylko w pewnym stopniu. Bywały wspólne zajęcia, obowiązki do wykonania przez dzieci w domu, święta i inne uroczystości rodzinne. Szkoła pojawiała się na tym obrazku o tyle tylko, że trzeba było pochwalić się ocenami (co bywało bolesne), oraz zameldować, że praca domowa jest odrobiona. Od czasu do czasu przychodziło poczekać z niepokojem na powrót mamy lub taty z wywiadówki.
Odkąd sięgam pamięcią nikt nie musiał mnie zabawiać. Czasem bawiłem się sam, czasem zapraszałem dzieci sąsiadów lub szedłem w gości do nich, a jeśli tylko była odpowiednia pogoda – wychodziłem na podwórko. Ono było centrum świata całej grupy małolatów, złożonej z około dziesiątki dzieciaków w różnym wieku. Razem wymyślaliśmy zabawy, przy okazji nabierając doświadczeń, zarówno fizycznych, jak społecznych. […]
Podobnie było w szkole. Lekcje lekcjami, nauczyciele nauczycielami, ale grupa rówieśnicza funkcjonowała autonomicznie. Stosowanie się do prostych reguł bezpieczeństwa, określonych przez dorosłych, na których straży stały zresztą raczej panie woźne, niż nauczyciele, zapewniało nam całkiem spory zakres swobody. Razem z kolegą z podstawówki, z którym wspólnie spędzałem tegoroczne ferie, doszliśmy do zgodnego wniosku, że w wewnętrznym życiu naszej społeczności uczniowskiej rodzice ani nauczyciele nie istnieli. Ewentualne ingerencje ograniczały się do poskramiania wyjątkowych łobuzów, ale sami też wiedzieliśmy, że nie należy ich naśladować, a najlepiej schodzić im z drogi. I tę wiedzę potrafiliśmy roztropnie stosować.[…]
W tych zamierzchłych czasach, o których teraz piszę, dzieci nie wchodziły w drogę dorosłym, a ci sprawowali swoją władzę w stopniu ograniczonym do spraw najważniejszych: aby były grzeczne i dobrze się uczyły. One odpłacały respektem, który zresztą rozciągał się także na osoby obce. Postrachem naszej bandy podwórkowej był pewien starszy pan z pierwszego piętra, który pilnował ze swojego balkonu, żebyśmy nie grali w piłkę pomiędzy kwiatkami na osiedlowej rabatce. Chociaż poruszał się o kulach i żadną miarą nie byłby w stanie nas dogonić, byliśmy więcej niż pewni, że jeśli poskarży rodzicom, to w domu będą bęcki. Dorośli byli wtedy bardzo solidarni.
Relacje dzieci i dorosłych w domu i w szkole były podobne. Dzięki temu świat dzieci był spójny, a szkoła nie stanowiła w nim żadnego dysonansu, choć niewątpliwie pod wieloma względami była jeszcze bardziej „pruska” niż obecnie. […]
O ile dzieci wyrastają dzisiaj w środowisku rodzinnym, które współtworzą razem z dorosłymi, o tyle szkoła pozostała na etapie ścisłego podziału na dwa światy: dzieci i dorosłych. Niestety, bez domowej i podwórkowej zaprawy młodzi ludzie nie potrafią już sami organizować tego swojego świata w szkole. Czują się w nim obco, oczekują od nauczycieli pomocy i wsparcia tak, jak otrzymują je od rodziców. A nauczyciele wciąż tkwią w swojej własnej czasoprzestrzeni. Jeżeli są wśród nich tacy, którzy czują i chcieliby inaczej, reżim szkolny, z lekcjami i krótkimi przerwami, praktycznie nie daje im takiej możliwości. No i przepis na kryzys gotowy. On zresztą już jest, leży u źródła wielu niepokojących zjawisk obserwowanych dzisiaj w szkołach. […]
Nie twierdzę, że należy lekceważyć osiągnięcia nauki o mózgu, ale skuteczne uczenie wydaje mi się obecnie mniej istotne dla rozwoju młodego człowieka, niż jego integracja emocjonalna. Podobnie nowoczesne technologie – są przydatne; trzeba je oswajać i wykorzystywać, ale nieogarnięte dziecięce emocje to jest autentyczne i najbardziej dramatyczne wyzwanie obecnych czasów.
Największym błędem reformy Zalewskiej jest to, że daje złudną nadzieję rozwiązania współczesnych problemów relacji młodych i dorosłych przez powrót do starych, dobrych wzorców. Poczucie bezpieczeństwa dorosłych, wywołane świadomością, że szkołą działa tak jak za czasów ich młodości, nie ma żadnego racjonalnego uzasadnienia. Dom działa dzisiaj inaczej, dziecko działa inaczej, świat działa inaczej, to i szkoła musi działać inaczej.
Jeżeli pani Zalewska zapowiada prace nad zmianą sposobu wynagradzania nauczycieli, to jak rzadko deklaruje coś sensownego. Ale dopasowywanie nowych zasad do obecnego kształtu szkoły jest czystą stratą czasu. Życie wymusi (już wymusza!) zmianę sposobu funkcjonowania tej instytucji i zmianę priorytetów w pracy nauczycieli. Usiłując poprawiać tylko stan obecny narażamy się na frustracje – wbrew temu, co mogłoby się wydawać, nauczyciele nie protestują tylko z powodu nędznych zarobków. Burzą się również w poczuciu bezradności wobec tego, z czym mają do czynienia na co dzień. Próby poprawienia tradycyjnej szkoły w myśl urzędniczych idei przywodzą na myśl konia Boksera ze „Zwierzęcego folwarku”, który na każde niepowodzenie źle zarządzanej gospodarki postanawiał pracować jeszcze ciężej. Aż zdechł. […]
Pełna wersja postu „Polska szkoła musi się zmienić!” – TUTAJ
Źródło: www.wokolszkoly.edu.pl