
Zapewne zauważyliście, że od początku nowego roku szkolnego mniej interesujemy się tym co dzieje się w sferze wladz oświatowych, a chętniej udostępniamy teksty, które zawierają przemyślenia i doświadczenia osób na co dzień zajmujących się pracą w szkole, lub ją wspierają. Także i dzisiaj proponujemy lekturę zapisu wywiadu, jaki redaktorka portalu „Strefa Edukacji” – Katarzyna Mazur przeprowadziła z Dominiką Ciesiołkowską – psycholożką i trenerka i superwizorką. Rozmowa dotyczyła efektywnego pełnienia roli wychowawcy klasy, ale pojawiają się tam także inne wątki.. Poniżej – dla posmakowania – zamieszczamy jedynie wybrane fragmenty tego tekstu, gorąco zalecając lekturę całego – po kliknięciu linku, zamieszczonego w zakończeniu materiału.
Wychowawstwo to kawał odpowiedzialnej roboty. Nie tylko siedzenie w papierkach
Foto: Beata Muchowska/fotografie
Dominika Ciesiołkowska – psycholożka. trenerka i superwizorka
Budowanie zgranej klasy nie dzieje się samo i nie wystarczy do tego jedna gra integracyjna. To długi proces, w który muszą być zaangażowani nauczyciele, uczniowie i rodzice. O tym, czemu patyczki nie zastąpią prawdziwych relacji, jak zwykłe „mam na imię Marta” potrafi zmienić atmosferę na zebraniu i dlaczego nauczyciele powinni przejść własną lekcję równości, opowiada psycholożka i trenerka Dominika Cieślikowska.
Spis treści
-Stworzenie zgranej klasy to nie jest jednorazowa akcja. To codzienna praca
-Losowanie patyczkami to nie jest skuteczna metoda na wyłanianie działających grup
-Kiedy rodzice siadają w ławkach uczniów automatycznie nastawiają się opozycyjnie. Warto zebranie zaplanować inaczej
-Dobrze zintegrowana klasa to także dobrze zintegrowani rodzice. Jeśli wśród nich brakuje więzi, dużo trudniej jest budować je w samej klasie. Jak pracować z rodzicami – grupą dorosłych, często oporną i spotykaną tylko epizodycznie?
-Edukacja włączająca się nie uda bez balansu. Potrzeba „optymalnej różnicy”
-Każdy nauczyciel powinien przejść trening antydyskryminacyjny, a wychowawstwo to kawał odpowiedzialnej pracy
Katarzyna Mazur: – Co to znaczy „zgrana klasa”?
Dominika Cieślikowska: – Zgrana klasa to na pewno coś więcej niż grupa uczniów. Ja czasem używam takiego rozróżnienia: bycie w grupie to po prostu bycie w tym samym czasie, w tym samym miejscu. Dzieci zostały przypisane do jednej klasy, funkcjonują w niej, realizują cele edukacyjne i idą dalej. To trochę jak ludzie stojący na przystanku autobusowym – są razem, wsiadają, jadą, ale specjalnie się nie integrują.
Zgrana klasa jest jak podróż wycieczkowym autobusem. Tam pojawiają się interakcje, zabawa, poczucie wspólnoty. Nie tylko jesteśmy w jednym miejscu i czasie, ale mamy coś wspólnego, budujemy relacje i więzi. Ta podróż prowadzi nie tylko do celu edukacyjnego, ale też odbywa się w dobrej atmosferze – przyjemnej, rozwojowej, sympatycznej, ciekawej pod względem kontaktów międzyludzkich.
Często przywołuję też metaforę profesora Pyżalskiego. Mówi on, że w zgranej klasie pomiędzy każdym dzieckiem istnieją jakieś połączenia – nitki czy sznurki. Niektóre są grube, jak liny okrętowe, bo symbolizują mocne przyjaźnie. Inne są cienkie, prawie przezroczyste, jak żyłki, ale jednak są. Zgrana klasa to taka, w której żadne dziecko nie pozostaje poza tą siecią powiązań. Obie metafory dobrze oddają to, jak wyobrażam sobie klasę, która naprawdę jest zgrana.
K.M. – Czy powiedzenie „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego” to motto zgranej klasy?
D.C. – To jest ładny slogan, ale nie zawsze adekwatny. Dziś mówimy o tak dużej różnorodności w klasach, że taka absolutna jedność wydaje się nieco nieaktualna. To hasło odwołuje się do myślenia bardzo kolektywnego, a Polska przeszła – i wciąż przechodzi – długą transformację kulturową: od wspólnotowego podejścia w stronę coraz większego indywidualizmu.
Dzisiaj zgrana klasa to przede wszystkim taka, w której docenia się relacje i więzi. One działają jak profilaktyka przemocy, sprzyjają nauce, pozwalają mózgowi pracować w poczuciu bezpieczeństwa. Ale już niekoniecznie oznacza to, że wszyscy muszą być „za jednym”. W bardziej zindywidualizowanym społeczeństwie to hasło nie jest już motywem przewodnim.
[…]
K.M. – Kiedy rodzice siadają w ławkach uczniów automatycznie nastawiają się opozycyjnie. Warto zebranie zaplanować inaczej Dobrze zintegrowana klasa to także dobrze zintegrowani rodzice. Jeśli wśród nich brakuje więzi, dużo trudniej jest budować je w samej klasie. Jak pracować z rodzicami – grupą dorosłych, często oporną i spotykaną tylko epizodycznie?
D.C. – Najlepszym narzędziem jest oczywiście zebranie. I powiem coś, co czasem na szkoleniach wywołuje sprzeciw – marzą mi się zebrania, które nie są tylko logistyką: podpisy, wpłaty, listy do wypełnienia. To oczywiście też jest potrzebne, ale w dobrze zintegrowanych zespołach rodziców często organizują to oni sami.
Zebranie może być czymś więcej. Marzy mi się, by rodzice usiedli w kręgu, a nie w ławkach jak uczniowie. Bo kiedy siadamy w ławkach, natychmiast odtwarza się „uczniowski skrypt”: rozmowy z sąsiadem, opozycja wobec nauczyciela, żarty. To widać i z perspektywy prowadzącego zebrania, i z perspektywy rodzica. Dlatego warto zmienić ustawienie sali – tak, by można było się zobaczyć. Nawet jeśli nie da się przesunąć ławek, można przynajmniej zaproponować: „usiądźmy tak, żebyśmy się widzieli”.
Ważne jest też, by nauczyciel nie stał za biurkiem, za „murem”. Lepiej usiąść z rodzicami na tym samym poziomie, a jeśli już stać – to obok, a nie pod tablicą. To zmienia dynamikę spotkania.
Kolejna rzecz to sam przebieg zebrania. Wcale bym się nie bała poprosić rodziców, żeby na początku każdy powiedział swoje imię i np. jedną rzecz, którą lubi robić. To brzmi nietypowo, ale pozwala poznać się jako ludzie, nie tylko jako „mama Kasi” czy „tata Janka”. Nagle okazuje się, że to pani Marta albo pan Piotr. W niektórych szkołach robi się nawet krótkie elementy warsztatowe czy zabawy integracyjne – oczywiście bez przesady, żeby nie przedłużać spotkania, ale choćby drobny element.
To bardzo ważne, żeby rodzice mieli okazję się usłyszeć, zobaczyć swoje charaktery, usłyszeć swoje głosy. Zdarza się, że ktoś przez osiem lat nie odezwie się ani razu, bo zawsze aktywne są te same dwie osoby. Dlatego na pierwszym zebraniu warto zadbać o takie wyrównanie szans, a potem na każdym kolejnym zostawić choć krótką przestrzeń na podobną aktywność. To realnie wspiera budowanie wspólnoty w klasie.
K.M. – Kiedy się powie o tym głośno, widać, jak bardzo jest to dalekie od realiów szkolnych. Jak pani ocenia dzisiejszy obraz etniczny polskiej szkoły? Bo myśląc o integracji rodziców, od razu wyobrażam sobie tych, którzy są wykluczeni językowo.
D.C. – Z mojego doświadczenia wynika, że w większości przypadków, jeśli rodzic nie mówi po polsku, przychodzi na zebranie z kimś, kto pomaga w tłumaczeniu. To bardzo dobra praktyka i często wynika z tego, jak działają mniejszościowe społeczności – zazwyczaj mają formalnych lub nieformalnych liderów, którzy pełnią taką rolę wsparcia. Czasem jest to ktoś z rodziny, czasem zaprzyjaźniona osoba, która dłużej mieszka w Polsce.
Trochę trudniejsza sytuacja jest wtedy, gdy rodzic przychodzi z bratem czy siostrą dziecka. To się zdarza i bywa powszechne, ale psychologicznie jest obciążające – dziecko może czuć się niekomfortowo, gdy jego sprawy omawia rodzeństwo. Zdarza się, że prowadzi to do różnych napięć. Lepiej, jeśli to jest przynajmniej dorosły członek rodziny, ale idealnie – ktoś spoza najbliższego kręgu dzieci.
Warto też pamiętać, że tak jak w przypadku uczniów, którzy mają mniejsze szanse językowe, podobnie trzeba podejść do rodziców. Bardzo prostym rozwiązaniem jest przygotowanie krótkiej notatki czy konspektu zebrania – może być nawet tylko po polsku, oby w prostym języku. Warto wręczyć to rodzicowi przed zebraniem. Dzięki temu, wspomagając się translatorem w telefonie, będzie wiedział, o czym mówimy, i nie poczuje się całkowicie wykluczony.
To robi ogromną różnicę. Zdarza się, że rodzic obcojęzyczny przychodzi na zebranie, nic nie rozumie, ale samą obecnością chce okazać szacunek nauczycielowi i nie pogorszyć sytuacji swojego dziecka. Jeśli damy mu listę trzech podstawowych punktów, będzie mógł się do tego odnieść, a może nawet zapisać własne pytania. Ja zachęcam takich rodziców, by je zapisali i mi przekazali – wtedy mogę użyć translatora, odpowiedzieć, a choć to nie jest jeszcze głęboka komunikacja, to jednak zaczynamy budować relację.
To gest szacunku i zrozumienia, który często działa zgodnie z zasadą wzajemności – skoro nauczyciel zrobił coś dodatkowego, to rodzic przy kolejnym spotkaniu może wykazać się większym zaangażowaniem, a może nawet przyprowadzić tłumacza. W ten sposób krok po kroku buduje się zaufanie.
K.M. – Edukacja włączająca, sztandarowa idea obecnego resortu, budzi wiele kontrowersji. Dyrektorzy szkół specjalnych mówią wręcz, że jej wprowadzenie może pogłębić podziały. Padają argumenty, że nie wszystkich da się włączyć i zintegrować. Czy to realne obawy, czy raczej lęk przed zmianą?
D.C. – Myślę, że oba te poziomy się mieszają. Rzeczywiście trudno sobie wyobrazić, że wszyscy uczniowie będą w stanie uczyć się razem na tych samych 45-minutowych lekcjach, realizując przeładowane podstawy programowe, a do tego jeszcze pracując nad relacjami i rozwojem społecznym. Psychologia mówi o tzw. optymalnej różnicy – możemy budować relacje i wchodzić w dialog, gdy różnice istnieją, ale są też wspólne punkty. Jeśli tego balansu brakuje, integracja może się nie udać.
Są środowiska, które szczególnie upominają się o własną odrębność, jak np. środowisko osób Głuchych. Liderzy Głuchych podkreślają, że nie chodzi tu wyłącznie o niepełnosprawność, ale o język i kulturę mniejszości – ich szkoły są przestrzenią języka migowego, a więc naturalnego środowiska edukacyjnego. W takim wypadku edukacja włączająca nie zawsze oznacza realne włączenie, bo bariera językowa jest zbyt duża.
Warto też pamiętać, że pod hasłem „edukacja włączająca” kryją się bardzo różne praktyki. Czasem mamy do czynienia jedynie z integracją, a bywa, że wciąż z asymilacją – czyli jeden model nauczania dla wszystkich, frontalny wykład, minimalne dostosowania, a całość nazywa się „włączaniem”. Tymczasem prawdziwa edukacja włączająca wymaga dostosowania treści, metod, sposobu komunikacji i podejścia do ucznia.
Dlatego nie dziwię się obawom. Część z nich wynika z uprzedzeń, ale część z realnego doświadczenia, że „wchodzimy drzwiami”, a i tak nie mamy dostępu ani do treści edukacyjnych, ani do relacji. Bywa, że dziecku lepiej jest zostać w ukraińskiej szkole albo w szkole dla Głuchych niż nominalnie „być włączonym”, ale faktycznie pozostać na marginesie. Problemem jest także ideologizacja tego pojęcia – jeśli sprowadzimy je wyłącznie do haseł, to lęki będą się pogłębiać.
[…]
K.M. – Jakie elementy włożyłaby pani do kształcenia nauczycieli jako obowiązkowe? Gdybyśmy mieli dzisiaj zreformować program studiów – co powinno się w nim znaleźć?
D.C. – Muszę powiedzieć, że nie znam całościowych programów kształcenia nauczycieli w Polsce, bo nie zajmuję się tym obszarem naukowo ani dydaktycznie. Nie pracuję na uczelni, więc nie mam pełnego obrazu, jak wygląda program na studiach pedagogicznych.
Jednak z doświadczenia i rozmów z nauczycielami powiedziałabym, że po pierwsze – zdecydowanie antydyskryminacja i trening postaw. Po moich zajęciach często słyszę: „jak ja żałuję, że tego nie było na studiach”. Nauczyciele mają poczucie, że gdyby wcześniej przeszli takie przygotowanie, wiele interwencji w klasie byłoby skuteczniejszych, a oni sami mniej by się miotali w trudnych sytuacjach.
Drugi obszar to praca z przemocą, z wykluczeniem, z hejtem. To zjawiska, które są obecne – czy ich skala rośnie, czy tylko zmieniają formę, trudno powiedzieć. Ale nauczyciele czują, że potrzebują konkretnych narzędzi, metod interwencji, sposobów reagowania. I to też powinni dostawać już na etapie studiów.
Trzecia rzecz to szeroko rozumiane kompetencje wychowawcze, czyli to, co Amerykanie nazywają class management – zarządzanie klasą. W Polsce mamy różne dodatkowe oferty – na przykład „Akademię Wychowawcy” w warszawskim WCIES-IE czy „Wychowanie to podstawa” w Centrum Edukacji Obywatelskiej – i one cieszą się dużą popularnością. To pokazuje, jak wielka jest potrzeba. Bo nauczyciele dostają rolę wychowawcy, a są przedmiotowcami i nierzadko czują się do tej funkcji nieprzygotowani […]
Cały tekst „Wychowawstwo to kawał odpowiedzialnej roboty. Nie tylko siedzenie w papierkach” – TUTAJ
Źródło: www.strefaedukacji.pl
Zostaw odpowiedź

