Tak się złożyło, że w minionym tygodniu, dzień po dniu, uczestniczyłem w dwu podobnych imprezach: we czwartek – w konferencji, zorganizowanej przy współudziale Towarzystwa Zapobiegania Narkomanii i Towarzystwa Suicydologicznego przez WSP w Łodzi, o budzącym zainteresowanie tytule „Narkotyki i samobójstwa”, a dzień później – w Warszawskim „EXPO XXI”, gdzie redakcja „Głosu Pedagogicznego” zorganizowała już VIII Kongres Pedagogów Szkolnych i Pracowni- ków Ośrodków Pomocy Społecznej, który przebiegał pod hasłem „Praca z uczniem ze specjalnymi potrzebami edukacyj- nymi”. W obu przypadkach słuchaczami (i widzami) byli głównie nauczyciele, najczęściej pedagodzy szkolni. Także program obu tych wydarzeń zawierał wykłady i prezentacje, podejmujące podobną problematykę. Nie ukrywam, że taka terminowa bliskość dwu podobnych imprez skłania do porównań i różnorakich refleksji. Jednak na użytek tego felietonu postanowiłem podzielić się jednym spostrzeżeniem.
Otóż i w czwartek i w piątek wysłuchałem dwu referatów, wygłoszonych przez dwu panów z tytułami naukowymi doktora habilitowanego, którzy po zakończeniu swych wystąpień zebrali gorące brawa. Ten pierwszy, opatrujący swe nazwisko tytułem profesora (ale nie zwyczajnego), choć w tytule swego wystąpienia poinformował słuchaczy, że będzie mówił o czynnikach ryzyka wejścia w uzależnienie od środków psychoaktywnych, zafundował wszystkim populistyczny teatr jednego aktora, w którym w stylu wypracowanym przez amerykańskich kaznodziejów telewizyjnych, grzmiał nad zepsuciem współczesnego świata, z nostalgią wspominając ten stary, w którym jego ojciec, twardą ręką, często uzbrojoną w narzędzie wymierzania kar cielesnych, wychował go na porządnego człowieka. Ze zdumieniem obserwowałem, jak słuchające tych wywodów nauczycielki i nauczyciele dawali się uwieść jego misjonarskiej pasji krytykowania ogarniającej nas wokół patologii: począwszy od rodziców, którzy nie poświęcają swego czasu dzieciom, skazując ich na dorastanie w bagnie Internetu, poprzez demoralizujące programy i reklamy w mediach elektronicznych, kończąc na politykach, bezkarnie palących skręta przed Sejmem.
Rzecz w tym, że „świat (współczesny) jaki jest każdy (nauczyciel) widzi”. A na konferencje, przychodzi się po to, aby ktoś mądrzejszy, bardziej doświadczony, podpowiedział nam jak w warunkach od nas niezależnych możemy robić jednak coś dobrego. A jaką wskazówkę otrzymali słuchacze tego pana? Że jest on zwolennikiem „zdecydowanego wzmocnienia aksjologicznego wychowania” (cokolwiek by to miało znaczyć – wszak nie można odmówić braku nasycenia aksjologią dwóm dominującym systemom XX wieku). Jednak kluczem do zrozumienia głównej idei, którą chciał ów naprawiacz dzisiejszej rzeczywistości przekazać, były takie jego, wieńczące cały „wykład”, słowa: „Pamiętajcie państwo, że chorymi społeczeństwami rządzi się dużo lepiej”. Czyli to nie przypadek. To „ONI” są wszystkiemu winni, i nic się na lepsze nie zmieni, jeśli się „ICH” od władzy nie odsunie! I pomyśleć, że wszystko to działo się nie na wiecu politycznym, a na konferencji naukowej, firmowanej przez szkołę wyższą…
Drugi z panów, tym razem niewątpliwa sława naukowa, certyfikowana belwederską profesurą, tyle, że w naukach ekonomicznych, wystąpił na kongresie pedagogów z gawędą raczej, niż wykładem, na temat, który w uproszczeniu można przedstawić jako poradnik, jak rozmawiać z przedstawicielami mediów, gdy w szkole przydarzy się jakaś afera (nazwana „sytuacją kryzysową”), aby bronić „markę szkoły”. I tu także sala słuchała jak zahipnotyzowana. Mówca miał bezsprzecznie dar słowa, znał zasady podtrzymywania uwagi słuchaczy (co kilkanaście minut jakiś bon mot), świadomie i z wyraźną przyjemnością posługiwał się kodem języka pozawerbalnego, (patrzcie jaki jestem sympatyczny, uśmiechnięty starszy pan). Jednak w tym opakowaniu wsączał do świadomości swych słuchaczy tezę: „Cokolwiek się wydarzy to nie ma komentarzy. Odsyłamy do rzecznika, Tylko on udziela mediom informacji. Tylko jednolity przekaz może obronić markę szkoły.” Ciekawe ile z osób, które po wysłuchaniu tego wystąpienia nagrodziły je brawami, dostrzeże relatywizm moralny, na którym oparta jest taka teza. Kto z nich przypomniał sobie sienkiewiczowską „moralność Kalego”? Wszak zapewne ci sami ludzie zżymają się na solidarność branżową lekarzy, którzy z takim uporem bronią swoich kolegów przed udowodnieniem im błędu w sztuce lekarskiej, wyrażają święte oburzenie, gdy przestępstwa popełniane przez policjantów są tuszowane przez innych funkcjonariuszy.
Dlaczego o tym napisałem? Bo zastanawia mnie powód, dla których ludzie wykształceni, funkcjonujący w aureoli autorytetów naukowych, wykorzystują swoją pozycję do głoszenia tak nie mających nic wspólnego z naukowym obiektywizmem poglądów. Bo martwi mnie, ze w środowisku nauczycielskim znajdują taki poklask…
Włodzisław Kuzitowicz