Powoli udaje nam się wrócić do przedwakacyjnych czasów, kiedy to w poniedziałki rano zamieszczaliśmy obszerne fragmenty najnowszych postów Kolegi Jarosława Pytlaka z jego bloga „Wokół Szkoły”. Tak było przed tygodniem i tak jest dzisiaj:

 

 

O przyrodzie w szkole na kanwie falstartu próbnego balonu

 

„Dzieckiem w kolebce, kto uczył się przyrody, ten młody – świat zrozumie…”
(Jarosław Pytlak, inspirowane Mickiewiczem)

 

W połowie września nastąpiła niespodziewana „wrzutka” ze strony MEN – oto wiceministra Katarzyna Lubnauer ogłosiła, że w zamierzeniach resortu, w ramach reformy zapowiadanej na 2026 rok, jest połączenie biologii, geografii, fizyki i chemii w szkole podstawowej w jeden przedmiot przyroda. Jak wskazała, w klasach 5-6 byłby to powrót do stanu wcześniejszego, nie wykluczyła jednak również możliwości, że zmiana dotyczyć będzie także klas najstarszych. No i rozgorzała debata.

 

Zanim się do niej przyłączę, chwila zastanowienia, po co w ogóle padła ta zapowiedź. Dla podgrzania tematu nadchodzącej reformy? Możliwe – cokolwiek dzisiaj zostaje ogłoszone na temat zmian w polskiej szkole, niezawodnie podnosi temperaturę w edukacyjnej bańce. A może jako próbny balon przed prezentacją kilka dni później projektu profilu absolwenta szkoły podstawowej?! W końcu pośród dziedzin, jakie mają zgłębiać w szkołach uczniowie, znalazła się w nim właśnie przyroda. Tak czy inaczej, kwestia wzbudziła emocji co nie miara.

 

Zapowiadaną zmianę poparło Polskie Stowarzyszenie Nauczycieli Przedmiotów Przyrodniczych, od jakiegoś czasu konsekwentnie dopominające się o dowartościowanie tej sfery kształcenia. Ogólny tumult nastąpił, kiedy do większej grupy odbiorców dotarło, że taka reforma mogłaby całkowicie wyrugować ze szkoły podstawowej tradycyjne dyscypliny nauk przyrodniczych, wraz z ich nauczycielami. Powstało podejrzenie, że chodzi nie tyle o postęp w edukacji, co bezinwestycyjne rozwiązanie problemu powszechnego braku specjalistów. Pożar usiłowała ugasić (benzyną) sama pani Lubnauer, oświadczając, że przedmiotu będą mogły uczyć także zespoły nauczycieli. Wzbudziło to homerycki śmiech dyrektorów, którzy już teraz próbują jakoś wtłoczyć wątłe zasoby kadrowe w arkusz organizacyjny, a tu trzeba by jeszcze znaleźć takie miejsce dla lekcji przyrody w tygodniowym grafiku zajęć każdej klasy, by mogli tam trafić różni nauczyciele. A w ogóle, na zdrowy rozum, po co mielibyśmy coś łączyć, by chwilę później podzielić?! Żeby była jedna ocena zamiast czterech?! Delikatnie mówiąc, skórka niewarta wyprawki.[…]

 

Trudno powiedzieć, co chciała osiągnąć ministra Lubnauer, ale efekt mogła przewidzieć od razu – każda zapowiedź zmiany powoduje dzisiaj polaryzację stanowisk. Nie inaczej stało się i w tym przypadku. W efekcie nadal wiadomo, że nic nie wiadomo, za to jeszcze bardziej wzrosła niepewność jutra i frustracja pośród nauczycieli

.

* * *

 

Temat nauczania przyrody jest mi bardzo bliski, a najbardziej pożądane rozstrzygnięcie, kiedy i w jakim zakresie powinna być ona przedmiotem zajęć szkolnych, jest dla mnie dość oczywiste – co postaram się za chwilę wykazać. Najpierw jednak muszę podkreślić, że o ile zazwyczaj wypowiadam się w sprawach edukacji z perspektywy zarządzającego placówką, o tyle w kwestii pożądanego miejsca przyrody w szkole podstawowej mogę bazować na swoim kierunkowym wykształceniu oraz wieloletnich doświadczeniach nauczyciela przedmiotów przyrodniczych. Jeśli komuś szkoda jednak czasu na czytanie o moich kompetencjach do wypowiadania się w tej sprawie, może spokojnie przeskoczyć do kolejnych trzech gwiazdek i podjąć lekturę dalej.

 

W połowie lat 80-tych ukończyłem studia biologiczne na Uniwersytecie Warszawskim, podczas których zaliczyłem m.in. 560 godzin zajęć z zakresu chemii. Dało mi to prawo nauczania obu przedmiotów, a po reformie Handkego zacząłem uczyć także przyrody. W 1989 roku zostałem magistrem pedagogiki. Te drugie studia, również na UW, podjęte ze szczerym zamiarem zostania nauczycielem, utrwaliły we mnie na całe życie przekonanie, że istota edukacji podstawowej nie polega na równoległym uprawianiu ośmiu czy dziesięciu dyscyplin naukowych, ale na pokazywaniu uczniom spójnego i całościowego obrazu świata, a na tym tle – ludzkiej aktywności. Na pewno był w tym wpływ żony – która równolegle studiowała nauczanie początkowe, a także naszej wspólnej pracy z zuchami i harcerzami, których uczyliśmy mnóstwa ciekawych rzeczy bez żadnego podziału na przedmioty. Na tym podglebiu wyrosły w połowie lat 90-tych eksperymenty z integracją międzyprzedmiotową w klasach 4-6, jakie podjąłem wspólnie ze współpracownikami w STO na Bemowie. Testowaliśmy pomysł cotygodniowego dnia wycieczkowego, ten sam nauczyciel uczył biologii i geografii, prowadziliśmy z uczniami projekty oparte na eksperymentach, turystyce, poszukiwaniu przygód. Nauczyliśmy się traktować programy nauczania jako drogowskaz a nie dogmat. W ten sposób narodziła się wśród nas koncepcja jednolitego nauczania klas 4-6, którą w latach 1996-1998 popularyzowaliśmy w środowisku pedagogicznym, przyjmując na Bemowie gości z całej Polski, a także prowadząc wyjazdowe konferencje metodyczne. Ukoronowaniem tej działalności było opracowanie „Jednolitego programu nauczania blokowego dla klas 4-6”, za który w 1999 roku jedenastu nauczycieli z naszej szkoły otrzymało Nagrody Ministra Edukacji Narodowej. […]

 

* * *

 

 

[…] Nikt nie kwestionuje zintegrowanego charakteru edukacji najmłodszych. Kształci się w tym celu osobnych specjalistów, przygotowanych do wspierania rozwoju swoich podopiecznych przez kilkuletni okres edukacji przedszkolnej albo pierwsze trzy lata nauki w szkole podstawowej. Podobnie nie ma raczej wątpliwości, że kilka lat przed osiągnięciem pełnoletności można już specjalizować edukację uczniów, czy to w ramach profili kształcenia ogólnego, czy nauki konkretnych zawodów pod okiem fachowców od poszczególnych dziedzin. Pośrodku, czyli  pomiędzy obecną klasą czwartą a ósmą szkoły podstawowej, rozciąga się edukacyjna „ziemia niczyja”. A przecież to okres najbardziej chyba burzliwych zmian rozwojowych u dziecka. […]

 

Podstawa programowa, która weszła w życie wraz z reformą Handkego, była moim zdaniem jedynym dokumentem w pełni zasługującym na swoją nazwę i jedynym, który tę ziemię niczyją próbował zagospodarować, wprowadzając koncepcję nauczania blokowego oraz wydzielając najstarsze klasy szkoły podstawowej w gimnazjum. Zapisano w niej, między innymi, że wszyscy uczniowie szkoły podstawowej (która po tej reformie kończyła się na klasie szóstej – przyp. JP) poznają świat w sposób całościowy – nie przez pryzmat dyscyplin naukowych, ale swoich spostrzeżeń, doświadczeń i refleksji. […]

 

Ten rys historyczny wydał mi się niezbędny, aby odnieść się do obecnej sytuacji. W rozwoju uczniów, mimo pewnej akceleracji, niewiele się zmieniło. Klasy 7-8 przed reformą Handkego rozsadzały szkołę podstawową i czynią to nadal po deformie Zalewskiej, bez żadnej złej woli dzieci. Po prostu w wieku 12-13 lat następuje ogromny skok rozwojowy, za którym idzie m.in. zwiększenie aspiracji i oczekiwań wobec nauki szkolnej. W latach 90-tych nie udało nam się w STO na Bemowie, mimo podjętych prób, przenieść doświadczeń nauczania całościowego w klasach 4-6 na dalsze lata nauki. Uczniowie tego nie chcieli. Podobnie jest obecnie. Mamy sprawdzony program całościowego kształcenia w klasach 4-6 i doświadczenie, że pod koniec klasy szóstej uczniowie wypatrują już nowego otwarcia, choć wiedzą z opowieści starszych koleżanek i kolegów, że w perspektywie egzaminu ósmoklasisty jest to w dużej mierze oferta „krwi, potu i łez” – co jest zresztą osobnym problemem zasługującym na refleksję reformatorów. […]

 

Podsumowując, skoro nie możemy (a szkoda!) przywrócić sześcioletniej szkoły podstawowej, musimy różnicować ofertę edukacyjną dla klas 4-6 i 7-8. Dlatego w tych pierwszych jest potrzeba prowadzenia zajęć z zakresu przyrody, w tych drugich zaś zblokowanie przedmiotów przyrodniczych byłoby poważnym błędem. Ile powinno być w tygodniu lekcji przyrody, to zależy od przyjętych priorytetów. Podoba mi się postulat PSNPP czterech zblokowanych godzin, ale uważam, że trzy godziny w tygodniu też się obronią. Nawet dwie, jeśli ktoś równocześnie zechce pochylić się nad koniecznością położenia większego nacisku na kształcenie artystyczne, czy rozwijanie ginącej dzisiaj sprawności manualnej uczniów (kłania się ubóstwiana w Polsce edukacja fińska!), bez pompowania łącznej liczby lekcji. Najważniejsze, żeby przedmiot „przyroda” pokazywał dzieciom świat w sposób całościowy.

 

* * *

 

Na zakończenie jeszcze kilka zdań w związku z wątpliwościami, które się pojawiają.

 

Wbrew dość powszechnym obawom nauczycieli przyrody nie powinno zabraknąć, ani przywrócenie tego przedmiotu nie spowoduje ogólnej katastrofy kadrowej. Ostatnie lekcje w klasach szóstych odbyły się w czerwcu 2019 roku – zaledwie nieco ponad pięć lat temu. Średni staż nauczyciela w polskiej szkole jest blisko czterokrotnie dłuższy. Oznacza to, że nadal mamy w systemie sporo ludzi, którzy posiadają formalne prawo nauczania tego przedmiotu. Czy będą chcieli wrócić do niego, porzucając bezpieczną przystań biologii, geografii, chemii lub fizyki, to osobne pytanie, ale można założyć że znajdą się tacy. Sporo zależeć będzie od tego, co znalazłoby się w nowej podstawie programowej przyrody, oraz od koniecznej oferty odświeżenia spojrzenia na ten przedmiot. Myślę, że choćby w ramach PSNPP dałoby się powołać zespół entuzjastów, którzy przegotowaliby wg opisanej przeze mnie koncepcji przedmiotu bogaty zestaw materiałów metodycznych dla nauczycieli. Że musiałoby to kosztować? Cóż, za pieniądze równe tym, które przeznaczono właśnie na opracowanie profilu absolwenta, z pewnością dałoby się to zrobić, i to jeszcze przed wrześniem 2026 roku.

 

Zasadniczo jestem pesymistą. Uważam, że polska szkoła ugina się pod ciężarem problemów daleko bardziej dramatycznych, niż taki czy inny podział na przedmioty. Akurat jednak w przypadku przyrody widzę szansę choćby niewielkiego ożywienia w środowisku. Jest dzisiaj wiele globalnych wyzwań, a ostatnia powódź pokazała skutki jednego z nich – klimatycznego. Prezentowanie dzieciom integralności świata przyrody i uwarunkowań funkcjonowania w nim miliardów ludzi, to doskonała materia dla całościowej edukacji. A uwrażliwianie na zagrożenia i kształtowanie nawyków korzystnych z punktu widzenia ochrony naszego środowiska życia, to zadanie, które spokojnie można podjąć wśród 10-12-latków. Podobnych szans jest w tym obszarze znacznie więcej, ale pozostałe pozwolę sobie zachować tutaj dla siebie, bo pozycja komentatora nie nakłada na mnie obowiązku dzielenia się pro bono wszystkimi posiadanymi pomysłami. Poczekam spokojnie, czy kogokolwiek decyzyjnego uda mi się tą drogą w ogóle zainteresować.

 

 

 

 

Cały tekst „O przyrodzie w szkole na kanwie falstartu próbnego balonu”  –TUTAJ

 

 

 

Źródło: www.wokolszkoly.edu.pl/blog/

 

 

 



Zostaw odpowiedź