Foto:www.eduopticum.wordpress.com

 

Robert Raczyński

 

 

Śpieszymy donieść, że w sobotę Robert Raczyński zamieścił na stronie swojego bloga, jak zwykle obszerny (18 935 znaków), tekst, zatytułowany „Dużo wywiadów, mało pytań, zero odpowiedzi”. Jest to krytyczna (bardzo!) analiza poglądów innego naszego znajomego „z sieci” – Mikołaja Marceli. Oto fragmenty tego posta i link do całości na stronę „Eduopticum”:

 

Przyznaję, że z Mikołajem Marcelą mam kłopot i nie wiem, czy jest to kwestia mojej percepcji jego przekonań, czy też przekazu medialnego, którego jest bohaterem. Z jednej strony wyraża on w stosunku do dominującego modelu oświaty zastrzeżenia te same, lub podobne do moich, z drugiej, rozmijamy się niemal zupełnie w kwestii wniosków z nich płynących. To znaczy właśnie jego wniosków nie jestem pewien, bo jeśli opierać się na jego wypowiedziach prasowych, to zdają się one sprowadzać do jednego słowa: Zaorać.

 

Nie to, żebym miał się rzucać pod pług, w obronie swego miejsca pracy – bardziej mnie interesuje konstrukcja lemiesza, osoba ewentualnego oracza oraz pod co ta orka ma być przeprowadzona. Kiedy sięgałem po kolejny już w ostatnich tygodniach wywiad, w którym Marcela roztacza swe odkrywcze diagnozy, spodziewałem się, że tym razem wyniosę z niego krzepiącą świadomość, że na polu nowego paradygmatu dokonano już przynajmniej wstępnej podorywki. Tymczasem dziennikarze „przesłuchujący” Marcelę na okoliczność sugerowanych prac polowych wykazują się w tej kwestii wręcz anielską cierpliwością i we wszystkich trzech wymienionych kwestiach zdają się w ogóle odpowiedzi nie oczekiwać. Ewa Raczyńska odbyła z nim jedynie kolejną rozmowę kurtuazyjną, będącą pretekstem do  promocji nowej książki autora, ale i Jacek Żakowski, po którym spodziewałem się więcej werwy, zdobył się tylko na nieśmiałe „i co z tym zrobić?” w swej ostatniej kwestii, podczas gdy każdy zainteresowany czytelnik chętnie wykrzyczałby to pytanie po każdej padającej enuncjacji.

 

Nie wiem, czemu przypisać taką powściągliwość – być może obawie, że żadnej konkretnej odpowiedzi, która podniosłaby poczytność numeru, nie da się otrzymać, a „przesłuchiwany” nie ma do powiedzenia nic, czego nie powiedział już ładnych parę razy w innych mediach. Ogólnik rzucony na koniec naprawdę trudno uznać za jakąkolwiek wskazówkę, wartą dziennikarskiego zachodu. Podejrzewam również, że zdecydowana większość czytelników Polityki nie z tego wywiadu dowiedziała się, że od dawna istnieją już „modele demokratycznej szkoły”, szkoły walfdorskie i oparte na idei montessoriańskiej. Moim zdaniem, „w demokratycznym społeczeństwie” istnieje całe mnóstwo pomysłów na kształt dobrej, nowoczesnej oświaty publicznej, jest za to wyraźny deficyt świadomości dróg do niej prowadzących. Poza tym, zakładając, że ewentualne drogowskazy miałyby zostać postawione w myśl założeń ideologicznych Mikołaja Marceli (w odróżnieniu od merytorycznych, których nie przedstawia), to nowa rzeczywistość oświatowa już u swego zarania skażona zostałaby błędem założycielskim, niemniejszym niż „bismarckowska fabryka”.

 

Jak już wspomniałem, niemal w całości podzielam obserwacje Marceli. Nie są one obce chyba nikomu zaangażowanemu w działanie edukacji. Te same i podobne kwestie były już wielokrotnie dyskutowane w środowisku. Doskonale pamiętam rozmowy, w których sam brałem udział, gorące dyskusje i polemiki na Osi Świata z Danusią Sterną, Pawłem Kasprzakiem i Ksawerym Stojdą, który do dziś jest uważnym recenzentem moich wypowiedzi publicznych, i jestem przekonany, że przyczyną zarówno kontrowersji wokół zmian w edukacji, jak i żółwiego tempa ich introdukcji nie jest brak pomysłów (często zresztą realizowanych na poziomie indywidualnym), a właśnie kurczowe trzymanie się wyobrażenia o jakimś mającym powszechnie obowiązywać, choć póki co zupełnie abstrakcyjnym „modelu”. Jak się zdaje, zdecydowana mniejszość zainteresowanych rozumie, że jeśli jakiś kolejny, współcześnie politycznie poprawny model stanie się obowiązkiem, nie oznacza to jeszcze, że w dzisiejszych realiach spotka się z powszechną akceptacją. Tymczasem Marcela jako aksjomaty traktuje zjawiska będące jedynie ewentualnością (adekwatne zdolności intelektualne, ciekawość, motywacja, chęć poszerzania horyzontów, stałość w dążeniach), a które (martwą) regułą stać się mogą jedynie w przypadku siłą narzuconego dekretu, czyli dokładnie tak samo, jak w przypadku systemu będącego przedmiotem krytyki.

 

Zacznijmy od wysokiego C, podstawowego „rozwiązania”, które „autor bestsellerowych poradników” jakby mimochodem sugeruje na koniec wspomnianego wywiadu, a mianowicie idei „greckiej schole”.

 

 

Trudno o wyobrażenie mi bliższe, choć nie jestem pewien, czy Marcela, wymieniając niemal wszystkie aspekty współczesnego zniewolenia w szkolnej instytucji, zdaje sobie w pełni sprawę z konsekwencji powrotu do tego konceptu (znacznie zresztą późniejszego, niż czasy jego faktycznej, mocno dziś idealizowanej realizacji, która z pewnością przeraziłaby wszystkich współczesnych politycznie poprawnych). Pomijając już drobiazg w postaci diametralnie różnych warunków społecznych i ekonomicznych, w których taka idea miałaby się na nowo rozgościć i wkrótce gruntownie je przeobrazić, rozumiem, że w tle, u samych źródeł przemiany, mamy „odszkolnienie” w postaci radykalnego zniesienia obowiązku szkolnego. Postulat ten nigdzie w wywiadzie nie jest wyartykułowany (jak i zresztą w innych wypowiedziach Marceli, do których dotarłem), ale chyba nikt obdarzony odrobiną wyobraźni nie roi sobie, że ideę swobodnego podążania za swymi zainteresowaniami i wybranym mistrzem dałoby się realizować w oświacie publicznej bez takiej totalnej metamorfozy rozwiązań prawnych, obowiązujących w Polsce, w Europie, ba, w całej reszcie naszego podobno cywilizowanego świata. Nie znam rozwiniętego kraju kultury Zachodu, w którym zrezygnowanoby z „powszechnego obowiązku”.[…]

 

Marcela powiela inteligencką tradycję fascynacji socjalizmem, ale nie tym spod znaku sartrowskiego egzystencjalizmu, ale naiwnej, uwspółcześnionej kultury czarnego swetra, pożenionej z postmodernistycznym poczuciem totalnej odmienności „nowych czasów”. To dość charakterystyczne dla ludzi, którzy nigdy nie zetknęli się realiami innych środowisk – Mikołaj Marcela podkreśla rolę swojego domu rodzinnego w procesie dorastania, wsparcie rodziców, ich liberalne podejście do jego wyborów, możliwość realizacji planów, testowania różnych opcji i wreszcie własną gotowość, by z tak stworzonych warunków skorzystać. Najwyraźniej ma to za normę i trudno mu wyobrazić sobie, że idea niesterowanego, opartego na wolnej woli dociekania samego siebie i świata nie jest ani udziałem, ani marzeniem większości, i jego wizja szkoły jest skierowana do może 20% społeczeństwa. W moim głębokim przekonaniu, pozostałych nie należy zmuszać do żadnej schole, bo, i tu się z Marcelą całkowicie zgadzamy, jest to nie tylko nieskuteczne, ale także niemoralne. Problem polega na tym, że on chyba uważa, że sama ta idea jest tak uniwersalnie piękna, że przemówi do wszystkich i będzie w stanie zastąpić model dotychczasowy. Jeśli nie widzi, że większość dyktatur (także tych aksamitnych) zaczyna się od takich założeń, wdrażanych potem przez ludzi przekonanych o niesieniu dobra wszystkim niezainteresowanym, to najwyraźniej postmodernizm jest bardzo skutecznym trendem intelektualnym. […]

 

Dziwi mnie również to ciągłe rychtowanie pługa na nieużytki, podczas gdy wokół sporo żyznej gleby leży odłogiem. Większość aktywistów edukacyjnej zmiany, zdeklarowanych przeciwników konkurencji, zdaje się żyć konfrontacją z dotychczasowym modelem szkoły, niekończącą się wyliczanką jego nieuniknionych i dawno rozpoznanych mankamentów oraz koniecznością nawracania niewiernych. Marcela używa w tej batalii słusznych argumentów, nie dostrzega jednak ich daremności. Przeciwnik jest na nie zupełnie impregnowany, a nawet gdyby chciał, nie mógłby włączyć jego propozycji do swojego instrumentarium, nie tracąc przy tym tożsamości (i władzy). Wszystko, czego można się po nim spodziewać to mimikra i gra na przeczekanie.

 

Z kolei kampania we własnym obozie, jeśli w ogóle potrzebna, wymaga już chyba innych środków, jeśli nie ma być jedynie agitacją. Obecnie, celem intelektualnego zaplecza zmiany w edukacji nie powinno być symboliczne, ideowe zoranie ugoru w MEiN-owskim kołchozie i posypanie go solą, ale stworzenie dla niego konkretnej alternatywy, a więc znalezienie argumentów natury ekonomicznej i politycznej, pozwalających jej korzystać z tych samych przywilejów, co istniejący monopol. Taka alternatywa to nie tylko taki, czy inny (bo na pewno nie jeden) model szkoły i jej program, ale także stworzenie wpływowego lobby zdolnego przeforsować go w parlamencie oraz propozycja, która skłaniałaby nauczycieli do podjęcia trudu sprostania jego wymaganiom. Wątpię, aby w chwili obecnej znalazło się wielu pedagogów chętnych do takiego wysiłku, jeśli i w nowej rzeczywistości oświatowej nadal musieliby sami finansować swoje podwyżki. […]

 

O adekwatne argumenty, żaden dziennikarz Marceli jednak nie zapytał, a ja jestem przekonany, że w stosunku do ludzi, z których koncepcjami się zgadzamy, powinniśmy być szczególnie dociekliwi. Powiedziałbym nawet, że rolą dziennikarza, niezależnie od jego osobistych poglądów, wcale nie jest zgadzanie się z rozmówcą. Niestety pedagogika, a raczej jej nurt popularny, kołczowski, naznaczony chciejstwem i szamaństwem, nie doczekał się stosownej krytyki dziennikarskiej, co daje mu niezasłużoną przewagę w przestrzeni medialnej. Zaryzykowałbym tezę, że tematyka ta nadal nie znajduje się na tyle wysoko na liście społecznych priorytetów i nie jawi się na tyle poważną, by zasługiwać na atencję ludzi kalibru Torańskiej, czy Fallaci. Inna sprawa, że takich dziennikarzy też raczej nie ma wielu. Najwidoczniej nie są już nikomu potrzebni. Czeka nas coraz więcej wywiadów i coraz mniej istotnych pytań. A bez pytań, nie ma odpowiedzi.

 

 

 

Cały tekstDużo wywiadów, mało pytań, zero odpowiedzi” –TUTAJ

 

 

Źródło: www.eduopticum.wordpress.com

 



Jedna odpowiedź to “Trafiła kosa na kamień, czyli Raczyński „recenzuje” Marcelę”

  1. Robert Raczyński napisał:



    Uściślę, że krytykuję nie tyle poglądy, co brak ich przełożenia na rzeczywistość, ale to zdaje się być już normą w środowisku pedagogicznej awangardy.

Zostaw odpowiedź