Wczoraj – w Święto Trzech Króli” – Jarosław Pytlak zamieścił na swoim blogu obszerny tekst, w którym dokonał analizy rocznej działalności MEN pod kierunkiem ministry Barbary Nowackiej. Poniżej prezentujemy jego wybrane (subiektywnie) fragmenty, odsyłając linkiem do pełnej wersji. Wyróżnienie zdań pogrubioną czcionką – redakcja OE:
Mało co dobrego w oświacie na otwarcie roku 2025
Nie zamierzam ukrywać zawodu, jaki sprawiły mi działania Ministerstwa Edukacji Narodowej w ciągu pierwszego roku po wyborach. Miało być zupełnie inaczej, po nowemu, tymczasem mam wrażenie deja vu – politycy powtarzają stare błędy i propagandowe chwyty, obiecując jak zwykle, że już zaraz, za chwilę, ich genialny plan odmieni oblicze polskich szkół i przedszkoli. Niestety, z mojego punktu widzenia ostatnia zmiana na lepsze miała miejsce ćwierć wieku temu i nic nie rokuje powtórki. Poważnie obawiam się, że tradycyjna wiara decydentów politycznych we własną mądrość i sprawczość przyniesie równie tradycyjny efekt, czyli kolejne lata borykania się środowiska oświatowego z nowymi problemami, które tylko uzupełnią długą listę dotychczasowych. Przeżyłem to już dwa razy i nie mam ochoty uczestniczyć w następnej pięknej katastrofie, wina za którą, jak zwykle, zostanie przypisana nauczycielom. Przyjmuję więc w tym miejscu modną ostatnio funkcję sygnalisty, by zwrócić uwagę wszystkich zainteresowanych, z jakim bagażem wchodzimy w rok 2025.
Oświatowe fajerwerki
[…] Każde rozdanie polityczne to nowy zestaw oświatowych fajerwerków, czyli odpowiednio nagłośnionych pomysłów, mających zachwycić publiczność, a przy okazji uczynić edukację lepszą, nowocześniejszą, efektywniejszą. Niestety, doświadczenie pokazuje, że nauczycielom i dyrektorom placówek oświatowych, za sprawą dodatkowych, odgórnie narzuconych wyzwań, przynoszą one głównie stres, a dla uczniów są w najlepszym razie neutralne, a czasem wręcz szkodliwe, jak to miało miejsce z tzw. kumulacją licealną po reformie Zalewskiej. Witając u władzy nową koalicję oczekiwaliśmy więc przede wszystkim pragmatycznej korekty absurdów dziedzictwa pisowskich poprzedników, a jeśli głębokiej zmiany, to dobrze przemyślanej i rozpisanej na długie lata. Tymczasem, obok kilku udanych korekt, uszczęśliwiono nas zapowiedzią ekspresowej reformy programowej, czyli perspektywą nowych problemów, z jakimi już wkrótce trzeba będzie zmierzyć się w pracy z młodymi ludźmi. Ponieważ władze niezmiennie hołdują przekonaniu, że w oświacie wszystko się w końcu jakoś układa, i że nigdy nie było tak, żeby jakoś nie było, uważam, że przyszedł czas, by upomnieć się głośno o miliony uczniów i nauczycieli, w których uderzą odpalane obecnie oświatowe fajerwerki.[…]
Chciałbym z tym przesłaniem dotrzeć nie tylko do polityków, ale także do szerokich kręgów społeczeństwa. Do rodziców, którzy za kilka lat przeżyją zdziwienie, że mimo radosnego optymizmu ministry Nowackiej polska szkoła ma ich dzieciom niewiele do zaoferowania. Do nauczycieli, tak nawykłych do autorytaryzmu władz, że nastawionych dzisiaj głównie na przetrwanie, choć strategia taka nie rokuje żadnego pożytku ani satysfakcji z pracy, i na pewno nie musi być jedyną możliwą.
Rozumiem, ale też proszę o zrozumienie!
Rozumiem polityków, że pragną sukcesu; oświata wydaje im się wdzięcznym polem do działania, a chęć odciśnięcia swojego śladu w historii jest silniejsza niż świadomość różnych ograniczeń. Rozumiem ludzi ambitnych, mających swoje wizje edukacji i chcących wprowadzić ją w życie. Rozumiem nauczycieli, którzy pozytywnie odpowiadają na zaproszenie do współpracy, nawet to, że wbrew przeszłym doświadczeniom instrumentalnego traktowania przez polityków, wciąż wierzą w sprawczość swojego głosu w debacie o zmianach. Równocześnie jednak proszę o zrozumienie, dlaczego z takim uporem punktuję działania władz oświatowych, które uważam za błędne. Mam wrażenie, jakbym po raz kolejny siedział na widowni teatru i oglądał tę samą sztukę w nowej obsadzie aktorskiej. Przeżyłem już kilka reform oświatowych w naszym pięknym kraju i przekonałem się, że każda przynosiła skutki gorsze od poprzedniej. Słyszałem idee niczym kamienie filozoficzne, mające według kolejnych urzędowych reformatorów umożliwić przekształcenie szarej rzeczywistości w złoto edukacyjnego sukcesu, które nie sprawdziły się w realiach życia. Widziałem pozorowane konsultacje, które miały uwiarygodnić wprowadzane zmiany. To wszystko już było i najwyraźniej jawi się po raz kolejny. […]
Czy zdrowy rozsądek nie podpowiada, że edukacja zdrowotna z budzącymi wiele emocji w społeczeństwie elementami wiedzy o zdrowiu seksualnym, wrzucona z marszu jako przedmiot obowiązkowy dla bodaj ośmiu roczników uczniów, w sam środek wojny polsko-polskiej toczącej się w szkołach, w dodatku bez przygotowanej kadry nauczycieli, to wręcz sabotaż tego dobrego i potrzebnego pomysłu?! […]
Przyjrzyjmy się teraz bagażowi, z jakim polska edukacja ruszyła w 2025 rok.
Saszetka z pożytecznymi decyzjami
Ministra Nowacka dokonała trzech istotnych korekt absurdów odziedziczonych po rządach Anny Zalewskiej i jej następców. Znacząco podniosła wynagrodzenia nauczycieli. Powołała nowych kuratorów oświaty. Doprowadziła do powszechnie postulowanej redukcji treści szczegółowych zapisanych w podstawach programowych. Ta ostatnia zmiana, choć nie zadowoliła wszystkich, na pewno w znacznym stopniu uspokoiła buntujących się nauczycieli, uczniów i… rodziców. Wchodzimy z nią w rok 2025 bez poczucia, że coś w tej kwestii trzeba gwałtownie poprawić. […]
Stara obdrapana walizka z pragmatyką zawodu nauczyciela
Radykalne podniesienie zarobków nauczycieli przez nowy rząd było działaniem niezbędnym, doraźnie bardzo docenionym, ale… o krótkim terminie ważności. Po roku znajdujemy się niedaleko punktu wyjścia – płaca minimalna znowu zbliżyła się do wynagrodzenia nauczyciela początkującego. Zapisane w budżecie państwa 5% podwyżki stanowi w istocie wyrównanie inflacyjne. […]
Wśród nauczycieli panuje ogromny żal, że władze utrzymują tzw. godzinę dostępności, będącą dyżurem nauczyciela w placówce na potrzeby kontaktu z rodzicami lub uczniami. Powszechnie wskazuje się na niemożność dopasowania owego dyżuru do potrzeb potencjalnych interesantów, jak również częstą konieczność załatwiania bieżących spraw wychowawczych i dydaktycznych w innym czasie, kiedy tylko pojawia się taka potrzeba. Trudno oprzeć się wrażeniu, że póki co, ministerstwo po prostu nie chce pozbywać się potencjalnej karty przetargowej. A że perspektywa znaczących zmian w pragmatyce jest bardzo odległa, godziny dostępności mają przed sobą przyszłość. Szkoda nawet czasu na poszukiwanie w tym sensu, to tylko polityka.
Worek braku zaufania do nauczycieli
Ostatnie lata przyniosły radykalne obniżenie autorytetu nauczycieli. Krytyka ich pracy dobiega zewsząd, tworząc w mediach wykrzywiony obraz opresyjnych i bezdusznych belfrów. Na daleki plan zeszło oczywiste wcześniej zadanie szkoły, jakim jest wykształcenie młodego człowieka. Wiedza została zdeprecjonowana ogólnie, jako wartość, i w szczegółach, jako zestaw informacji zapisanych w podstawach programowych. Zanegowano sens codziennego trudu ucznia jako niezbędnego elementu zdobywania wykształcenia. Władze potraktowały obojętnie te zjawiska, a nawet podjęły działania, które je pogłębiły. Do klasyki urzędniczej ingerencji w nauczycielską autonomię przejdzie podpisane przez Barbarę Nowacką rozporządzenie ograniczające możliwość zadawania prac domowych i oceniania ich efektów w szkołach podstawowych. Weszło ono w życie mimo jednoznacznie negatywnych opinii zgłoszonych w ramach opiniowania projektu aktu prawnego, jak się powszechni uważa, tylko dlatego, że stanowiło realizację obietnicy rzuconej przez Donalda Tuska podczas wyborczego wiecu jego młodemu uczestnikowi.[…]
Dwadzieścia sakwojaży z reformami
Napisałem już wyżej o zapowiadanej reformie, że z powodu pośpiechu w przygotowaniach nie może się ona udać. To nie jedyny problem. Profil absolwenta, który stanowić ma założenie projektowe wszystkich przygotowywanych zmian, powstał przy całkowitym braku wpływu środowiska oświatowego, w tym także akademickiej pedagogiki, na to, co i w jakim celu należy w ogóle zaprojektować. Nauczyciele potraktowali z pełną obojętnością tzw. konsultacje społeczne, w których można było dyskutować szczegóły owego założenia, ale już nie jego istotę.
Podobnie rzecz ma się z zapowiadaną, ponoć rewolucyjną, formą podstawy programowej. Jako wzorzec zaprezentowano ją na przykładzie nowego przedmiotu, edukacji obywatelskiej. Najkrócej mówiąc, dokument okazał się przegadanym w formie i treści programem nauczania, na dokładkę zakładającym całkowity brak autonomii realizujących go nauczycieli. Obszernie napisałem o tym w październiku, w ramach konsultacji projektu rozporządzenia („Trzeba włożyć dużo pracy, żeby nic się nie zmieniło”), w najbliższym czasie napiszę raz jeszcze, w kontekście innych przedmiotów nauczania. Tutaj zwrócę uwagę jedynie na ten element reformy, który w największym stopniu godzi w sens pracy nauczycieli.
Założenie jest proste: wszystko, co zapisano w profilu absolwenta musi znaleźć odzwierciedlenie w podstawach programowych poszczególnych przedmiotów – przełożyć się na cele ogólne oraz umiejętności realizowane/kształtowane poprzez realizację celów szczegółowych, czyli dawnych treści kształcenia. Jeśli uczeń ma nabyć kompetencję X – musi być jasno zapisane w podstawie kiedy, przy jakiej okazji i, uwaga(!), w jaki sposób. Po raz pierwszy w historii polskiej edukacji postanowiono opisać explicite w podstawie programowej metody pracy nauczycieli oraz zasady oceniania – a wszystko po to, by szeregowi realizatorzy w swojej nieświadomości lub ignorancji nie naruszyli precyzyjnej konstrukcji myśli programowej. Taki sposób rozumowania i działania porównałbym do produkcji liny holowniczej dla ciężarówki z koronki, tkanej szydełkiem w myśl szczegółowej instrukcji koronczarki z Koniakowa. Spełni swoją funkcję lub nie, ale na pewno będzie się pięknie prezentować. […]
Niestety, wygląda na to, że w środowisko twórców reformy ma niezwykle niskie wyobrażenie o jakości kadry nauczycielskiej. Oto Instytut Badań Pedagogicznych opublikował właśnie broszurę pt. „Kilka słów o metodyce pracy nauczyciela”. Rzecz napisana jest przystępnym językiem, opatrzona ładnymi rysunkami; w założeniu stanowi kompendium absolutnie bazowej wiedzy metodycznej. W praktyce – świetny materiał dla ucznia pierwszej klasy studium pedagogicznego z lat osiemdziesiątych XX wieku. Jak trafnie zauważył prof. Lech Mankiewicz, autorzy najwyraźniej nie wzięli pod uwagę, że nauczyciele znają te metody, a jeśli ich nie stosują, to niekoniecznie z ignorancji, ale często ze świadomego wyboru, dostosowując się do potrzeb i możliwości konkretnych uczniów, z którymi mają do czynienia, oraz warunków swojej pracy. […]
Apteczka z ładunkiem zdrowia
Już od września 2025 roku ma zostać wprowadzona edukacja zdrowotna, nowy przedmiot szkolny, obowiązkowy od klasy czwartej szkoły podstawowej do trzeciej licealnej. Niezwykle ważny i potrzebny, ale z tak fatalnie zaplanowanym wdrożeniem, że przynajmniej początkowo przyniesie dużo więcej szkody niż pożytku. Na tle ogólnych wyrazów zachwytu dysonansem odbiło się stanowisko Rzeczniczki Praw Dziecka, która, wskazując niektóre okoliczności zaplanowanych działań, zwróciła się do MEN o odłożenie tej zmiany o rok. Ze swej strony mam jeszcze więcej argumentów niż Pani Rzecznik. Zamierzam opublikować je w osobnym artykule, pod tytułem, za który biorę pełną odpowiedzialność: „Piękny przepis na katastrofę”.
Złota szkatułka z IBE w środku
Również osobny artykuł poświęcę wykreowaniu Instytutu Badań Edukacyjnych na główny ośrodek prac nad koncepcją reformy. Trzeba przyznać, że uczyniono to bardzo sprawnie i w efekcie niemal wszystkie karty w grze znajdują się obecnie w rękach nominowanego przez Barbarę Nowacką kierownictwa tej instytucji, w osobach dr. hab. Macieja Jakubowskiego i dr. Tomasza Gajderowicza. Nie mam żadnych zastrzeżeń personalnych, natomiast bardzo wiele uwag dotyczących trybu pracy nad reformą oraz umiejętnie budowanych pozorów partycypacji społecznej w tym dziele. Wisienką na torcie będzie świeżo powołana zarządzeniem dyrektora Jakubowskiego Rada ds. Monitorowania wdrażania reformy oświaty im. Komisji Edukacji Narodowej.[…]
Tekturowe pudło na szpargały
W koszu na szpargały, budzące niewielkie zainteresowanie, znajduje się, między innymi, Centralna Komisja Egzaminacyjna, która po dokonaniu zmiany na stanowisku dyrektora przygotowuje się moralnie do zmodyfikowania zasad egzaminowania, a praktycznie do usprawnienia sprawdzania prac za pomocą elektronicznych narzędzi. Z jednej strony należy chyba docenić spokój nowego kierownictwa, najwyraźniej kierującego się zasadą, „Po pierwsze, nie szkodzić”. Z drugiej kolejny rok będziemy funkcjonować z regułami, w których jeden błąd zwany kardynalnym może przekreślić całą maturę z języka polskiego, choćby abiturient naprawdę sprawnie posługiwał się mową ojczystą. Na zmianę jednak przyjdzie chyba poczekać.
W tym samy koszu znajdują się nowe zasady finansowania oświaty, w postaci tzw. potrzeb oświatowych, których zastosowanie w praktyce przyniesie trudne jeszcze do przewidzenia skutki. Na razie jedno jest pewne – najbardziej stratne będą szkoły prowadzące edukację włączającą dzieci z orzeczeniami spektrum autyzmu i niepełnosprawnościami sprzężonymi w oddziałach ogólnodostępnych, ponieważ w najlepszym razie utrzymają dotychczasowy poziom finansowania, a w części przypadków dostaną mniej pieniędzy. Wiadomo było, że państwo musi coś zrobić z finansowaniem rosnącej lawinowo liczby dzieci z tymi orzeczeniami, no i zrobiło. Trochę szkoda, że zmiana następuje w środku roku szkolnego, i że nie przewiduje sytuacji, w której nakład na pojedyncze dziecko jest znacznie większy, niż przewidziane dla niego finansowanie. No ale są to sprawy mało interesujące dla opinii publicznej, więc leżą w koszu na szpargały.
Kontener na gruz spraw zapomnianych
Można tu znaleźć choćby ideę Izb Nauczycielskich, które mogłyby stać się merytorycznym partnerem władz w pracach choćby nad reformą programową, a także działać w roli rzecznika całej grupy zawodowej. Ale Izb nie ma i nie będzie, bo po co rządzący (z dowolnego rozdania politycznego) mieliby brać sobie na głowę kolejny problem, jeśli nie muszą. W koszu znajdują się też rozmaite sprawy zbyt błahe, by ktoś pochylił się nad nimi, a przecież dolegliwe w codziennej pracy. Jeden przykład, który wpisuję tutaj na życzenie kolegi, to kwestia RODO i rozbieżności przepisów oświatowych, które dają prawo rodzicom do informacji i praw ich dzieci, które kończąc 18 lat mają na mocy tych przepisów możliwość zastrzegania informowania rodziców. Jesteśmy w szkole między młotem i kowadłem – z jednej strony prawa rodzica, z drugiej dorosłego dziecka – bo… ministerstwa się nie dogadały. I tak lawirujemy, negocjując z młodymi dorosłymi w sytuacjach trudnych, bo informacja, to nie tylko kwestia uzyskanych ocen, ale np. kontynuacji nauki w ogóle, co ma znaczenie w sprawach alimentów. Oczywiście w przypadku konfliktu wybieramy pretensje rodzica, a nie karę związaną ze złamaniem przepisów RODO, ale czy ktoś nie mógłby się pochylić nad takimi pozornie tylko mało ważnymi problemami, z jakimi borykamy się w szkołach?!
Pewnie mógłby, ale to wymagałoby działań żmudnych i mało medialnych, czyli absolutnie nieopłacalnych politycznie…
Cały tekst „Mało co dobrego w oświacie na otwarcie roku 2025” – TUTAJ
Źródło: www.wokolszkoly.edu.pl