Dokładnie miesiąc czekaliśmy na kolejny post Roberta Raczyńskiego na jego blogu „Eduopicum”. Poprzedni tekst „Ja zdun, czyli refleksje o specjalizacji” zamieścił tam 19 stycznia 2022r. Najnowszy ma bardzo lapidarny, jednowyrazowy tytuł: „Nieumarli”. Tym razem jest to komentarz do artykułu Elżbiety Mathey „Szkoła przyjazna uczniom jest możliwa nawet dziś!”, zamieszczonego na portalu „Ja nauczeciel’ka” 12 lutego 2022r.
Tradycyjnie – zamieszczamy kilka fragmentów tego posta, odsyłając do lektury jego pełnej wersji na blogu „Edupticum”. Wyróżnienie fragmentów przytoczonego tekstu pogrubioną czcionka i podkreśleniami – redakcja OE:
Na portalu JaNauczyciel’ka, Elżbieta Manthey przekonuje do rewizji prymitywnych, a przede wszystkim anachronicznych i często niezgodnych z prawem statutów szkolnych. Promuje także bliskie memu sercu przekonanie, że nawet „systemowa” szkoła może być miejscem dla ludzi. Niestety, tej ze wszech miar sensownej i potrzebnej inicjatywie towarzyszy uproszczona narracja, odwołująca się do ogranego stereotypu prymitywnej, opresyjnej szkoły i ograniczonego nauczyciela.
Niewątpliwie, bzdurny statut szkole nie pomaga, ale i dobry nie jest receptą na całe zło, co autorka podkreśla pod koniec wpisu, cytując Łukasza Korzeniowskiego, lecz nie rozbudowuje tego wątku. Myślę jednak, że warto poświęcić kilka chwil na refleksję, skąd kiepskie statuty w ogóle się biorą oraz dlaczego, w sporej liczbie przypadków, nawet ich właściwe zapisy nie są przestrzegane. Jestem pewny, że oprócz czynników w tekście wypunktowanych (przyzwyczajenie, niewiedza, oportunizm) stoi za tym ideologiczne zacietrzewienie, strach i chciejstwo, których to motywacji autorka wpisu (możliwe, że dla wzmocnienia przekazu) się nie ustrzegła. Oby twórcom wzoru statutu „nieumarłego” to się nie przytrafiło, bo w moim szczerym przekonaniu, dobrego statutu nie można konstruować w oparciu o przekłamania i uproszczenia, nawet jeśli przyświeca nam szczytny cel. Kibicując demokratyzacji i rozwojowi szkoły, nie mogę się powstrzymać od kilku uwag i komentarzy do tego tekstu oraz, jak się zdaje, ideowej bazy statutu wzorcowego: […]
Czy w naszej edukacji nie można tworzyć żadnej nowej wartości, bez nonsensownego kontrastowania jej z koncepcjami z czasów minionych, które najzwyczajniej w świecie nie mogą przystawać do wymagań współczesności? I czy nie trzeba spokojnie rozważyć, czy rezygnując z nich wszystkich, nie wylewamy dziecka z kąpielą? Można i trzeba. Należałoby po prostu odejść od narracji odgórnej, rewolucyjnej zmiany, wprowadzanej raz na zawsze przez bliżej nieokreślonego, wszechwiedzącego mesjasza i pozwolić szkołom na samostanowienie, wybór targetu, celów i środków (tworzenie swoich własnych statutów, niekoniecznie uniwersalnych i idealnych, ale zgodnych z celami realizujących je ludzi) – żaden MEN tego nie ogarnie i nie ma jedynego wzoru statutu, który zadowoliłby wszystkich zainteresowanych. Jest jedynie wzór politycznie poprawny. […]
„Nauczyciele mówią, że system nie pozwala.” – Owszem, system pozwala, ale nie sprzyja, a to zupełnie wystarczy, by w kwestii wielu, dziś już zdawałoby się oczywistych zmian, jedynym wyjściem była partyzantka. Poza tym, nie wolno nam zapominać o fakcie, że szkoła nie jest jakimś samoistnym bytem – jest zanurzona w społeczeństwie, które jest równie gotowe i podatne na zmiany jak owi wytykani tu palcem, zachowawczy nauczyciele. […]
Szlachetna inicjatywa przedstawiona przez autorkę (jak i całe mnóstwo innych) będzie miała ograniczony zasięg i skuteczność nie dlatego, że jest niesłuszna, czy zbędna, ale z powodu generalizacji podmiotu, omijania realiów i ignorowania ustrojowych sprzeczności, tkwiących we współczesnej oświacie, dyktujących choćby w założeniu najpiękniejsze, ale masowe rozwiązania podmiotom, które swą podmiotowość mogą dziś realizować na niezliczone sposoby.
Na tym w zasadzie mógłbym zakończyć polemikę (z ideologią, nie z celem), ale nie mogę podarować autorce jeszcze jednej kwestii: „Celem szkoły nie jest bowiem przekazanie uczniom wiedzy.” – Powiedziałbym, że właśnie w tym problem. Najwyraźniej, jak wielu obecnych krytyków szkoły, autorka traktuje merytoryczny aspekt oświaty jako nieprawomyślny, jeśli nie w ogóle zbędny. A jednocześnie wypomina szkolnym kadrom brak wiedzy! Wiedza, wbrew ogarniętym wygodną, miękkokompetentną manią orędownikom zmian, nie jest tożsama z wzorem na pole trójkąta, nie bierze się z Księżyca i nie objawia się za machnięciem czarodziejskiej, statutowej różdżki, w chwili praktycznej potrzeby! Jest wynikiem wolnej woli jej zdobywania, wieloletniej akumulacji i nieskrępowanego procesu intelektualnego, których to komponentów jest teraz w szkole jak na lekarstwo. Nie rodzi się z niczyjego dekretu, z politycznej poprawności jakiegokolwiek statutu, z jakże pożądanej sprawiedliwości społecznej, ani z najpiękniejszych, aktualnie hołubionych przekonań. Wręcz przeciwnie, to właśnie one powinny powstawać na jej podstawie; niestety, coraz częściej tak się nie dzieje. Wiedza (a nie jej karykatura, nagminnie sprowadzana obecnie do zasobu informacji) pozwala na przykład budować programy i statuty, które mają nie tylko wartość ideologiczną, ale które posiadają także wbudowany mechanizm ich realizacji. Nie tylko w warunkach świetlicy, ale także prawdziwej i wartościowej edukacji. Dzięki niej, można nie spodziewać się zbyt wielu gruszek na wierzbie. Bez niej, wszystkie statuty to ideologiczne zombie, nawet jeśli są to legalni i przyjaźni nieumarli.
Cały tekst „Nieumarli” – TUTAJ
Źródło: www.eduopticum.wordpress.com