Już po zamieszczeniu poprzedniego materiału ze strony „SOS dla Edukacji” zobaczyliśmy najnowszy post na fb profilu Tomasza Tokarza. Uznaliśmy, ze MUSIMY udostępnić go także na naszej stronie dzisiaj, bo w poniedziałek będą już inne klimaty….
Ostatnio mocno ograniczyłem swoją aktywność dyskusyjną w necie i poza nim bo czuję, że doszliśmy trochę do ściany. Dyskusja o edukacji stała się mało naukowa i w dużej mierze ideologiczno-życzeniowa. Przyznaję, że sam takie działania uprawiałem, ale już nawet mnie samego zaczęło to męczyć.
Mam wrażenie, że obecnie dyskusja o edukacji to głównie przerzucanie się sloganami, typu „x powoduje y” albo „brak x powoduje z” opartymi na swoistym „botakmisięwydaje”. Brakuje odwołania do rzetelnych dowodów naukowych. Nawet jeśli wywody opatrzone są wstępem „badania dowodzą”. Z drugiej strony wykazując się odpowiednią determinacją można w sieci znaleźć badania potwierdzające dowolną tezę i jak ktoś chce coś uzasadnić coś tam zawsze wynajdzie. Confirmation bias i cherry picking to zabójcze kombo.
Jako przykład – znalazłem ostatnio w sieci obrazek opisujący, co daje szkoła bez ocen. Odnosząc się do zawartych w nim tez, napiszę, co mam na myśli. Nie chodzi mi o krytykę autorów, tylko pokazanie pewnego trendu.
„1.Co daje szkoła bez ocen. 1. Brak ocen może zmniejszyć presję i stres związany z nauką”
Komentarz: Może tak a może nie. Ostatecznie, jasno podane kryteria wraz z podaniem odpowiednika ocenowego u części uczniów mogą redukować stres bardziej niż brak kryteriów i brak ocen. Mogę sobie także wyobrazić bardzo stresującą szkołę, w której nie ma ocen, a klasyfikacja zależy np. od humoru nauczyciela.
Ale nawet nie o to chodzi. Trawestując powyższe zdanie mógłbym też napisać, że brak szkoły może zmniejszyć presję i stres związany z nauką. Albo nawet brak nauki może zmniejszyć stres… Tak, brak bodzców zmniejsza stres. Tylko, czy ostatecznie chodzi, by zlikwidować wszelkie bodźce powodujące stres?
Ale ogólnie do tego argumentu mogę się najmniej przyczepić
„2. Uczniowie są bardziej skłonni do nauki z własnej woli a nie z przymusu”
Niektórzy tak, niektórzy nie. Jeśli mówimy o nauce szkolnej to ilu procentowo uczniów realnie tak ma? Ilu uczyłoby się z własnej woli historii jeśli od razu dostałoby zaliczenie? Ja mam kilku takich uczniów… no to przyjmuję, że 10%. Mniejszość.
Ale do sedna… to nie jest argument dotyczący roli ocen. Może być przymus bez ocen i mogą być oceny bez przymusu. To nie jest zestawienie łączne. Mam nawet uczniów, którzy po prostu lubią być oceniani (robimy to na zajęciach dla chętnych!) i chęć poprawy wyniku jest dla nich motywatorem. Zresztą tak jak na zawodach sportowych.
Oczywiście to tylko część, ale wystarczająca by uniknąć generalizacji.
„3. Nauczyciele bez ocen mogą lepiej dostosować swoje metody nauczania do potrzeb i możliwości każdego ucznia”
Nie spina mi się ta argumentacja. Non sequitur. Mogą lepiej dostosować z ocenami. A mogą w ogóle nie dostosowywać wówczas, gdy nie ma ocen. Czemu akurat to oceny miałyby przeszkadzać w dopasowaniu nauczania do potrzeb i możliwości ucznia? Mogą być bardzo różne ścieżki uzyskiwania ocen.
Czy np. punkty w grze z zasady utrudniają podążanie w niej własną ścieżką? Punkty można zdobywać na różne sposoby i rozwijać unikalne specjalizacje.
„4. Szkoła bez ocen często kłądzie nacisk na rozwijanie umiejętności miękkich…”
Znowu mi coś nie wynika. Może kładzie, ale może nie kładzie. Oceny nie wykluczają przecież położenia nacisku na rozwijanie umiejętności miękkich.
„5. Brak ocen poprawia relacje między uczniami a nauczycielami”.
Ale jaka tu jest zależność? Nie ma tu przecież automatycznego przełożenia brak ocen = lepsze relacje. Można być tyranem bez ocen. Można zachowywać sie jak robot też bez ocen. A można mieć świetne relacje stosując równocześnie oceny. Nie zauważyłem takiego prostego wynikania.
„6. Bez ocen uczniowie uczą się, że ważniejszy jest proces nauki i zdobywanie wiedzy, a nie tylko końcowy wynik”
Ale czy to się wyklucza? Oceny i świadomość? Czy chęć uzyskania wysokiego wyniku np. na maturze czy egzaminie na aplikację sędziowską redukuje świadomoścć procesu nauki i zdobywania wiedzy? To przecież zależy od konkretnego człowieka.
Nie jestem fanem ocen. Nie upieram się przy ich stosowaniu. Chodzi mi jednak o to, by dyskutować w oparciu o fakty, o realną obserwację postaw młodzieży… I nie zakładać, że wszyscy uczniowie mają dokładnie tak samo i że zastosowanie jednego prostego rozwiązania (likwidacja ocen) przy zachowaniu rozwiązań systemowych – rozwiąże problemy szkolne.
x x x
Postanowiliśmy także przytoczyć 3 komentarze, z 42, które pojawiły się pod powyższym tekstem:
Mirka Dziemianowicz
Problem ocen jest dobrze ugruntowany naukowo Na przykład w teorii motywacji. Jeśli spojrzymy z perspektywy tej teorii to zobaczymy co dzieje sie wtedy, kiedy jesteśmy do działania ( np uczenia się) motywowani wewnętrznie (J. Bruner wymienia tu motyw doskonałości, ciekawości, przyjemności, „ skutecznego zdziwienia”), a co wtedy, jesli do uczenia się skłania nas motywacja zewnętrzna ( np system kar i nagrod czyli tez ocen)
Z perspektywy teorii dyskursu natomiast można spojrzeć na problem ocen poprzez pytanie o władzę Komu i czemu służy ocena i ocenianie, jakie sa jej funkcje rzeczywiste a jakie deklarowane, gdzie tu jest konflikt i napięcie i do jakich konsekwencji prowadzi
Mogłabym podać wiele różnych teorii, z perspektywy których można analizować w sposób naukowy a nie potoczny ten problem Niestety nauczyciele w Polsce są fatalnie kształceni i zwyczajnie: 1- nie znają zbyt wielu teorii, 2- uważają, że teorie są jakimś balastem, są po nic i przeciwstawiają je praktyce To jest chyba największy problem i uproszczenie w polskiej edukacji i szkole.
x x x
Jacek Suliga
Teorie naukowe teoriami. A ile osób pracowało realnie w szkołach z i bez ocen. I nie małych, albo ED. Tylko takich zwykłych. Gdzie dzieciaki i rodzice są bardzo zróżnicowani. Ja pracowałem w takich i takich. Problemem nie jest ocena wyrażona cyfrą tylko podejście rodzica do niej. Tam gdzie nie ma ocen – dzieciaki ich chcą bo ciężko im się odnaleźć w opisowych. A wprowadzenie opisowych we wszystkich masowych jest utopią. Czy ktoś ma świadomość, że np fizyk musiałby wystawić takich ocen 400-500? Przecież to będzie kopiuj – wklej. A ta motywacja zewnętrzna – wewnętrzna. Przyjdźcie i popracujcie z nastolatkami w SP.
Ja to tłumaczę tak – ciekawe czy dorosłym chciałoby się pracować jakby nie dostawali wypłaty tylko informację zwrotną. Oczywiście są jednostki, które uczą się różnych rzeczy same dla siebie. Ale to jest zdecydowana mniejszość. To znowu jest tak, że większość ma się dostosowywać do mniejszości. Jeżeli oceny cyfrowe powodują stres , to opisowe tu mi wisizm ( szczególnie w klasach 7-8). Chyba, że zmieniamy generalnie funkcję szkoły. Nikt nic nie wymaga. Dzieci i rodzice biorą odpowiedzialność za naukę na siebie. A nauczyciel jest trochę jak tutor/wykładowca akademicki czyli jest do dyspozycji. Kto chce zgłębia wiedzę, a kto nie to może nawet nie umieć czytać i pisać.
x x x
Katarzyna Opoczka
Bardzo celne uwagi. A jeżeli chodzi o obserwacje, to trzy sprawy, które u mnie umacniają przekonanie, że w szkole podstawowej nie powinno być ocen cyfrowych.
1.Nauczyciele używają ocen jako bata i straszaka i mówią o tym otwarcie (to są lenie, bez bata się nie wezmą do roboty). Tacy nauczyciele musieliby jednak coś zmienić w swoim warsztacie pracy i myślę, że to wyszłoby szkole na korzyść.
2.Rodzice płacą dzieciom za „6”, a zabierają komputer za „1”. Praktyka powszechna. W dodatku, gdy jedynek jest kilka (najczęściej z matematyki) sięgają po korepetycje (już w piątej klasie). Brak ocen by to zastopował.
3.Dzieci nie są zainteresowane informacją zwrotną. Wyrzucają z pamięci nawet nazwy słowne ocen. Nie wiedzą, że „3” to dostateczny, a „4” dobry. Gdy im się wytłumaczy – szybko zapominają. Wiedzą, że „4” jest lepsze od „3” i że rodzic nie da za to kasy, ale też nie zrobi afery. Uff…
Z tym wszystkim próbowałam walczyć, ale bez skutku. Niestety.
Źródło: www.facebook.com/tomasztokarzIE/