Na poświąteczną środę proponujemy lekturę tekstu ze strony CEO, który nie powstał pod wpływem bieżących wydarzeń politycznych, lecz podejmuje strategiczny problem demokratyzacji polskich szkół. Jego autorem jest Przemysława Kluge – eksperta d.s. rozwoju dyrektorów, specjalizującego się w prowadzeniu warsztatów z zakresu zarządzania w warunkach zmiany. Warto podkreślić, ze ma on za sobą 32 lata pracy w edukacji, podczas których był bibliotekarzem, nauczycielem, dyrektorem szkoły (publicznej i prywatnej), trenerem oświatowym i biznesowym, a także dyrektorem Ośrodka Rozwoju Kompetencji Edukacyjnych przy WSiP.
Oto ów tekst bez skrótów – podkreślenia fragmentów – redakcja OE:
Budzenie nadziei na demokratyczną otwartość szkoły, bez gotowości do przyjmowania wszelkich skutków swoich działań, może doprowadzić do niczego, a nawet pogorszyć relacje w szkole.
Potrzeba wyjścia z fikcji
Tytuł tego tekstu ma cel podobny do pewnego typu zdjęć na profilach społecznościowych. Autorzy postów ze zdjęciami sami przyznają, że zamieszczają zdjęcia (często nieadekwatne do treści wpisu) dla przyciągnięcia uwagi.
Sam zauważyłem, że temat demokracji w szkole pełni podobną funkcję jak te zdjęcia. Ma skierować uwagę na podstawowe zadanie szkoły, a więc uczenie uczniów współdecydowania o sobie i swoim otoczeniu, a potem, no cóż, ma głównie przyciągać uwagę. Nazwałbym to działaniem na „lep podmiotowości”.
Spróbujmy powiedzieć coś na poważnie o podmiotowości w szkole.
Demokracja jest niebezpieczna
Od pewnego czasu zapraszamy osoby dyrektorskie do udziału w warsztatach o partycypacji wszystkich środowisk wokół szkoły – w życiu szkoły. Warsztaty są skoncentrowane na postawach, ale przekazujemy na nich sporo gotowych pomysłów na to, jak skutecznie zaprosić nauczycieli, uczniów i rodziców do działania. Czasem myślę o tym, co się stanie, gdy nasze „sposoby” wejdą w życie. Sukces będzie oznaczał, że:
>rada pedagogiczna zostanie zorganizowana tak, że nauczyciele też będą współodpowiedzialni za decyzje rady, a nie tylko dyrektor;
>odpowiedź na petycję rodziców pokaże, że dyrekcja potraktuje z powagą niepokój matek i ojców;
>uczniowie będą realnie współdecydowali o programach, w które angażuje się szkoła.
Dobrze, pięknie, pożytecznie. Ale… Co jeśli temu wszystkiemu nie będzie towarzyszyć gotowość zarządzających do dialogu? Po dużych nadziejach przyjdzie rozczarowanie, a możliwy spór przeniesie się do władz samorządowych albo kuratoryjnych.
Zatem koncentrowanie uwagi na szkolnej demokracji i budzenie nadziei, bez gotowości do przyjmowania skutków swoich działań, może nawet pogorszyć sytuację. Znają to wszyscy, którzy kiedyś nie dopełnili obietnicy. Jak więc myśleć o demokracji w szkole? Zacząć od odwagi. I tolerowania – paradoksalnie – braku konkretów.
Demokracja jest trudna
Każdy szkoleniowiec słyszał pewnie nie raz te słowa i lekko cierpła mu skóra. „Przejdźmy do konkretów!”. Ale czym jest konkret? To procedura, sposób działania, dokument, gotowy tekst. Sposób na to, by poczuć się bezpiecznie. Takie konkrety nie zastąpią jednak gotowości do działania w nowy sposób, ze świadomością jego konsekwencji, spośród których nie wszystkie dają się przewidzieć.
I tu od dyrektorki, dyrektora i jego umiejętności tolerowania tego dyskomfortu zaczyna się szkolna demokracja. A demokracji szkolnej nawet bardziej niż konkretów potrzebna jest refleksja. W tym: wiedza o swoich zasobach, które można wykorzystać w nieprzewidzianej sytuacji; świadomość celu i determinacja do jego osiągania.
Tego wszystkiego „konkret” nie zapewni. A bywa, że gdy brakuje jasno sformułowanego celu działania, potrzeba konkretu wyraża tylko frustrację i wskazuje na ukryte fasady. Ręka w górę, kto zna to myślenie: „Nie damy rady tego zrobić na serio, więc pokażmy, że to robimy, ale tak naprawdę tego nie róbmy”.
Tylko że dłuższe funkcjonowanie w ten sposób tworzy szkodliwy nawyk – nie tylko na poziomie jednostek. Nawyk ujawni się także – a może przede wszystkim – w warunkach, gdy ktoś będzie naprawdę potrzebował zmiany. Ale wtedy będzie dla (?WK) już za późno. Zmiana będzie widziana wyłącznie jako nowy zestaw procedur i dokumentów. To opowieść o prawdzie i fikcji, już nie w wymiarze moralnym, osobistym, tylko systemowym.
Po co nam zatem demokracja w szkole?
Właśnie przeciwko fikcji, fasadom, życiu na niby. Jak zatem wprowadzać do szkoły elementy partycypacji? Już wiemy: godzić się na brak konkretów, na większy trud. Co dalej?
Nie zaprzeczać. Szkoła to zawsze będzie miejsce zbiorowości dorosłych i dzieci, w której dorośli biorą więcej odpowiedzialności i wpływu niż dzieci, ale są zobowiązani zawodem lub rolą rodzicielską do troski i wspierania rozwoju dzieci.
Rodzice kierują się w tym przede wszystkim miłością, a osoby nauczycielskie, wśród których jest też osoba dyrektorska, profesjonalizmem. W tych warunkach demokracja musi respektować te role – i wzmacniać każdą z nich. Co oznacza, że:
-zaangażowanie rodziców widzimy jako możliwość budowanie zaufania do szkoły i udzielenia im wsparcia w realizowaniu przez nich rodzicielskich ról;
-angażowanie uczniów widzimy jako szansę na naukę ról społecznych i brania odpowiedzialności za otoczenie;
-dyrektorskie zaproszenie skierowane do nauczycieli, by współdecydowali o całej szkole, jest szansą na większą zbiorową skuteczność nauczycieli i korzystanie z synergii, co oznacza konieczność pracy z… własnym lękiem.
Demokracja to więcej pracy. I… życia
To wszystko wymaga ciągłego dialogu, rozwiązywania konfliktów i reagowania na problemy. Na te zadania nie ma procedur, choć są dobre przykłady i wzorce. Wierzę, że ta delikatna demokracja, z której może płynąć tyle korzyści, zaczyna się od decyzji dyrektorki lub dyrektora. Jeśli nie ma być fasadą ani kiczem, musi powstawać w oparciu o rozmowę o zasobach i celach, o gotowości każdej osoby na korzyści i ryzyka z nimi związane.
Jeśli zaczną się działania związane z partycypacją, pojawią się różnice zdań między partnerami. Partnerami zostaną też uczniowie i uczennice, choć nie za wszystko będą mogli wziąć odpowiedzialność. Wydaje się, że kluczowa dla powodzenia takiego projektu będzie umiejętność rozmowy w warunkach różnic, rozpoznawanie i radzenie sobie z emocjami, ale przede wszystkim przekonanie, że ten cel jest ważny i wart ryzyka.
Każdy dyrektor i dyrektorka żywi przekonania pedagogiczne, które mogą w swojej szkole realizować. Jeśli więc wśród ich przekonań jest wartość szkolnej demokracji dla rozwoju uczniów i samej szkoły, krok ku otwarciu szkoły na partycypacyjność uważam za naturalny.
Ale tuż po tej decyzji – do których namawiamy na szkoleniach – zachęcałbym do przyjrzenia się sobie, swoim zasobom i kompetencjom interpersonalnym. Dopiero później konkretom i procedurom… To nie tu się dzieje zmiana.
Źródło: www.ceo.org.pl