Kontynuuję wątek „Opinie z niezależnych źródeł o Kompasie Edukacji”, także dzisiaj zamieszczam fragmenty (i link do pełnej wersji) tekstu redaktora naczelnego portalu „EDUNEWS” Marcina Polaka, zamieszczonego wczoraj na tym portalu:

 

 

Kompas będzie nam potrzebny

 

Kompas Jutra to nie jest pierwsza reforma edukacji, którą śledzimy w portalu Edunews.pl. Było już ich całkiem sporo, mniejszych i większych, mniej lub bardziej przemyślanych. Z edukacyjnej ciekawości wybrałem się zatem na konferencję IBE-PIB „Wiem, Umiem, Działam” (19.11), aby posłuchać „na żywo”, co dzieje się aktualnie w tym tzw. „najbardziej oderwanym od polityki” reformowaniu polskiej edukacji. Podzielę się zatem kilkoma refleksjami i komentarzami.

 

W edukacji już nic nie znaczy! Polska reforma, to dopiero będzie majstersztyk. Tak mniej więcej zrozumiałem początek wypowiedzi dyr. Tomasza Gajderowicza z IBE-PIB. Mówił, że Finowie przyjęli złe założenia dla systemu edukacji i w ostatnim czasie odnotowali spektakularny spadek w badaniach PISA. Szkoła fińska to „szkoła frywolna”, nie uczy konkretu (sic!). Nie szukajmy więc rozwiązań dla polskiej edukacji w mitycznej Finlandii! – trochę mnie to zdziwiło. Ale nie tylko mnie – z tą wypowiedzią mocno kontrastowała wypowiedź prof. Witolda Bobińskiego ze Szkoły Edukacji PAFW i UW: Finowie zrobili mądre posunięcie – uznali, że czasy się zmieniły, że uczniowie w szkole powinni mniej zapychać głowę faktami i informacjami, a mieć więcej czasu, aby uczyć się po prostu żyć. Jak widać mamy różne podejścia do rozumienia jakości systemu edukacji – co jest ważniejsze: miejsce w zestawieniu słupków badań międzynarodowych czy dobrostan własnego społeczeństwa. Zadowolenie polityka/urzędnika ze słupków vs. zadowolenie i szczęście uczestników systemu edukacji.

 

Szanuję podejście Finów do edukacji. Szacunek mój budzi przede wszystkim to, że w tym kraju największe siły polityczne jeszcze w ubiegłym stuleciu (sic!) umówiły się, że wyłączą edukację narodową ze sporów politycznych i będą ze sobą współpracować. I że trwa to do dziś. Co u nas w Polsce jest nie do pomyślenia (od dwóch dekad trwa polityczna naparzanka – i nie widać końca!)… I druga kwestia – reformy edukacji w Finlandii zaczęły się w latach 70. XX wieku, w zasadzie od podstaw i sukcesywnie zmieniano elementy systemu aż do drugiej dekady XXI wieku. I ciągle coś jeszcze poprawiają (zob. opracowanie Banku Światowego o fińskich reformach). Warto też podkreślić, że u nich zachowana jest dość wysoka ciągłość zmian, a nie co 4 lata w kompletnie inną stronę. Jest też kilka innych fińskich benczmarków, o których warto pamiętać (np. przygotowanie do zawodu i autonomia nauczycieli). Tak więc – może trochę pokory – mamy czego się uczyć od Finów. I nie musimy się wcale wstydzić tego, że uczymy się od innych. Fiński edukacyjny pragmatyzm vs polskie edukacyjne pospolite ruszenie.

 

Mit (edukacyjny) mitem pogania?

 

Maciej Jakubowski i Tomasz Gajderowicz – kierownictwo IBE-PIB – za jeden z celów postawili sobie walkę z mitami edukacyjnymi. To dobrze, gdyż trafiają się one w praktyce edukacyjnej i warto przywoływać badania naukowe, które ujawniają niską skuteczność lub wręcz nieskuteczność różnych koncepcji i działań. Ale… Podczas ich wypowiedzi na konferencji „Wiem, Umiem, Działam” odniosłem wrażenie, że jest to jakaś forma insynuacji, że polska szkoła przesiąkła takimi mitami edukacyjnymi, i jednocześnie zarzut do nauczycieli, że poddali się fałszywym teoriom pedagogicznym. Szkoła polska opiera się na mitach? – gruba przesada. Nie sądzę, aby IBE robił badania na ten temat –przytoczone przez duet dyrektorski przykłady „mitycznego” myślenia w edukacji to chyba niemający większego znaczenia wycinek szkolnej edukacji (przytaczany także w wielu książkach i opracowaniach o uczeniu się autorów zagranicznych). Jeśli jest inaczej – chętnie zapoznam się z badaniami IBE na ten temat. Osobiście w publicznym wystąpieniu nie zaryzykowałbym tezy, że nauczanie w polskiej szkole opiera się na mitach, choć działając ponad 20 lat w edukacji i współpracując z tysiącami szkół i nauczycieli – wiele widziałem dziwnych rzeczy. […]

 

 

Wiedza jako konkret w edukacji

 

Spadek Polski w rankingu PISA daje impuls do poszukiwania przyczyn tego spadku, a także wprowadzania zmian w edukacji. Jak przekonuje dyr. Gajderowicz, współczesna szkoła zbyt łatwo ulega iluzji, iż „aktywność” sama w sobie rozwija krytyczne myślenie. Jak podkreśla, bez solidnej wiedzy i kontekstu uczniowie nie są w stanie ani analizować informacji, ani nadawać im sensu. Nie zmienią tego nawet projekty, doświadczenia edukacyjne i eksperymenty. My potrzebujemy wiedzy do tego, żeby myśleć krytycznie i budować na tym fundamencie sposoby myślenia. (…) W edukacji liczy się konkret. (…) Ale nie uważa, że tylko wiedza ma znaczenie. Powinniśmy unikać skrajności: „szkoły pruskiej”, nastawionej wyłącznie na wiedzę oraz szkoły „frywolnej”, pozbawionej konkretów – uważa dyr. Gajderowicz. Ta frywolność tu użyta zaskakuje. Ciekawe, co dyrektor IBE miał na myśli…

 

Frywolny – mający swobodny i żartobliwy stosunek do spraw erotycznych; też: świadczący o takim stosunku – SJP PWN

 

Dobrze byłoby jednak ustalić, co dziś rozumiemy pod pojęciem „wiedza”. W panelu WIEM, dylemat ten dobrze ujął prof. Witold Bobiński, który mówił, że wiedza dzieli się na kilka odmian, co stawia pytanie, która jest najistotniejsza? Uczenie się na pamięć wielu faktów nie bardzo ma sens. Trzeba się zastanowić, czego mamy wymagać. Co więcej w wielu dziedzinach nauki wiedza jest niestabilna. Relatywizuje się. Dochodzą nowe badania – i nagle część wiedzy okazuje się błędna. No i znak czasów – dzisiejsza młodzież już nie googluje. Pyta czat, generatywną sztuczną inteligencję, a ta odpowiada. Jesteśmy w fazie pewnego wstrząsu edukacyjnego. I dalej – jeśli wiedza w szkole jest ważna, to po co nam ta wiedza. Żeby myśleć, rozwiązywać problemy? A może w istocie wiedza powinna służyć nam tworzyć wewnętrzny obraz świata, żebyśmy wiedzieli, jak z innymi ludzi żyć – mówił prof. Bobiński.

 

Nie możemy zatem uciekać od zdefiniowania pojęcia wiedzy w szkole. Ostatnia podstawa programowa to fetyszyzacja informacji – treści jest tyle, że nie ma czasu na refleksję i dyskusję – uważa Bobiński.

 

Ogólnie jest to poważny mankament reformy Kompas Jutra, że zaczęliśmy myślenie o zmianach gdzieś od końca (profil absolwenta), także fragmentarycznie, od środka (na poziomie propozycji nowych przedmiotów) czy interwencji (brak obowiązkowych prac domowych), nie ustalając najpierw po co mamy robić reformę, jak wyglądać mają cele systemu edukacji (np. po co nam jest szkoła? Co chcemy osiągnąć w dłuższej perspektywie?).

 

Warto też przypominać, że MEN zignorował gotową Mapę Drogową dla reformy edukacji opracowanej przez kilkadziesiąt organizacji pozarządowych w ruchu SOS dla Edukacji, w której główne założenia reformy edukacji był dobrze opisane (nic z tego nie zostało zrealizowane do dziś). Głos prof. Bobińskiego dotyczący rozumienia wiedzy, może być (kolejnym) sygnałem, że brakuje nam w Polsce szerokiej debaty na temat kierunków reformowania polskiej szkoły w perspektywie najbliższych dekad. Nieudanych reform już mieliśmy kilka w ostatnich latach. „Sztuka dla sztuki” reformowania przez polityków vs realna zmiana, która jest potrzebna polskiej szkole i społeczeństwu. […]

 

 

Można oczywiście szkołom proponować w reformach kolejne „przewodniki metodyczne” czy „narzędziowniki”, ale pytanie, czy nauczyciele już realnie nie wiedzą więcej o tym co robią niż twórcy przewodników i narzędziowników w IBE i MEN. W polskich szkołach pracują tysiące zmotywowanych nauczycieli, najważniejszych w Polsce ekspertów od nauczania, którzy rozumieją dość dobrze swoją misję, mają do siebie zaufanie i są świadomi wyzwań, z którymi się mierzą na co dzień. Wykonują swoją pracę najlepiej jak mogą, pomimo takiego ministerstwa edukacji, jakie od dekad mamy. To czego mi brakuje w Kompasie Jutra to głębszego oparcia się na ich eksperckości i zaufania, że oni naprawdę potrafią uczyć, jeśli tylko mają zapewnione warunki i wsparcie dyrekcji. Potwierdzają to choćby wyniki PISA, jeśli chcemy się jakimiś badaniami podeprzeć. Nauczyciele być może potrzebują wsparcia – ale chyba zupełnie innego niż wymyśliło sobie kierownictwo IBE

 

Kompetencje, czyli ciągłe zamieszanie pojęciowe

 

W dyskusjach o reformie słowo „kompetencje” odmieniamy przez wszystkie przypadki. Mając na względzie, że organizatorem wydarzenia jest państwowy instytut badawczy, jednostka naukowa, byłoby dobrze, aby zachować pewien elementarny rygor pojęciowy.

 

Jeśli mówimy o kompetencjach – to rozumiemy przez nie triadę, trzy atrybuty: wiedzę, umiejętności i postawy. Już w podtytule konferencji występują obok siebie „Wiedza” i „Kompetencje”. Wielokrotnie też na konferencji słyszałem zbitki typu „rozwiniemy kompetencje i umiejętności”, dość często też takie buble pojawiają się w oficjalnych treściach reformy Kompas Jutra (np. „Opis efektów uczenia się odnoszących się do wiedzy, umiejętności oraz kompetencji zdobywanych przez ucznia jest zgodny z odpowiednimi poziomami Polskiej Ramy Kwalifikacji”).[1]

 

Warto to uporządkować, aby nie kompromitować się elementarną niewiedzą o dziedzinie, którą chce się reformować. Ewentualnie mogę przygotować dla IBE odpowiedni Toolkit, jeśli tylko zostanę sowicie opłacony.

 

Po co nam (zwykły) kompas?

 

Uważam, że reforma polskiego szkolnictwa jest bardzo potrzebna. Zmiana powinna być dokonana formą umowy społecznej. Do takiej formuły trzeba zaprosić jak najszersze kręgi społeczne, edukacyjne (więcej głosów nauczycieli!) polityczne (także opozycję!), a także gospodarcze. W taki sposób postępowano m.in. w „mitycznej” Finlandii dyrektora Gajderowicza i przyniosło to wyłącznie korzyści. Robienie reform według własnego widzi-mi-się, przy dużych wątpliwościach zgłaszanych przez najróżniejsze środowiska (w tym naukowe – pedagogiczne!) – jest zwyczajnym marnotrawieniem sił i środków. Można sobie ogłaszać patronaty KEN nad różnymi inicjatywami, ale bez zrozumienia, że Komisja Edukacji Narodowej działała wówczas w warunkach szerokiej zgody politycznej na zmiany – będzie to tylko kiepski emblemat nijak nadający rangę przedsięwzięciu.

 

Reforma Kompas Jutra – w stanie na dziś – jawi mi się jako mgła, która (po raz kolejny) zaczyna wkradać się do szkół. To raczej nie będzie ciemność! Widzę ciemność! Ale zwyczajnie zmylić może. Kompas być może się przyda, żeby każdy jednak wiedział, gdzie jest azymut.

 

 

[1] Ten przypis powstał już po opublikowaniu artykułu (dziękuję Witold Kołodziejczyk). Ale jest potrzebny. Niedbałe posługiwanie się językiem i terminologią prowadzi do nieporozumień. Jednym z częstych nieporozumień wiąże się z pojęciem „kompetencji”. W ujęciu teoretycznym i podstawowym definicja kompetencji brzmi jak napisałem w artykule (ang. competence, l.mn. competences). Natomiast w Europejskiej Ramie Kwalifikacji posługujemy się terminem „kompetencji społecznych” – w węższym znaczeniu i nieco odmiennym – jako efektu kształcenia się (Polska Rama Kwalifikacji, s. 8). W tym kontekście również Słownik ERK definiuje kompetencję (liczba pojedyncza) jako udowodnioną (w pracy, nauce oraz w rozwoju osobistym), bazując na kategoriach odpowiedzialności i autonomii, zdolność stosowania posiadanej wiedzy i umiejętności z uwzględnieniem zinterioryzowanego systemu wartości. Najbliższe znaczeniowo byłoby tu słowo ang. competency (l.mn. competencies), ale w dokumentach UE też dość niedbale używa się terminów. Na konferencji nie wiadomo było, co dokładnie autorzy mają na myśli.

 

 

 

Cały tekst „Kompas będzie nam potrzebny”  –  TUTAJ

 

 

Źródło: www.edunews.pl

 

am-potrzeb



Zostaw odpowiedź