Oto obszerne fragmenty tekstu, zamieszczonego dzisiaj na portalu „Strefa Edukacji”. Jest on zapisem rozmowy Magdaleny Ignaciuk (SE) z Aleksandrą Mieczkowską – nauczycielką edukacji przedszkolnej i wczesnoszkolnej, praktykującą metody Montessori oraz ekspertką w zakresie edukacji STEAM.  Aktualnie – trenerką w Niepublicznym Ośrodku Doskonalenia Nauczycieli „Cyfrowy Dialog”  w Warszawie.

 

 

Nie mają równych szans. Ale mają pasję, odwagę i ludzi, który wierzą, że to wystarczy

 

Dzieciaki z pieczy zastępczej, domów dziecka, trudnych środowisk – z pozoru „niewidzialne”. W systemie edukacji bywają spychane na margines, w klasach często milczące, nieobecne. A jednak wystarczy stworzyć im bezpieczną przestrzeń, by pokazały, że potrafią budować, programować, uczyć innych i… uczyć się siebie. O tym, co daje dzieciom realną sprawczość, dlaczego technologia może leczyć rany i jak bardzo potrzebna jest dziś relacja z dorosłym – mądrym, obecnym, nieoceniającym – opowiada Aleksandra Mieczkowska. […]

 

 

Aleksandra Mieczkowska

 

 

Dzieci, które hakują swoją rzeczywistość

 

Magdalena Ignaciuk: –  Zacznijmy od początku — kim są Hakersi i co właściwie oznacza „hakowanie systemu” w waszym projekcie?

 

Aleksandra Mieczkowska: – Hakersi to dzieciaki, które próbują „zhakować” swój system — czyli rzeczywistość, w której się znalazły. To podopieczni świetlic środowiskowych, domów dziecka, dzieci przebywające w pieczy zastępczej. Chcemy im pokazać różne możliwości — czasem związane z pierwszym doświadczeniem pracy, a czasem po prostu z odkrywaniem nowych pasji w obszarze IT.

 

Regularnie biorą udział w naszych zajęciach: z programowania, modelowania 3D, warsztatach sztucznej inteligencji czy higieny cyfrowej. Uczęszczają także na korepetycje, które są stałą częścią naszej oferty.

 

To dzieciaki, które regularnie spotykają się z naszymi trenerami albo wolontariuszami, próbując „zhakować swój system” – czyli znaleźć sposób na przełamanie trudnej sytuacji, w której się znalazły.

 

-A co poza umiejętnościami? Co jeszcze dzieciaki wynoszą z tych spotkań z trenerami i wolontariuszami? 

 

-Chcemy dać im konkretne, przydatne umiejętności, z którymi będą mogły wejść w dorosłość i zacząć budować swoje życie na nowych zasadach. Zależy nam, żeby wyrwały się z powtarzającego się schematu, który dotyka wielu z nich – na przykład z uzależnienia od systemu świadczeń społecznych.

 

Naszym celem jest ich usamodzielnienie. Bo niestety badania pokazują jednoznacznie: dzieci z takich środowisk, gdy wchodzą w dorosłość, często wracają do punktu wyjścia. My chcemy pomóc im to zmienić. Zależy nam także na budowaniu relacji — chcemy, żeby dzieciaki zobaczyły, że są wokół nich dorośli, którzy są ciekawi, inspirujący i mają dla nich czas. Zdarza się, że w szkole doświadczają stygmatyzacji, dlatego tworzymy dla nich przestrzeń bezpieczną, otwartą na błędy, bez ocen i presji. To miejsce, w którym mogą rozwijać swoje zainteresowania, próbować nowych rzeczy i odkrywać, co naprawdę ich ciekawi.

 

Relacja, której często brakuje w szkole

 

-No właśnie — wspomniała pani, że to miejsce działa inaczej niż szkoła. Że są dorośli, którzy potrafią się zatroszczyć, stworzyć bezpieczną przestrzeń, nawiązać relację. Czy to znaczy, że nasze szkoły wciąż nie są przygotowane do pracy z dziećmi z trudnych, dysfunkcyjnych środowisk?

 

-Mam wrażenie, że empatii w szkołach jest coraz więcej, a kadra pedagogiczna jest coraz lepiej przygotowana. Ale proszę zobaczyć, jak działa system. Przy takich liczebnościach klas nauczyciel, mimo szczerych chęci po prostu nie zawsze ma przestrzeń, by budować indywidualną relację z uczniem. W naszych zajęciach jest inaczej — pracujemy w małych grupach, często indywidualnie, bez presji realizowania podstawy programowej i bez sztywnych schematów rozwojowych. Dzięki temu możemy się naprawdę przyjrzeć potrzebom dziecka, być obok niego. W szkołach widzę coraz więcej dobrych zmian, ale wciąż jest wiele do zrobienia

.

-To, co pani mówi, bardzo mocno mi się kojarzy z tym, że nauczyciele często nie wiedzą, co tak naprawdę dzieje się w życiu ich uczniów. Czasem mają tylko szczątkowe informacje, czasem bazują na domysłach — i to jest trudne, bo gdybyśmy znali sytuację dziecka, moglibyśmy lepiej je wesprzeć i dać coś, czego brakuje mu w domu. 

 

Zależy nam na tym, żeby pokazywać, że szkoła to nie tylko miejsce zdobywania wiedzy z podręczników czy przygotowywania się do testów. To też przestrzeń na pasje i zainteresowania. I muszę powiedzieć, że kiedy nasze dzieciaki trafiają potem do szkoły z umiejętnością modelowania 3D, ich pozycja społeczna natychmiast wzrasta.

 

W szkołach podstawowych coraz częściej pojawia się sprzęt do nowych technologii – dzięki projektom rządowym czy unijnym – ale często brakuje jeszcze kompetencji, by z niego dobrze korzystać. I nagle to nasze dziecko z pieczy zastępczej czy domu dziecka przychodzi i pokazuje, że umie obsłużyć drukarkę 3D. I co wtedy zyskuje?

 

Same kompetencje są ważne, ale – moim zdaniem – nie najważniejsze. Najważniejsze jest to, że ono zyskuje poczucie sprawczości, pewność siebie i miejsce w grupie. To pierwszy moment, kiedy czuje się pewnie, „na dwóch nogach” w przestrzeni szkolnej. I właśnie o to nam chodzi – żeby te dzieciaki po prostu poczuły się lepiej ze sobą.

 

-Dziecko wreszcie może poczuć, że w czymś jest dobre, że posiada unikalną wiedzę, którą może się podzielić z innymi. Nie stoi już z boku, nie próbuje po prostu przetrwać dnia w szkole — zaczyna realnie uczestniczyć w życiu grupy i odnajduje w niej swoje miejsce. 

 

-Tak, i co ważne — dziecko nie tylko zyskuje pewność siebie, ale też inspiruje innych swoimi umiejętnościami.

 

W kontekście tego, jak dużo mówi się dziś o przemocy rówieśniczej, to naprawdę cenne, gdy dzieci „zarażają się” od siebie pozytywnymi rzeczami. Takimi, które coś budują, które pokazują, że można razem stworzyć coś twórczego. To zupełnie zmienia dynamikę relacji w grupie — pojawia się harmonia i pozytywny przepływ.

 

W dalszej części wywiadu Aleksandra Mieczkowska odpowiada na takie pytania:

 

Zwłaszcza, że grupy rówieśnicze funkcjonują dziś inaczej niż 20 lat temu. Kiedyś trudne sytuacje między uczniami dotyczyły głównie szkoły. Dziś przenoszą się także do internetu i trwają poza lekcjami — również po powrocie do domu. […]

 

Samo zakazywanie nic nie daje. W końcu i tak dzieci wejdą do świata internetu, nawet jeśli będziemy je przed tym długo chronić… Czy pani też spotyka się z takim poczuciem bezsilności – i z jednej strony próbą odsunięcia się przez nauczycieli od tego, co dzieje się w sieci, a z drugiej – oczekiwaniem, że szkoła jednak zareaguje? […]

 

Jakie są dziś największe wyzwania, z którymi mierzą się dzieci i młodzież z pieczy zastępczej, placówek opiekuńczych czy rodzin dysfunkcyjnych? Co najbardziej utrudnia im rozwój i samodzielność? […]

 

Wciąż żywe są doświadczenia związane z wojną w Ukrainie i migracją, która była jej następstwem. Do Polski trafiło wtedy wiele dzieci, często po trudnych przejściach, uciekających przed zagrożeniem. Czy te doświadczenia migracyjne również są obecne w waszej codziennej pracy?  […]

 

To sytuacja podwójnie trudna. Dzieci uchodźcze często przyjeżdżają z bagażem trudnych doświadczeń, o których dorośli wokół nich niewiele wiedzą. Dochodzą do tego bariery językowe i kulturowe, które – mimo upływu czasu – pewnie wciąż bywają wyzwaniem. Dlatego tak ważne jest, by osoby pracujące z tymi dziećmi miały nie tylko empatię, ale też świadomość, jak łatwo nieświadomie wyrządzić krzywdę. […]

 

No właśnie — mamy coś, co dzieci doskonale znają, czyli taki międzynarodowy język gier. Wszyscy się w tym odnajdują, co świetnie ułatwia kontakt. Teraz wystarczy jeszcze, żeby dorośli też się na tym znali — i sytuacja idealna. […]

 

A oto pełny zapis końcowej części tego tekstu:

 

-A jak wygląda współpraca z wolontariuszami? Czy to oni sami się do was zgłaszają, czy może ich aktywnie szukacie? Jakie są zasady takiego zaangażowania? 

 

-Jeśli chodzi o pozyskiwanie wolontariuszy, to faktycznie — przede wszystkim zgłaszają się do nas sami. W większości są to osoby związane z branżą IT, choć zdarzają się też tacy, którzy formalnie z technologią nie mają wiele wspólnego, ale funkcjonują w tym środowisku. Czasem to osoby, które osiągnęły życiowy sukces i po prostu chcą coś dać od siebie.

 

Prowadzimy również wolontariat pracowniczy we współpracy z naszymi partnerami — można go realizować właśnie u nas. Zdarza się też, że rozpoczynamy nowy blok tematyczny i wtedy prowadzimy rekrutację przez media społecznościowe. Jesteśmy też obecni na różnych konferencjach, promujemy projekt, ale szczerze mówiąc — mam poczucie, że ludzie sami do nas trafiają. Bo idea jest po prostu dobra i daje dużą elastyczność.

 

-A co trzeba zrobić, żeby zostać wolontariuszem?

 

-Przede wszystkim spełnić wszystkie wymogi wynikające z tzw. ustawy „Kamilka” — to dziś standard, którego oczywiście przestrzegamy. Poza tym… właściwie nic więcej.

 

Wolontariusze otrzymują od nas szkolenia, materiały do pracy, ale też dużą dawkę inspiracji — zachęcamy ich do samodzielnego tworzenia treści. Bo praca z dziećmi to zawsze coś żywego i zmiennego, nie da się wszystkiego zamknąć w sztywnych ramach. Pokazujemy im więc różne sposoby działania, zostawiając przestrzeń do własnych pomysłów. Oferujemy też konkretne miejsca i przestrzenie do działania — zarówno online, jak i offline — gdzie mogą spotykać się z dzieciakami i realnie wpływać na ich rozwój.

 

Historie, które wracają – i chcą zacząć od nowa

 

-A jak długo działa już projekt Hakersi?

 

-Projekt działa od 2016 roku.

 

-Czyli macie już za sobą wielu młodych ludzi, którzy weszli w dorosłość — swoich absolwentów. Czy zdarzają się sytuacje, w których wracają do Was i mówią: „to dzięki Wam się udało”? Czy dzielą się z Wami swoimi historiami sukcesu? 

 

-Tak — są takie historie. Ale mnie osobiście najbardziej cieszą te momenty, kiedy ktoś wraca i mówi: „nie udało mi się, ale chcę spróbować jeszcze raz”. To są dla mnie najważniejsze historie. Bo jeśli młody człowiek potknął się, coś „olał” – mówiąc kolokwialnie – ale wraca, bo czuje się bezpiecznie, bo wie, że nikt go tu nie oceni, tylko powie: „OK, próbujemy jeszcze raz” – to jest dla mnie największy sukces.

 

Jeśli chodzi o takie bardziej spektakularne przykłady, to oczywiście mamy absolwentów, którzy studiują na kierunkach technicznych, mamy dzieciaki, które wracają do nas jako wolontariusze i chcą pomagać młodszym. Są też tacy, którzy odbywają staże i stawiają pierwsze zawodowe kroki.

 

Mam wrażenie, że to grono stale rośnie i staje się coraz silniejsze. Może to też dla nas znak, że warto pomyśleć o rozwinięciu działań w kierunku młodych dorosłych – bo naprawdę zaczynają się u nas pojawiać coraz częściej.

 

-A jak, pani zdaniem, można edukować społeczeństwo — nauczycieli, rodziców, a także decydentów — żeby lepiej rozumieli potrzeby tych dzieci i skuteczniej przeciwdziałali nierównościom? Co mogłoby realnie pomóc w tym, by te dzieciaki miały większe wsparcie niż obecnie? 

 

-To bardzo trudne i złożone pytanie. Z perspektywy naszej fundacji mogę powiedzieć, że cieszy mnie przede wszystkim to, że tematyka ta jest coraz częściej podejmowana — toczą się prace w różnych komisjach, działa wiele fundacji, które również się tym zajmują. To naprawdę dobry kierunek.

 

Wydaje mi się, że kluczowe jest ciągłe aktualizowanie wiedzy i dostosowywanie działań do realnych, zmieniających się potrzeb młodzieży. Wszystko rozwija się bardzo dynamicznie, potrzeby dzieci się zmieniają — nie możemy mieć „zadyszki”, musimy za nimi nadążać.
Do tego konieczne jest poszerzanie współpracy między instytucjami, które mogą wspólnie wypracowywać najlepsze rozwiązania.

 

Pamiętajmy, że mówimy o dzieciach z pieczy zastępczej, które jednocześnie są uczniami, często wchodzącymi w dorosłość i szukającymi ścieżek usamodzielnienia. Tych podmiotów, które powinny ze sobą współpracować, jest naprawdę wiele — i tylko dobra komunikacja między nimi pozwoli działać skutecznie.

 

Z mojej perspektywy bardzo dobrze sprawdzają się rozmowy i działania podejmowane na poziomie lokalnym, regionalnym. Bo inaczej wygląda sytuacja domów dziecka w Warszawie, a inaczej w małych miejscowościach, np. w Małopolsce. To zupełnie inne potrzeby — dlatego trudno tu o proste uogólnienia. Na pewno pilnie potrzebujemy pochylić się nad tematem usamodzielniania tych młodych ludzi. Ale widzę też, że w tej sprawie zaczynają się dziać konkretne rzeczy — i to daje nadzieję. Dlatego takie rozmowy, jak nasza, i współpraca środowisk są bardzo potrzebne. Choć ważne, żeby nie kończyło się tylko na rozmowach — ale żeby za nimi szły też realne działania.

 

-A gdyby miała pani wskazać różnice między domami dziecka w Warszawie a tymi w mniejszych miejscowościach: jakie są największe trudności i bolączki tych lokalnych, mniej widocznych placówek? Co tam najbardziej doskwiera? 

 

-To może podam przykład z naszej „hakersowej” działki. Proszę sobie wyobrazić dziecko z domu dziecka w Warszawie, które ma trudności z matematyką. Zorganizowanie mu korepetycji w dużym mieście to kwestia chwili — wiadomo, potrzebne są na to środki, ale same możliwości są znacznie większe.

 

A teraz przenieśmy się do bardzo małej miejscowości, gdzieś na końcu Polski — tam to już naprawdę duże wyzwanie. Dlatego bardzo się cieszę, że mimo pewnych kontrowersji wokół zajęć online, mamy taką formułę. Dzięki niej nasze dzieciaki mogą spotykać się z wolontariuszami, nawet z Polonii — mamy wolontariuszy ze Stanów Zjednoczonych czy Hiszpanii, którzy wspierają nasze dzieci właśnie w formule zdalnej.

 

To rozwiązanie jest dla nas świetne — i wygodne również dla samych wolontariuszy. Z jednej strony mogą pomagać, z drugiej nie muszą tracić czasu na dojazdy. Oczywiście, ta forma ma też swoje ograniczenia, ale daje realny dostęp tam, gdzie stacjonarnie byłoby to praktycznie niemożliwe.

 

I właśnie ta dostępność jest największą różnicą między dużymi a małymi miejscowościami.W miastach dzieci mają wokół siebie mnóstwo ofert: szkoły programowania, warsztaty, wyd arzenia — często darmowe. W mniejszych miejscowościach tego po prostu brakuje. Nie chodzi więc tylko o pieniądze, ale przede wszystkim o realny dostęp do tych możliwości.

 

x           x           x

 

Aleksandra Mieczkowska – nauczycielka edukacji przedszkolnej i wczesnoszkolnej, praktyk metody Montessori oraz ekspertka w zakresie edukacji STEAM. Specjalizuje się w prowadzeniu szkoleń i warsztatów dla uczniów oraz kadry pedagogicznej, łącząc elementy edukacji alternatywnej z nowoczesnymi technologiami. Autorka materiałów dydaktycznych oraz publikacji poświęconych tematyce edukacji cyfrowej. W swojej pracy promuje innowacyjne podejście do nauczania, wspierając rozwój kompetencji przyszłości zarówno wśród dzieci, jak i nauczycieli.

 

O projekcie Hakersi

Hakersi to dzieci i młodzież, które „hakują” niełatwy system życiowy, w którym funkcjonują i „kodują” dla siebie lepszą przyszłość. W lepszym starcie w dorosłość i zdobyciu kompetencji przydatnych w życiu i pracy pomagają im SuperBohakerowie, czyli wolontariusze i firmy wspierające. Celem projektu „Hakersi”, realizowanego przez Fundację Sarigato, jest wspieranie w usamodzielnianiu się poprzez naukę nowych technologii i kompetencji cyfrowych. Projekt realizowany jest od 2016 r., przy współpracy z placówkami opiekuńczymi, wolontariuszami i biznesem.

 

 

 

Cały tekst „Nie mają równych szans. Ale mają pasję, odwagę i ludzi, który wierzą, że to wystarczy”  –  TUTAJ

 

 

 

Źródło: www.strefaedukacji.pl

 

x           x           x

 

Jeśli macie jeszcze kilka minut czasu – koniecznie zapoznajcie się z materiałem, zamieszczonym na portalu < Bochni@nin >, zatytułowanym „Podopieczni Domu Dziecka w Bochni przygotowali teledysk”  –  TUTAJ



Zostaw odpowiedź