I mamy już za sobą połowę wakacji. Okazuje się, że nie wszyscy pozamykali szuflady swoich biurek, powyłączali komputery i wyjechali w leśne głusze, gdzie telefony nie mają zasięgu…

 

Skąd taki mój wniosek? A no, po przeczytaniu wczorajszych informacji, jakie od Kacpra Lewery – dyrektora Departamentu Komunikacji w MEN – przekazało wczoraj kilka mediów, w tym „Gazeta Wyborcza”, z której fragmenty artykułu wczoraj zamieściłem na OE. Wypuścił on info o najnowszych projektach zmian w prawie oświatowym – w tym o takiej, która mnie najbardziej zainteresowała. Ponoć ministerstwo chce stworzyć instytucję Rzecznika Praw Uczniowskich, tylko jeszcze nie zdecydowano, czy będzie to samodzielna instytucja, czy będzie on działał jako pełnomocnik ministra edukacji.

 

Nie jesteście chyba zaskoczeni, że o tym będzie dzisiejszy felieton. Wszak chyba znane jest Wam moje od lat manifestowane – nie tylko deklarowane w mowie i w piśmie – zaangażowanie w problematykę samorządności młodzieży – w tym także  uczniowskiej.  Choć nie jestem profesorem Miodkiem, ani profesorem Bralczykiem, to lubię zwracać uwagę na słowa, którymi posługują się moi rozmówcy oraz autorzy czytanych przeze mnie tekstów. Dlatego zacznę od zwrócenia uwagi na słowo jakim zostało określone to stanowisko: „Rzecznika Praw Uczniowskich”. Nie – na wzór Rzecznika Praw Dziecka, a tak, jak nazwano urząd Rzecznika Praw Obywatelskich.

 

Powie ktoś – co to za różnica. Otóż, moim zdaniem, to jest różnica. Bo aby bronić praw dziecka nie trzeba powoływać się na przepisy prawa – każde dziecka, już z istoty swego istnienia, ma prawo do obrony jego pisanych i zwyczajowych praw, po prostu – bo jest niezdolną do samodzielnej obrony swoich interesów, swojego dobra, istotą. Natomiast osoba pełnoletnia, o statusie „obywatel”, nabywa swoje prawa na mocy Konstytucji i wywodzących się z niej ustaw i rozporządzeń. Dlatego jej  rzecznik nie jest rzecznikiem osoby jako takiej, w każdej sprawie, co do której obrony miałaby ta pełnoletnia osoba życzenie, aby rzecznik wystąpił w jej obronie, a jedynie wtedy, gdy są nieprzestrzegane jej prawa ustawowe.

 

I właśnie tak pomysłodawcy widzą urząd tego rzecznika, który stałby na straży przestrzegania zapisanych w ustawie, rozporządzeniach i szkolnych statutach uczniowskich praw. A nie każdego ucznia, w każdej sprawie – dlatego że jest uczniem.

 

Bo o powoływanie Rzeczników Praw Ucznia w każdym województwie apelował już wiosną 2019 roku ówczesny Rzecznik Praw Dziecka. Niestety po dwu latach media informowały, że w większości województw kuratorzy nie zastosowali się do tego apelu. Bo nie musieli – to nie było polecenie ministra. Obserwowaliśmy także powoływanie Rzeczników Praw Ucznia przez władze samorządowe niektórych miast – np. w Białymstoku i Lublinie. Z tego co wiem – nie powołano go w Łodzi.

 

Czy tym razem, na stałe, w system prawny polskiego szkolnictwa wpisze się  urząd/stanowisko Rzecznika Praw Uczniowskich? Nie jestem wróżką, nie wiem. Często najlepsze chęci pomysłodawców i decydentów nie wystarczają. A poza tym jest jeszcze „efekt powyborczy” – czyli sytuacja, gdy na urząd wkracza „dobra zmiana” – czyli kolejna ekipa, która za punkt honoru stawia sobie robić wszystko inaczej niż jej poprzednicy..

 

Dlatego będę nadal apelował o wzmacnianie roli samorządów uczniowskich, zwłaszcza w szkołach ponadpodstawowych, o wspieranie doskonalenia nauczycieli także w obszarze ich właściwych postaw wobec ucznia, a także lansował hasło:             „W naszej szkole RPU nie potrzeba, bo rzecznikiem jest nasz/a dyrektor/ka…”

 

 

Włodzislaw Kuzitowicz

 



Zostaw odpowiedź