Czy pisząc felieton w niedzielę, po piątkowym głosowaniu w Sejmie nad wnioskiem Stowarzyszenia Rzecznik Praw Rodziców o zorganizowanie krajowego referendum, można ten fakt przemilczeć? Wszak było to najgłośniejsze wydarzenie tygodnia w obszarze edukacji. Jednak mam duże opory przed podjęciem tego tematu. Skąd się one biorą? Ano ze zwykłego zmęczenia tym festiwalem sprzecznych, a najczęściej wrogich wypowiedzi i opinii na temat wyników tego głosowania, insynuowania przez adwersarzy każdej ze stron podejrzanych mechanizmów i niecnych motywów zajmowanego przez nich stanowiska i podejmowanych działań…
Ze, zdawałoby się, merytorycznego sporu o gotowość lub brak gotowości dzieci sześcioletnich do wejścia w system szkolny, zastąpionego w ostatnie fazie sporem o to, czy polskie szkoły są czy nie są odpowiednio przygotowane do przyjęcia dzieci sześcioletnich, cała sprawa przekształciła się w kolejną bitwę „wojny polsko-polskiej”, w której legiony „jedynych sprawiedliwych” walczą z „ciemna stroną Mocy”, czyli z rządem PO-PSL. W tej sytuacji używanie kolejnych argumentów zdroworozsądkowych, przytaczanie obiektywnych faktów, odwoływanie się do empirycznie potwierdzonej wiedzy naukowej – nie ma sensu. I tak, jak ktoś wierzy, że białe jest czarne, zdania nie zmieni.
Dramat tej sytuacji polega także na tym, że kolejnym jego aktem ma być, tym razem jednoznacznie polityczny, wniosek PiS o referendum. A najgorsze w tym klinczu jest to, że nie ma co liczyć na pozytywny finał, że znajdzie się w naszej ojczyźnie taki autorytet, który podjąłby się wylania oliwy na wzburzone wody tego morza emocji, stereotypów i uprzedzeń.
Bo gdzieżby go szukać? Czy, jak w sprawie katastrofy (zamachu?) pod Smoleńskiem – w Polskiej Akademii Nauk? Nic bardziej złudnego. Wystarczy przeczytać, jak „obiektywnie” komentuje to przewodniczący Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN na swoim blogu. Czy może być rozjemcą ktoś, kto już wydał wyrok? Bo napisał on tam, że „rząd PO+PSL kupczy polską edukacją.” Czy ktoś, kto już teraz obiecuje, że „ jeszcze społeczeństwo dowie się o prawdziwych powodach obniżenia wieku obowiązku szkolnego, które z pedagogiką szkolną, psychologią rozwoju dziecka w wieku wczesnoszkolnym niewiele mają wspólnego ” może być inicjatorem kompromisu?
W naszej historii niejednokrotnie rolę bufora miedzy zwaśnionymi stronami: władzą i obywatelami, spełniał Kościół. Ale to nie te czasy. Aktualnie Konferencja Episkopatu Polski koncentruje swą uwagę nie na sześciolatkach w szkole, a na pedofilii wśród duchownych.
Znikąd ratunek nie nadejdzie. Co pozostaje „szeregowym” nauczycielkom i nauczycielom, także dyrektorkom i dyrektorom tysięcy polskich podstawówek, ale i gimnazjów, liceów i szkół zawodowych? Tylko rola kibiców – tej, albo tamtej „drużyny? A może, po prostu, trzeba robić swoje. Każdym dniem swej pracy udowadniać, że szkoły są miejscem, w którym wszystkie dzieci i młodzież, nie tylko sześciolatki, spotykają się z kompetentnymi, przyjaznymi im nauczycielami, którzy w warunkach, na które aktualnie stać lokalną społeczność, wspierają swych uczniów w ich drodze od niewiedzy do wiedzy, od „nie potrafię” do „daję radę”, od dzieciństwa do dojrzałości.
Bo jakość pracy szkoły nie zależy wyłącznie od rozmiarów dywanu i placów zabaw. Szkoła, przede wszystkim, nauczycielem stoi! Ratujmy ją przed spiralą ideologicznie nakręcanej histerii!
Włodzisław Kuzitowicz