Kolejny tydzień rozpoczynamy od zamieszczenia obszernych fragmentów tekstu, który Jarosław Pytlak zamieścił na swoim blogu w sobotę 20 maja.  Także i tym razem tytuł tego posta nic nie mówi o jego treści. Ale jak najbardziej ma związek z głównym tematem. Przekonajcie się sami – najpierw  czytając  fragmenty, a jeśli Was to zainteresuje – zalecamy lekturę całości – patrz załączony link:

 

 

 

Czy będzie kolorowanie drwali podczas spotkań towarzyskich?!

 

Ani przez chwilę nie wątpiłem, że nowa matura, w formule 2023, wypadnie bardzo dobrze. Tak być musiało. Nasi politycy nie traktują edukacji narodowej jako wartości, którą warto pielęgnować, ale doskonale rozpoznają znaczenie sukcesu egzaminacyjnego młodzieży dla dobrego samopoczucia elektoratu, szczególnie tuż przed wyborami. Mając na swoich usługach Centralną Komisję Egzaminacyjną (CKE), mogą liczyć na właściwe dobranie poziomu trudności przygotowanych testów. Przykro to pisać, ale tradycja pełnej dyspozycyjności politycznej tej rzekomo eksperckiej instytucji sięga samego zarania jej historii i trwa niezależnie od tego, kto sprawuje władzę. Dla ilustracji tego stwierdzenia kilka lat temu zestawiłem średnie wyniki sprawdzianu po klasie szóstej w okresie od 2002 do 2014 roku z datami odbywających się w owym czasie wyborów. Opublikowałem to zestawienie na łamach kwartalnika „Wokół szkoły” z podanym niżej komentarzem:

 

 

(…) Widać wyraźnie „falowanie” rezultatów, a różnica pomiędzy najwyższym i najniższym, sięgająca niemal siedmiu punktów procentowych, mogłaby wskazywać na dramatyczne wahania efektów nauczania w kolejnych rocznikach (ale wiemy, że to niemożliwe, bo testy są skalowane), nieudolność autorów testów (mało prawdopodobne; są to wysokiej klasy specjaliści), albo wreszcie wpływ jakichś innych czynników. Co do tego ostatniego, wśród możliwych hipotez jedna wydaje się szczególnie interesująca. Otóż lokalne „szczyty” wyników dokładnie pokrywają się z latami wyborów parlamentarnych 2005 i 2011 (wybory 2007 były niespodziewane, więc nie mogły mieć wpływu na przygotowanie testu). Cóż, wyższe wyniki punktowe dziecka, to wyższy poziom satysfakcji rodziców-wyborców, a ten przekłada się na konkretne procenty poparcia dla aktualnie rządzącej ekipy.

 

Jeśli chodzi o maturę 2023, to oprócz potrzeby wprawienia w dobry nastrój niemałej grupy wyborców, o nieuchronności jej pozytywnego wyniku zadecydowała także konieczność otrąbienia sukcesu reformy Zalewskiej. Minister Czarnek już w trzecim dniu egzaminów ogłosił, że maturzyści po czteroletnim liceum są żywym dowodem fantastycznych skutków tej wiekopomnej zmiany, „w sposób oczywisty” potwierdzając wyższość przywróconej po latach struktury szkolnictwa 8+4 nad pogrzebaną wraz z gimnazjami 6+3+3.

 

Co do jednego zgadzam się z szefem MEiN – matura podstawowa w nowej formule poszła dobrze. Młodzi ludzie rzeczywiście – jak to określił – znali odpowiedzi na pytania. Wielu przyznawało, że egzamin był zaskakująco łatwy. Potwierdziło to również liczne grono komentujących: ekspertów i nauczycieli. Tu jednak kończy się moja zgoda z Przemysławem Czarnkiem. Minister widzi przyczynę sukcesu w geniuszu pisowskiej „dobrej zmiany w edukacji”, a ja w manipulacji poziomem trudności, dokonanej przez usłużną Centralną Komisję Egzaminacyjną. Bo zadania na poziomie podstawowym były naprawdę bardzo proste. W porównaniu z poprzednimi latami matematyka uczyniła kolejny krok w kierunku osiągnięcia ideału przystępności, jakim wg popularnego memu ma być zadanie „Drwal sprzedał drewno za 100 złotych. Pokoloruj drwala.”. Angielski ulokował się gdzieś na poziomie testu poziomującego z pierwszej klasy liceum. Nawet w zakresie języka polskiego, którego zdający obawiali się najbardziej, tematy okazały się nadspodziewanie przyjazne piszącym. Na wszelki wypadek jednak, aby do minimum ograniczyć możliwość awarii, dosłownie na ostatniej prostej CKE zliberalizowała jeszcze kryteria oceniania prac z tego przedmiotu. Według enuncjacji egzaminatorów po pierwszym weekendzie sprawdzania, była to przezorność wielce wskazana. […]

 

Zacznijmy od postulatu najbardziej radykalnego. Zwolennicy likwidacji matury argumentują, że w obecnej postaci jedynym jej sensem jest kwalifikowanie kandydatów na studia. Ich zdaniem spokojnie mogą zająć się tym wyższe uczelnie. Przypomnę jednak, że ujednolicenie systemu rekrutacji do kolejnego etapu kształcenia było jedną z głównych przyczyn głębokiej zmiany, jaką ćwierć wieku temu określono po raz pierwszy mianem Nowej matury. To radykalnie zwiększyło mobilność kandydatów, którzy od tamtego czasu mogą aplikować na wiele kierunków równocześnie. Wątpię zresztą, by uczelnie były zainteresowane powrotem do prowadzenia rekrutacji własnymi siłami.

 

Argumentem za zachowaniem egzaminu maturalnego jest również potrzeba (jednak) certyfikowania prawa do podjęcia studiów wyższych. Oczywiście, to może być jedynie kwestia mojego przywiązania do długoletniej tradycji, a ta niekoniecznie jest dzisiaj w cenie. Uważam jednak, że akcentowanie ważności edukacji w majestacie państwa ma swoje zalety. W dobie powszechnego indywidualizmu i osłabienia poczucia więzi społecznych, egzamin wieńczący naukę na poziomie średnim zasługuje na potraktowanie z powagą. Nie zgadzam się z odmiennym poglądem, zawartym w wypowiedzi dyrektorki Szkoły w Chmurze (cytuję za Wyborcza.pl): „(…) nasza filozofia jest inna niż w innych szkołach. Uważamy, że od wyników matury ważniejsi są ludzie, którzy się u nas uczą. Jeśli komuś zależy na dobrym wyniku, ponieważ chce się dostać na studia, pomagamy mu w tym. Jeśli uczeń nie ma zamiaru kontynuować nauki, ma inny pomysł na siebie, to wtedy zachęcamy go do potraktowania matury jako spotkania towarzyskiego”. Moim zdaniem, to kwestia szacunku dla własnego państwa, w którym matura jest, póki co, wydarzeniem ważnym. Można dążyć do zmiany tego stanu rzeczy, ale na gruncie prawa, a nie własnej „filozofii”. Egzamin maturalny nie jest spotkaniem towarzyskim, z czego powinni zdawać sobie sprawę wszyscy abiturienci, a co dopiero ich nauczyciele. Manifestowanie odmiennego podejścia przez jakąkolwiek szkołę wydaje mi się aspołeczne. Jeśli młodemu człowiekowi na maturze nie zależy, może po prostu podjąć indywidualną decyzję, że do niej nie przystąpi. […]

 

Wśród pomysłów na radykalne zmiany pojawia się również sugestia, by wziąć za wzór wybrane rozwiązanie funkcjonujące z powodzeniem gdzieś w świecie. Jedno dobre doświadczenie mamy – matury w systemie International Baccalaureate (IB). To działa już w naszym kraju w całym szeregu placówek, stanowiąc nadzorowane zewnętrznie uzupełnienie systemu. Niestety, trudno marzyć o upowszechnieniu tego rozwiązania. Barierą jest konieczność przyjęcia całej koncepcji kształcenia IB, certyfikowanej w dodatku przez ośrodek znajdujący się za granicą, jak również nierealne do spełnienia na skalę ogólnopolską warunki kadrowe i ekonomiczne. Również skopiowanie bardziej „zwyczajnego” systemu: fińskiego, francuskiego czy dowolnego innego, nie wydaje się możliwe, choćby dlatego, że nie jesteśmy Finami, Francuzami ani kimkolwiek innym niż Polakami, z całym dobrodziejstwem naszego narodowego inwentarza. Owszem, można inspirować się zagranicznymi rozwiązaniami, ale tu już wchodzimy w sferę korygowania tylko obecnego stanu rzeczy. Ostatecznie, to właśnie wydaje się jedyną możliwą opcją i nią się tutaj zajmiemy.[…]

 

Mieszane uczucia budzą egzaminy ustne. Z jednej strony wydaje się sensowne, by sprawdzać na maturze umiejętność posługiwania się językiem w mowie, z drugiej w licznych komentarzach dominuje właśnie… poczucie braku sensu. Dość powszechnie słychać zarzut, że wynik tego egzaminu nie przekłada się na żadne dodatkowe możliwości. Zdecydowanie więcej przeciwników ma ta część egzaminu z języka polskiego, niż z obcego. Pojawiają się te same obiekcje, co do części pisemnej: odtwórczy charakter wypowiedzi, brak możliwości zaprezentowania własnych zainteresowań, poglądów. Sprawdzanie tego samego, co podczas matury pisemnej zaprzecza idei ogólnego wykształcenia. Do zarzutów można jeszcze dodać potężny wysiłek organizacyjny, bowiem egzaminy ustne, choć trwają krótko dla pojedynczych zdających, absorbują mnóstwo czasu nauczycieli, kosztem uczniów z młodszych roczników. […]

 

Jeśli chodzi o matury na poziomie rozszerzonym mam jeden zarzut, za to o długiej tradycji. Otóż w zakresie poszczególnych przedmiotów są one nieporównywalne pomiędzy latami. Rocznik, który trafia na trudniejszy test, o wyniku średnim wyraźnie niższym od wieloletniej przeciętnej, we współzawodnictwie o miejsce na studiach, gdzie wymagany jest dany przedmiot, staje na straconej pozycji wobec zdających w roku łatwiejszym. Możliwość poprawiania matury łagodzi nieco ten problem, ale nie likwiduje niesprawiedliwości.[…]

 

Egzaminy ustne powinny być domeną szkoły, bez obecności w komisjach osób z zewnątrz,  i odbywać się w klasie trzeciej. Być może równolegle do matur pisemnych, żeby wykorzystać fakt, że zajęcia dla uczniów innych niż maturzyści wtedy i tak się nie odbywają. Jeśli uczeń nie zaliczy egzaminu w pierwszym podejściu, ma możliwość poprawiania go w pierwszym semestrze klasy czwartej. Również rok przed maturą uczniowie powinni zaliczać pracę projektową. Mamy doświadczenia z lat gimnazjów, że było to możliwe, a z czasem coraz częściej pożyteczne.

 

Co bardzo ważne, egzamin ustny z polskiego nie powinien sprawdzać wiedzy historyczno-literackiej, ale jedynie sprawność młodego człowieka w posługiwania się językiem mówionym jego umiejętność wypowiadania się na rozmaite tematy, przede wszystkim na bazie własnych zainteresowań. Powinno w nim chodzić nie o wyegzekwowanie wiedzy czy jedynych słusznych poglądów, ale zaprezentowanie umiejętności posługiwania się polską mową. Skoro takie podejście w zasadzie nie budzi wątpliwości w przypadku egzaminu ustnego z języka obcego, dlaczego nie powielić go również w tym przypadku?!

 

Matura zasadnicza, którą uczniowie muszą zdać, aby uzyskać przepustkę do podjęcia studiów, powinna składać się, tak jak obecnie, z trzech pisemnych egzaminów na poziomie podstawowym, z limitem punktów wymaganych do zaliczenia 30% nie jest to dużo. Do przemyślenia i zmiany jest podstawa programowa języka polskiego, aby przybliżyć ją do tego, czym obecnie żyje ludzkość.

 

Egzaminy na poziomie rozszerzonym, gdzie to tylko będzie możliwe, powinny odbywać się w wybranych placówkach, przekształcanych na dzień-dwa w centra egzaminacyjne. Jestem w stanie zorganizować takie pojedyncze egzaminy, nie dezorganizując za bardzo pracy szkoły, ale nie kilkanaście (a przecież mają jeszcze przybyć nowe). Taka formuła powinna obowiązywać rutynowo, zaś szkoły i nauczyciele – otrzymywać za to dodatkowe wynagrodzenie. Łącznie z dyrektorami, bo na razie Komisje Egzaminacyjne pasożytują na naszym ogromnym wysiłku i odpowiedzialności.

 

Sesja egzaminów rozszerzonych nie powinna decydować o zdaniu matury, a jedynie służyć kwalifikacji na studia. Wyniki powinny być porównywalne rok do roku.

 

To tyle. Może moje propozycje komuś się przydadzą. Dziękuję za ich przeczytanie, zanim rozpCo miał na myśli kol. Pytlak pisząc o kolorowaniu drwali podczas spotkań towarzyskich?!ęta się kolejna debata, tym razem o egzaminie ósmoklasisty i bardzo chorej rekrutacji do szkół ponadpodstawowych…

 

 

Cały tekst „Czy będzie kolorowanie drwali podczas spotkań towarzyskich?!”  –  TUTAJ

 

 

 

Źródło: www.wokolszkoly.edu.pl

 

 

 

 



Zostaw odpowiedź