Zacznę od tego, że złożę oświadczenie iż nie mam fobii na tle Czarnka, choć był on w minionym tygodniu „bohaterem” aż czterech zamieszczonych na OE materiałów. Po prostu było to efektem zbiegu okoliczności, polegającym na tym, że w tym okresie wakacyjnym NAPRAWDĘ innych wartych upowszechnienia informacji nie znalazłem. A przy okazji, nieświadomie, dostarczyłem dowodów na tezę, postawioną i uzasadnioną przez dr Tomasza Tokarza, że ów pan stał się w ostatnim czasie (trwającej już w pełni kampanii wyborczej) bardzo aktywnym członkiem partii PiS, bo chce aby się o nim dużo mówiło, gdyż „Czarnek tylko czeka, by się przesiąść na innego konia – on chce być premierem, może prezydentem”.
x x x
Drugim tematem, o którym postanowiłem dziś podzielić się z Wami moimi refleksjami jest post, zamieszczony przez prof. Śliwerskiego na jego blogu we wtorek 22 sierpnia, zatytułowany „Inflacja diagnostycznego kiczu oświatowego”. Sam autor zdefiniował w tym tekście co to takiego, pisząc:
To nadmierne zwiększanie podaży niepoprawnych metodologicznie raportów z diagnoz społecznych poprzez ich publikowanie przez osoby, podmioty społeczne lub gospodarcze w celu uzyskiwania określonych korzyści.
W pełni zgadzam się z opinią profesora, że „Czytelnicy nie muszą mieć wiedzy z zakresu metodologii badań społecznych czy humanistycznych, toteż wprowadzanie ich w błąd interpretacją danych, które zostały uzyskane w niewłaściwy, niepoprany sposób, jest kreowaniem postprawdy, budowaniem fałszywej świadomości społecznej, do czego zarazem przyczyniają się dziennikarze, publicyści, działacze organizacji pozarządowych, byle tylko zaistnieć, sprzedać, zarobić…
I nie mam sobie w tym kontekście nic do zarzucenia, gdyż zamieszczając niektóre z takich opracowań na stronie „Obserwatorium Edukacji” nie czynię tego aby zaistnieć, a zwłaszcza aby na tym zarobić, a jedynie w calach informacyjnych – że takie opracowanie powstało.
Natomiast mnie przy okazji lektury tego posta zrodziła się taka refleksja:
Dlaczego uczeni pedagodzy, zwłaszcza o tak „głośnych” nazwiskach i wypracowanej latami pozycji w środowisku naukowym pedagogiki, jak prof. Śliwerski czy przywołany w tym poście prof. UAM Jacek Pyżalski przez tyle lat na takie praktyki nie reagowali, dlaczego środowisko kompetentnych w zakresie metodologii badań społecznych pracowników naukowych nie powołało jakiegoś gremium, które opiniowałoby powadzone w obszarze edukacji i upowszechniane w mediach diagnozy oraz sondaże? Czy nie warto aby powstała, w ramach struktur Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN – może nie komisja, nawet nie sekcja, ale choć zespół ds. poprawności prowadzonych w obszarze edukacji badań i publikacji raportów o ich wynikach?
x x x
Trzeci temat to przejaw mojej skłonności do dociekliwości. W tym przypadku owa dociekliwość została rozbudzona materiałem ze strony Radia Łódź o tym, że nauczyciele i rodzice domagają się dymisji dyrektorki szkoły w podłódzkim Justynowie. Pominąwszy treść komentarzy jakie pod tą wiadomością można przeczytać (a zwłaszcza niejakiego Romana, który dość późno ujawnia, że jest nauczycielem tej szkoły), może nie zainteresowałaby mnie ta informacja – wszak nie jest to pierwszy i zapewne nie ostatni bunt przeciw dyrektorce/owi szkoły) – gdyby nie nazwisko owej pani: Derecka. A że nazwisko to nie jest tak popularne w Polce jak Nowak czy Kowalski, to nie dziwcie się, że od razu skojarzyłem sobie, że może to nie przypadkowa zbieżność…
Tak się składa, że w środowisku łódzkiej oświaty jest to nazwisko od dawna znane: wszak nosi je Dorota Derecka – nie od dzisiaj wszak dyrektorka Wydziału Kształcenia Ogólnego i Zawodowego ŁKO, której mąż – Tomasz Derecki – od 1 września 2007 do 31 grudnia 2018 był dyrektorem XII LO w Łodzi, a od stycznia 2019 r. – w czasach, gdy kuratorem w Łodzi był jeszcze (niesławnej pamięci) Grzegorz Wierzchowski, a ministrem edukacji – Dariusz Piontkowski – po wygraniu postępowania rekrutacyjnego – został starszym specjalistą w Wydziale Pragmatyki Zawodowej Nauczycieli w Departamencie Współpracy z Samorządem Terytorialnym MEN.
Nie dziwcie się przeto, że próbowałem poszukać w Internecie informacji o owej dyrektorce z Justynowa. Pierwsze co udało mi się (dzięki jej oświadczeniu majątkowemu) ustalić, to fakt, iż nie jest to nazwisko przyjęte w wyniku zamążpójścia:
Natomiast gorzej z datą urodzenia tej pani – nie wiem jak wy, ale ja nie potrafiłem wyczytać z tego dokumentu jaki został tam podany rok, bo na pewno nie jest to 1919…
A gdy w wyniku dalszych poszukiwań wyczytałem w artykule „Gazety Wyborczej” z 1 sierpnia 2016 roku, że osoba o tym samym imieniu i nazwisku – Ewa Derecka, po nierozstrzygniętym konkursie na stanowisko dyrektora SP nr 11 na łódzkiej Retkini, była przez Wydział Edukacji UMŁ przymierzana na to stanowisko (a wcześniej owa Ewa Derecka pracowała w tym wydziale), ale nic z tego nie wyszło – dyrektorką została i była nią do ub. roku Joanna Krajewska. Ale nie wiem na 100%, że tamta Ewa Derecka i ta z Justynowa to ta sama osoba…
Za dużo w tej historii niewiadomych, zbyt wiele niedopowiedzianych faktów, aby wyciągać z tego jakieś przydatne dla obiektywnej ich oceny wnioski.
Może ktoś z Was, Czytelniczki i Czytelnicy, orientuje się jak to jest z ową panią Ewą Derecką – będę wdzięczny za informację. Tak po prostu – dla porządku, aby nie było niedomówień….
Włodzisław Kuzitowicz