Przeglądając edukacyjne wydarzenia minionego tygodnia nie mogłem nie zarejestrować (pominiętego na stronie OE) spotkania, które odbyło się w MEN 18 kwietnia. To wtedy po raz pierwszy z kierownictwem resortu spotkali się wszyscy nowi kuratorzy oświaty. I czytając tę informację uświadomiłem sobie, że ostatni raz prezentowałem nowych kuratorów 15 marca, kiedy informowałem że 2 marca Minister Barbara Nowacka wręczyła akt powołania na Mazowieckiego Kuratora Oświaty Wioletcie Krzyżanowskiej, a 15 tego miesiąca Katarzyna Lubnauer wręczyła Jolancie Skrzypczyńskiej akt powołania na Warmińsko-Mazurskiego Kuratora Oświaty. Materiał ten zakończyłem informacją, że czekamy jeszcze na powołanie szefów tych urzędów w województwach: lubuskim, świętokrzyskim oraz zachodniopomorskim. I już d tego tematu na OE nie powróciłem,
Aby choć w tej formule ten błąd naprawić, śpieszę dziś donieść, że kolejne nominacje nastąpiły:
18 marca – w Województwie Lubuskim stanowisko kuratora objął Mariusz Biniewski
19 marca – w Województwie Świętokrzyskim stanowisko kuratora objął Piotr Łoje
25 marca – w województwie Zachodniopomorskim stanowisk kuratora objął Paweł Palczyński
I już mogę, z poczuciem naprawienia „grzechu zaniedbania”, podjąć główny wątek dzisiejszego felietonu. A będzie nim moja bardzo osobista refleksja o treściach nauczania języka polskiego w piątej klasie pewnej łódzkiej szkoły podstawowej. Refleksja ta towarzyszy mi od połowy stycznia, kiedy to – na prośbę mamy ucznia V klasy owej szkoły – zgodziłem się, dwa razy w tygodniu, pomagać mu – wtedy jeszcze w odrabianiu prac domowych, jakie jej syn miał zadawane z kilku przedmiotów: z j. polskiego, historii, geografii i biologii. Na matematykę chodzi do studentki politechniki. Spotykam się z nim nadal, mimo wejścia w życie rozporządzenia, zmieniającego zasady owych prac domowych.
Muszę jeszcze wyjaśnić, że tym moim podopiecznym (bo w tych spotkaniach nie występuję w roli nauczyciela-korepetytora, a raczej w takiej, jaką trenowałem przed laty pracując w domach dziecka – jako konsultant w „odrabiankach”) jest młodzieniec, który wraz ze swoją mamą oraz starszą siostrą, która jest teraz w VIII klasie tej samej szkoły, przyjechał do Polski przed dziewięcioma laty z Ukrainy. W tej rodzinie, jest jeszcze pierwszoklasista – urodzony już w Polsce, zaś mama jest ich jedyną opiekunka, gdyż jej mąż i ojciec tych dzieci zarabia na ich utrzymanie w USA.
Nie będę tu opowiadał o licznych problemach z jakimi musimy się z owym piątoklasistą mierzyć, w tym przede wszystkim z jego słabą znajomością języka polskiego (w rodzinie tej rozmawiają ze sobą w ich języku ojczystym), jego praktycznie zerowej orientacji w geografii i historii Polski – takiej jaką polscy uczniowie wynoszą z domów rodzinnych podczas wspólnych wyjazdów wakacyjnych, do „rodziny na wsi”, słuchaniu wspomnień wujków, cioć, dziadków i babć na rodzinnych spotkaniach. Powiem tylko o moich doświadczeniach, wyniesionych „tu i teraz” podczas powtarzania wiadomości z ostatnich lekcji oraz przygotowań do sprawdzianów z języka polskiego.
A od kilku już tygodni barujemy się z tematem „mity greckie”… I do tego na zmianę z gramatyką: części mowy, odmiana przez przypadki, części zdania – zdania proste i złożone, związki – główne i poboczne, rządu, zgody…. I to wszystko na przykładzie zdań z . . . mitologii greckiej. A jedynym źródłem tej wiedzy, którą muszą posiąść uczniowie klas piątych tej szkoły, są dwa podręczniki. „Literatura i kultura. Ewa Horwath, Anita Żegleń” i „Nauka o języku i ortografia. Ewa Horwath, Anita Żegleń”.
Aby nie być gołosłownym – ilustruję to kilkoma wybranymi przykładami – najpierw z podręcznika nauki o języku i ortografii::
A poniżej jeszcze fotki z tej ksiązki o literaturze i kulturze:
Zaiste – czy naprawdę dwunastolatkowie, którzy w dorosłe życie wejdę w latach trzydziestych XXI wieku muszą już teraz uczyć się swojego ojczystego języka, wkuwając jednocześnie imiona bohaterów mitologii starożytnych Greków? I czy te wszystkie gramatyczne subtelności o przyimkach, przydawkach i okolicznikach są niezbędne dla przyszłych użytkowników cyfrowych form przekazu, gdzie nad poprawnością wstukanego tekstu czuwać będzie AI ?
Może lepiej dla wszystkich (uczniów i nauczycieli z podstawówek) byłoby przeniesienie tej pogłębionej wiedzy o języku polskim do programów dla klas licealnych z rozszerzeniem humanistycznym?
Włodzisław Kuzitowicz
kwiecień 21st, 2024 o godzinie 15:27
Ale to odwieczne pytanie – czy uczymy się wyłącznie funkcjonalnie, czy po to, by poszerzać horyzonty i ćwiczyć zwoje mózgowe? Dla mnie bardziej fundamentalną kwestią jest możliwość wyboru treści, które chcę przyswajać. Poszerzający się w miarę dorastania ale obecny od zawsze. Jeśli będziemy się zastanawiac nad dopasowaniem treści do potrzeb, to wyznam, że najbardziej w życiu korzystałam z takich, które w momencie przyswajania wydawały się kompletnie „niepotrzebne”.