Nie moglibyśmy zacząć tego tygodnia w poczuciu dobrze spełnianej roli informatora oświatowego, znając już tekst, który wczoraj (29 października 2029 roku) na swoim Fb profilu zamieścił Jarosław Pytlak, gdybyśmy go tutaj nie upowszechnili – bez skrótów:
DORADCA OBYWATELSKI ds. EDUKACJI
Kolejne dni mijają, a mój telefon wciąż milczy. Nikt nie dzwoni z propozycją objęcia teki ministra edukacji lub choćby tylko skromnego wice-. Nic dziwnego, kolejka chętnych do funkcji kierowniczej w MEiN jest długa jak kiedyś w sklepie mięsnym, za „woł. ciel. z kością” z możliwością zamiany na drób. Na medialnej giełdzie pojawiają się najróżniejsze typy, od lewa do centrum, a nawet lekko na prawo, umocowane już w polityce albo dopiero na dorobku. Wygląda na to, że po raz pierwszy, odkąd sięgam pamięcią, fotel ministra w tym resorcie stał się obiektem pożądania, a nie tylko nagrodą pocieszenia w rządowym rozdaniu. Zdziwienie tym zjawiskiem jest powszechne, podobnie jak niepewność, na kogo padnie wybór. Dariusz Chętkowski na swoim Belfer Blogu wysnuł nawet ostatnio oryginalny wniosek. że skoro wszystkie partie tak bardzo pragną dla siebie owego stanowiska, otwiera się przestrzeń dla zatrudnienia fachowca, który by je pogodził. Cóż, teoretycznie tak, w praktyce jednak przypuszczam, że wątpię.
Wielu Polaków, zapewne większość, ma złe zdanie o politykach. Panuje przekonanie, że aby zdobyć/utrzymać władzę gotowi są na wiele, a już wyparcie się wcześniej głoszonego poglądu to dla nich po prostu pestka. Jak choćby w przypadku jeszczeministra Czarnka, który przez wiele miesięcy twierdził, że rząd Zjednoczonej Prawicy dał nauczycielom bezprecedensowe, ogromne podwyżki, a teraz nagle zadeklarował gotowość zwiększenia tych wynagrodzeń o kolejne 35%. W istocie politycy nauczyli się po prostu, że choćby najbardziej słuszne działania nie gwarantują im sukcesu, jeśli nie podobają się wyborcom. I na odwrót, jeśli coś podoba się elektoratowi, niezawodnie daje dodatkowe głosy w wyborach, niezależnie od tego, czy ma to „coś” sens, czy jest go pozbawione. W tym tkwi klucz do zrozumienia obecnego pożądania funkcji ministra edukacji – po prostu partia, która będzie firmować 30% podwyżki wynagrodzeń nauczycieli, ogromnie zyska w perspektywie zbliżających się wyborów samorządowych. Tym bardziej, że wypłaty, z wyrównaniem wstecz, nastąpią zapewne na krótko przed elekcją. Rzecz w rywalizacji o lokalne stołki po prostu bezcenna. A z tego z kolei można wysnuć wysoce prawdopodobny wniosek, że tekę ministra edukacji obejmie polityk, a nie żaden bezpartyjny fachowiec.
Przyznam, że taka perspektywa wydaje mi się korzystna. Zakrawa to na paradoks, bowiem od lat w pełni popieram i rozgłaszam postulat wyjęcia spraw edukacji z bieżącego dyskursu politycznego. Owszem, ale do przeprowadzenia tak fundamentalnej zmiany potrzebna jest zgodna wola wszystkich rządzących i postawienie na czele resortu polityka wagi jak najcięższej, respektowanego pośród koalicjantów. Obawiam się, że w początkowej fazie nowych rządów najlepszy nawet apolityczny fachowiec od edukacji zostałby zdominowany przez innych ministrów, zaprawionych w bojach o władzę, prestiż i przede wszystkim – pieniądze.
Można nie lubić polityków, ale warto rozumieć, że mierzą się z bardzo trudną materią. A już sprzątanie po ministrze Czarnku będzie niczym trzynasta praca Herkulesa. Zagłosowałem w wyborach na demokratyczną opozycję i chciałbym, aby w swoich rządach osiągnęła sukces, także na polu bliskiej memu sercu edukacji. Z niepokojem obserwuję więc rozliczne głosy krytyki, które spadają na polityków zwycięskiej koalicji, choć chwilowo przecież niewiele mogą zrobić. Faktem jest jednak, że nawet tylko w ogólnych wypowiedziach oraz zapowiedziach przyszłych działań zdarzają im się błędy, szybko wytykane przez komentariat, także ten teoretycznie życzliwy. To kwestia nie tyle złej woli, co zrozumiałych emocji ludzi, którzy zainwestowali tak wiele nadziei w perspektywę objęcia władzy przez opozycję. No i nieufności, bo rozziew pomiędzy politycznymi deklaracjami a praktyką rządzenia był zawsze bardzo duży.
Mam nadzieję, że nikt z Czytelników nie potraktował poważnie mojego żalu, że telefon nie zadzwonił. Mam swoją pracę, którą kocham, a jeśli od lat zabieram publicznie głos w sprawach edukacji, to dlatego, że w ten sposób mogę wyrażać swoje obywatelskie zaangażowanie. Długoletnie doświadczenie w zarządzaniu placówką oświatową i codzienne zaangażowanie w tę pracę, na samym dole systemu, pozwalają mi kusić się o ocenę zachodzących zjawisk. W niektórych przypadkach mogę, być może, podpowiedzieć jakieś rozwiązanie lub dać wskazówkę. Zdaję sobie sprawę, że samozwańczych doradców i recenzentów ugrupowania koalicyjne będą miały bardzo wielu. Chcąc nie chcąc stanę w ich długim szeregu.
Tym niemniej postanowiłem dać wyraz swojemu zaangażowaniu, poświęcając część przyszłych publikacji na blogu „Wokół szkoły” analizie i komentowaniu polityki edukacyjnej nowych władz. Z poczuciem misji życzliwego doradcy. Opozycja demokratyczna ma na sztandarach społeczeństwo obywatelskie. Doradca Obywatelski ds. Edukacji będzie moim wkładem w jego budowanie. Mam nadzieję, że moje spojrzenie na sytuację, zazwyczaj wolne od emocji, okaże się dla kogoś przydatne.
Źródło: www.facebook.com
UWAGA:
Przeczytaj także komentarze pod postem Kolegi Jarka