Wczoraj (6 marca 2024 r.) Mikołaj Marcela na swoim Fb profilu napisał taki oto tekst, dzieląc się w nim kilkoma swoimi przemyśleniami na temat skutków niedookreśloności pojęcia „prawa ucznia”:

 

 

 

W TEMACIE KOLEJNEJ INBY O PRAWA UCZNIA. Bardzo lubię, jak ktoś pyta (rzecz jasna retorycznie, bo wiadomo, jaka jest odpowiedź), czy nauczyciel może zabrać uczniowi telefon, gdy ten LEKCEWAŻY PEDAGOGA, MAJĄC CZELNOŚĆ NIE SŁUCHAĆ GO NA LEKCJI, a zaraz potem – by komuś nie pomyliły się przypadkiem odpowiedzi – przyrównuje tę sytuację do konfiskaty scyzoryka, którym ktoś wymachuje na korytarzu, powodując zagrożenie dla innych uczniów, lub do konfiskaty ekierki, którą ktoś bije inną osobę.

 

Jak sami widzicie, to są IDENTYCZNE SYTUACJE, przede wszystkim dlatego, że w tej pierwszej zraniona może zostać duma lub ego nauczyciela, który przecież jest OBDARZONY AUTORYTETEM FORMALNYM i trzeba go słuchać i generalnie trzeba WYWIĄZYWAĆ SIĘ Z OBOWIĄZKÓW(!!!). No dobra, kiedyś też go wiele osób nie słuchało, ale przynajmniej nie demonstrowali tego patrząc w ekran smartfona…

 

Jest oczywiście bardzo fair pisać takie rzeczy, zestawiać takie sytuacje, a potem na ich podstawie pytać o sens niektórych praw uczniów. Fair jest też po oburzeniu ludzi na taką (och, drobniutką) manipulację pisać o rozczarowaniu, że tu nie ma woli dialogu i w ogóle to, O CO WAM CHODZI Z TYMI PRAWAMI?!

 

Bo jak wiadomo, w szkole mamy do czynienia z logiką, zgodnie z którą MOŻESZ EWENTUALNIE KORZYSTAĆ Z PRAW, JEŚLI… WYWIĄZUJESZ SIĘ Z OBOWIĄZKÓW. A często nawet jak się wywiązujesz, też musisz liczyć się z ewentualnym łamaniem prawa (jest wszak ŚWIĘTY STATUT SZKOLNY).

 

 

Źródło: www.facebook.com/mikolajmarcela.oficjalna.strona/

 



Zostaw odpowiedź