Wczoraj Łukasz Szeliga zamieścił na swoim na fbprofilu tekst, który jest kolejnym przyczynkiem do dyskusji o reformatorskich działaniach MEN
Od trzech dni toczy się polemika w edukacyjnych grupach i społecznościowych bańskich na temat artykułu Katarzyny Słowik pt.: „Barbara Nowacka, Joanna Mucha, Katarzyna Lubnauer. Miał być edukacyjny dream team, są wkurzeni nauczyciele”, w którym wypowiadają się nie tylko nauczyciele, ale również osoby współpracujące przy nadchodzącej reformie.
W wypowiedziach wybrzmiewa sporo zawiedzenia dotychczasowymi działaniami MEN-u, bezpośrednie zarzuty o brak dostatecznych kompetencji przez ministerialny zespół i rozczarowanie sposobem wprowadzania reformy.
Należę do osób, które z optymizmem patrzyły na nowy skład Ministerstwa Edukacji Narodowej, lecz przeszacowały jego możliwości. Z czego to wynikało? Na to pytanie pośrednio odpowiem, dzieląc się ważnymi dla mnie refleksjami i opiniami:
> MEN wbrew pozorom ma ograniczony wpływ wdrażania zmian w edukacji systemowej. O ile może wydać rozporządzenie i zaplanować reformę, to na tu i teraz o kształcie szkolnictwa publicznego decydują samorządy. To one zamykają szkoły, tną budżet i wyznaczają kierunek rozwoju edukacji na poziomie lokalnym. Wydaje się, że MEN nie ma póki co skutecznego@ sposobu działania, a widoczne jest to przede wszystkim w temacie liczebności klas. W miastach potrafią one liczyć przeszło 35 osób, a na wsiach zespół klasowy potrafi składać się z 5 osób. Przydałaby się odgórna decyzja w tym temacie, ale tej na razie brak.
> W Polsce mamy przeszło 720 tys. nauczycielek i nauczycieli (dane na czerwiec 2024 roku, Glos Nauczycielski), więc naiwnym jest oczekiwanie, że w tak zróżnicowanej światopoglądowo, kompetencyjnie i z uwagi na wiek osób będzie jedność opinii i poglądów na edukację. To w zarządzaniu zasobami ludzkimi ogromne wyzwanie i wbrew pozorom nie tyle trzeba w nim specjalisty od edukacji, co od zarządzania zmianą i komunikacji masowej.
> Wzrost pensji nauczycielskich był konieczny. Natomiast zakładanie, że przełoży się on na jakość wykonywanej pracy, gotowość do rewizji stosowanych metod i prezentowanego podejścia jest nie tyle naiwne, co nierozsądne. Mamy teorie sprawdzone w praktyce, które udowadniają, że wzrost płac nie musi przełożyć się na jakość wykonywanej pracy. I nie odwołuję tu to Daniela Pinka, którego w pandemii odkryli edukacyjni szkoleniowcy, a chociażby do Dwuczynnikowej Teorii Herzberga. Innymi słowy: wzrost pensji nie musi (powiem dosadniej: nie przełoży się) na jakość wykonywanej pracy przez nauczycieli. Czy nauczycielom należały się podwyżki? Oczywiście, że tak, ale nie stanowią one skutecznego narzędzia w budowaniu nowej jakości edukacji masowej.
> MEN tworzy zespół osób, których wykształcenie i doświadczenie zawodowe w zdecydowanej większości nie jest związane z edukacją na poziomie szkolnictwa od przedszkola do szkół ogólnokształcących. Fakt ten natomiast nie musi być ujmą dla ludzi decydujących dziś o edukacji w Polsce, ale zdecydowanie wiąże się z nim ryzyko, któremu warto przeciwdziałać, a mianowicie ryzyko wpadnięcie w pułapki populizmu i podejmowania decyzji pod wpływem różnych grup wpływu (czy to firm technologicznych czy influencerów). Wydaje się, że scedowanie reformy na IBE było rozsądną decyzją, a nawet taktycznie przemyślaną. W przypadku błędów przy projektowaniu i wdrażaniu reformy (tak, jak miało to miejsce z profilem absolwenta) odpowiedzialność spadnie na IBE, a nie na MEN.
> Pomysł z okrągłym stołem, przy którym zasiada młodzież ze szkół średnich przy udziale Pani Minister był bardzo dobry. Zabrakło w nim niestety, co wybrzmiewa z wypowiedzi niektórych dorosłych (wcale nie tych znanych z Internetu) nauczycieli i rodziców. Dialog z nauczycielami (może tylko medialnie?) ustąpił dialogowi z młodzieżą, którą przedstawiciele MEN uznają w swoich wypowiedziach za ekspertów od edukacji i osoby, które najlepiej wiedzą, jak powinna wyglądać. Mam co do tego duże wątpliwości, bo osoba, która tkwi w pewnej kulturze edukacyjnej i nie liznęła innego podejścia do edukacji może tkwić w okowach swego jednostkowego doświadczenia. Przykładem jest tu chociażby oczekiwanie przez niektóryh uczniów biorących udział w okrągłych stołach, że to nauczyciel będzie tym, który zaprojektuje ścieżkę edukacyjną ucznia. A gdzie współodpowiedzialność za proces uczenia SIĘ wyrażana chociażby w samoocenie uczniowskiej ? Gdzie odpowiedzialność domu za wychowanie dziecka? Zbyt wiele chce się zrzucić na barki szkoły, zapominając, że to dom wychowuje, a szkoła współwychowują; że upodmiotowiony uczeń musi brać odpowiedzialność za proces uczenia SIĘ i ponosić konsekwencje swoich decyzji.
> Rozpoczęcie rządów od wzięcia się za temat szafek w szkołach i wydanie rozporządzenia w sprawie zakazu zadań domowych na poziomie szkół podstawowych nie było moim zdaniem dobrym startem, bo pokazało, że MEN nie do końca rozumiał na czym polega autonomia nauczycieli i zaufanie do dyrektorów szkół, a przede wszystkim sięgnął po narzędzie jakim jest rozporządzenie aby nie tyle regulować coś prawem, bo to już istniało, a zdyscyplinować niereformowalnych nauczycieli. To kłóciło się z wizerunkiem kreaowanym przez MEN w pierwszych tygodniach, jako intytucji otwartej na dialog.
> Generowanie zasięgów na podstawie tego, co negatywne, a nie pozytywne. Odnoszę wrażenie, że cokolwiek zrobi MEN (ten czy inny), to na plan pierwszy medialnie wysuną się błędy i uchybienia, a nie dobre i mądre decyzje. Klikalność, wejścia na stronę i zatrzymanie odbiorcy w mediach społecznościowych (tradycyjnych dziś również) odbywa się poprzez sięganie po to, co negatywne, a nie pozytywne. I nie chodzi mi o pudrowanie MEN-owskiej rzeczywistości, ale o społeczną odpowiedzialność kreatorów opinii publicznej, aby umieć powiedzieć, co jest dobre. Zrobić to, czego nie umiała klasa rządząca i część głosujących na nią osób o kadencjach PiS-u. Bowiem nie wszystkie decyzje poprzedniej ekipy (nawet Ministra Czarnka) były złe.
Cieszę się, że obecne MEN wzięło się za CKE, podejmuje temat edukacji włączającej, a kuratoriami kierują osoby kompetentne.
> Myślenie o edukacji w sposób fragmentaryczny, a nie całościowy i projektowanie reformy bez reformy kształcenia przyszłych nauczycieli jest błędem. Pomijanie roli przedszkoli i edukacji wczesnoszkolnej w rozwoju dziecka i skupianie się na szkolnictwie średnim jest błędem. Deprecjonowanie wczesnych etapów edukacji jest brakiem wiedzy z zakresu psychologii rozwojowej dziecka i jest błędem. Przymykanie oczu na masowość studiów nauczycielskich i brak bariery wejścia do zawodu to odwracanie głowy od realnych problemów i jest to błąd. Uważam, że MEN na tej płaszczyźnie powiela błędy poprzednich rządów.
> Karta Nauczyciela, która wydaje się być kulą u nogi przy jakiejkolwiek sensownej reformie, a jednocześnie każdy, kto podniesie na nią rękę musi liczyć się z tym, że mu ją odetną. Czy wiecie, że dziś nie da się zwolnić nauczyciela, który stosuje przemoc psychiczną wobec uczniów, jeżeli tylko wywiązuje się ze swoich obowiązków tj. nie przyjdzie pod wpływem alkoholu do miejsca pracy, nie podniesie ręki na ucznia lub nie dopuści się innego czynu zabronionego prawem? Szkoła to autentycznie świetna przestrzeń do otrzymywania comiesięcznego wynagrodzenia, ubezpieczenia społecznego i realizowania potrzeby władzy dla tych, którzy nigdy nie powinni uczyć w placówkach edukacyjnych.
> Nauczycielski dobrostan. Jak chcemy dbać o profilaktykę zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży szkolnej, gdy nie dbamy o nią u nauczycieli? Roczny urlop na poratowanie zdrowia jest świetny, ale gdzie przyspieszony dostęp do lekarzy specjalistów, superwizje i zaspokojenie nauczycielskich czynników higieny (patrz: Dwuczynnikowa Teoria Herzberga)?
> Kontekst. Dziś w szkolnych ławkach siedzą przedstawiciele dwóch generacji: Z i Alfa, a ich rodzicami jest generacja Y, która przychodzi w większości na wywiadówki do generacji X. Elektroniczny dziennik stał się smyczą, Internet wychowuje, a pop edukacja kształci rodziców. Oczywiście niektórych, bo nie większość, prawda? […]
Źródło: www.facebook.com/lukaszszeliga.priv/