Jarosław Pytlak, po 10-u dniach od posta, zatytułowanego W oczekiwaniu natchnienia” – przełamał niemoc twórczą i zamieścił nowy tekst (12 720 znaków!), zatytułowany „Uczniowie powinni wrócić do szkół, ale.. to nie takie proste!”. Prezentujemy jego dwie części: początkową i końcową, odsyłając linkiem do pełnej wersji:

 

Na naszych oczach rozegrała się właśnie kolejna odsłona pandemicznego teatru absurdów w kraju nad Wisłą. Oto główny doradca władz ds. COVID, Andrzej Horban, przestrzegł, że z powodu gwałtownego wzrostu liczby zachorowań rząd jest o krok od „zamknięcia kraju”. Niemal równocześnie członek tegoż rządu, minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek, zadeklarował przywrócenie nauki w szkołach od 12 kwietnia, „jeśli będzie to możliwe”.

 

O ile kogoś zaszokowała sprzeczność tych wypowiedzi, to powinien zwrócić uwagę, że jest ona pozorna. Decyduje o tym maleńkie słowo „jeśli”, które daje szefowi MEiN niepodważalne alibi – w końcu jeśli kraj będzie zamknięty, to otwarcie szkół nie będzie możliwe. Choć on, Drodzy Rodzice, Nauczyciele i Uczniowie, tak bardzo tego pragnie…

 

Owe dwie deklaracje doskonale symbolizują polaryzację nastrojów i oczekiwań w odniesieniu do obecnego funkcjonowania systemu edukacji. Po jednej stronie sceny lokują się zwolennicy ograniczenia działalności lub zamknięcia placówek oświatowych. To rzesza ludzi autentycznie pełnych obaw o zdrowie dzieci i swoje własne, mających świadomość, że w przypadku zakażenia zawsze można wyciągnąć od losu krótszą zapałkę i znaleźć się w gronie kilkuset ofiar śmiertelnych, jakie każdego dnia pochłania Covid-19. Ich obawę budzą również możliwe powikłania po przebytej infekcji, o których niewiele jeszcze wiadomo.

 

Po drugiej stronie towarzystwo jest bardziej zróżnicowane. Zrazu dominowali tutaj zwolennicy poglądu, że dla rozmaitych mrocznych sił pandemia stanowi okazję do przejęcia kontroli nad społeczeństwem. Że koncerny farmaceutyczne rozdmuchują ją przy udziale Światowej Organizacji Zdrowia. Albo, że pandemii po prostu nie ma. Ostatnio jednak liczebność tego stronnictwa gwałtownie rośnie za sprawą osób nie wyznających teorii spiskowych, za to dostrzegających, że szkody, jakie młodemu pokoleniu przynosi zamknięcie w domach i odcięcie od normalnych kontaktów społecznych, rysują się jeszcze bardziej dramatycznie niż samo zagrożenie zdrowotne. Coraz częściej więc i głośniej padają z tej strony żądania przywrócenia normalnych zajęć dla uczniów.

 

Z racji pełnienia funkcji dyrektora szkoły znajduję się w miejscu ścierania się tych dwóch postaw, przede wszystkim wśród rodziców, ale także nauczycieli, co odbywa się na tle rozmaitych działań (i zaniechań) władz oświatowych. Rok pracy na pierwszej linii w pandemicznej edukacji dostarczył mi wielu doświadczeń pedagogicznych, uczynił mimowolnie epidemiologiem-amatorem, oraz nauczył ważyć rozmaite racje. Myślę, że moment, w którym absolutnie nie wiemy, jak rozwinie się sytuacja stanowi dobrą okazję, by się tym podzielić.

 

*               *            *

Chciałbym żyć w kraju, w którym posunięcia władz są zrozumiałe, a proces podejmowania decyzji transparentny. To pewnie ideał trudny do osiągnięcia gdziekolwiek, ale chciałoby się widzieć przynajmniej wysiłek czyniony przez rządzących w tym kierunku. Łatwiej byłoby wtedy na szkolnym froncie walki z pandemią wprowadzać wymagane zmiany i tłumaczyć ludziom ich sens. Niestety, nie mam za grosz zaufania do naszych rządzących. Składa się na to kilka przyczyn. […]

 

Dalej Jarosław Pytlak pisze o małej wiarygodności liczb obrazujących pandemię, o zarzutach pod adresem ministra Czarnka, a także syntetyczny obraz minionych miesięcy pracy szkół w czasie pandemii. Jest też fragment, w którym przedstawił na przykładzie kierowanej przez niego szkoły STO na Bemowie, jaka była cena stacjonarnego nauczania: „po feriach w mniejszym lub większym stopniu zaangażowanych 37 nauczycieli. Z tej liczby na COVID zapadło 21 osób (plus prawie połowa personelu administracyjno-technicznego). Lekko przeszło chorobę kilka spośród nich, podobna liczba była nieobecna dłużej niż miesiąc. […] W szkole publicznej obok nas zmarła młoda nauczycielka, a w pewnym momencie, gdy jeszcze w kraju trwała nauka stacjonarna klas 1-3, wszystkie klasy trafiły na zdalne. Okoliczne przedszkola chyba bez wyjątku miały dłuższe lub krótsze przestoje covidowe…” Post kończą te akapity:

 

Widzę ogromną potrzebę powrotu uczniów do szkół. Ale powrót, by zaraz znowu wylądować na kwarantannie, jest bez sensu. Potrzeba bardziej elastycznych możliwości działania – legalnego organizowania zajęć z uczniami w terenie, spotkań w małych grupach, bez oglądania się na świętą podstawę programową. Już w tej chwili można zapewniać uczniom zajęcia stacjonarne, jeśli są ku temu ważne powody. A w tej chwili ważnym powodem staje się skłonienie młodego człowieka do wyjścia z domu. Z drugiej strony jednak nawet najbardziej zdesperowani rodzice muszą mieć świadomość, że wybór mamy tylko w zakresie mniejszego lub większego zła.

 

Jest w naszym interesie za wszelką cenę zdusić pandemię. Najlepiej zanim kolejne mutacje koronawirusa zaczną być zabójcze dla dzieci. Nie chcę straszyć, ale proszę sięgnąć myślą także do takiej możliwości. A pana ministra Czarnka pokornie proszę o powrót na Ziemię, zaprzestanie propagandy sukcesu i zastanowienie się, jak władze mogą realnie ulżyć naszej sytuacji w szkołach.

 

Podpowiadam hasła:

#podstawaprogramowa,

#dodatkowyegzaminósmoklasisty,

#nowawersjamatury.

 

Cały tekst „Uczniowie powinni wrócić do szkół, ale.. to nie takie proste” – TUTAJ

 

 

Źródło: www.wokolszkoly.edu.pl

 



Zostaw odpowiedź