Rysunek: Danuta Sterna
Wczoraj (21 kwietnia 2921r) na portalu EDUNEWS zamieszczony został tekst naszej dobrej znajomej – Joanny Krzemińskiej – nauczycielki j.polskiego w Szkołach Prywatnych „Mikron” w Łodzi, którego tytuł „Bez tej oceny można żyć…” wyjaśnia wszystko, czego dotyczy. Jako że nie jest on „przegadany” – zamieszczamy go bez skrótów:
Bez tej oceny można żyć…
Bieżące ocenianie i ocena wyrażona cyfrą. Narzędzie sprawowania kontroli? Informacja o stanie uczniowskiej wiedzy? Waluta wymienna na różne dobra i towary? A może tylko nic nieznaczący znaczek? O tym, czy jest ocenianie, a czym mogłoby być. Z perspektywy osoby, która kochała zapełniać rubryczki kolejnymi wynikami…
Eksperyment zwany edukacją
To prawda. Gdy trafiłam do szkoły, w pierwszych latach swoje pracy uwielbiałam wystawianie ocen. Zamieszczanie w dzienniku kolejnych cyferek, odzwierciedlających, jak ki się zdawało, poziom uczniowskiej wiedzy i umiejętności napawało mnie spokojem, budowało poczucie bezpieczeństwa i sprawiedliwości. Pozwalało dostrzec to, czego młody człowiek jeszcze nie umie. Jakoś nie miałam wtedy pomysłu, by bazować na tym, co już potrafi i wspólnymi siłami na tym fundamencie wznosić gmach wiedzy ogólnej (że użyję takiej górnolotnej metafory). Było, minęło….
Zawsze byłam niespokojnym duchem. Próbowałam nowych metod pracy, wprowadzałam co rusz elementy innych form. Dziś myślę: poszukiwałam siebie i bogaciłam warsztat. Dobrze, że trafiłam do szkoły, w której wolno mi było być sobą (i nadal wolno, wszak nie zmieniłam miejsca pracy). Czy wszystko, co zaplanowałam działało? Nie. A może inaczej: nie każdy z zespołów klasowych w równym stopniu wykorzystywał lub odrzucał proponowane przeze mnie ćwiczenia. Czasami to, co działało znakomicie w jednej grupie, nie sprawdzało się w innej. To naturalne. Teraz to wiem. Kiedyś mnie to frustrowało, nie ustawałam jednak w poszukiwaniu jak najlepszych rozwiązań i w ten sposób trafiłam na ocenianie kształtujące.
Porzucone cyferki
Początkowo nie zdawałam sobie sprawy, że komentarze odnoszące się do poszczególnych umiejętności czy dokładny opis kryteriów sprawdzianu mają jakąś swoją nazwę (spotkało mnie to kilkukrotnie, pracowałam w jakiś sposób, nie mając pojęcia, że jakoś się ta metoda nazywa…). Z czasem, drążąc temat i poszukując systematyki dla swoich działań, odkryłam, że najbliższe mojej filozofii edukacji, jest ocenianie kształtujące. I to w jego kierunku postanowiłam podążać. Szczęśliwie okazało się, że podobną drogę przyjęła większość rady pedagogicznej. W Nowy rok szkolny wystartowaliśmy ze zmienionym statutem i ocenianiem kształtującym dozwolonym w klasach do ósmej włącznie (zgodnie z literą prawa oświatowego).
Samo udzielanie informacji zwrotnej, czyli rezygnacja z cyferek w skali od 1 do 6, okazało się proste. Umówiliśmy się na wykorzystanie w tym celu symboli T, C i N (w trakcie zdalnej edukacji dołączyło “czekam”, a więcej na ten temat przeczytacie <tu>). Nie potrzebowaliśmy wcale całych wypracowań (tak część z nas kojarzyło ocenianie kształtujące), by móc przekazać informację o postępach w nauce. Co więcej, włączając <samoocenę> i <kontrolę realizacji podstawy programowej> zyskuję kompletne narzędzie służące ocenianiu.
Można? Można!
Skąd mam wiedzieć, czy moi podopieczni nabyli pewne umiejętności? Jak sprawdzać, czy wymagania podstawy są spełnione? Klasówka? Teścik? Co jeszcze mam do dyspozycji? Prawdopodobnie nie będzie wielkim zaskoczeniem stwierdzenie, że stawiam na naturalne warunki, w których mogę przekonać się, kto co umie. W edukacji stacjonarnej często decydowaliśmy się na zorganizowanie zajęć z wykorzystaniem metody stacji lub pokoju zagadek. Wtedy wszystko stawało się oczywiste. Równie dobrze sprawdzały się projekty, w ramach których efekty prezentowane były na forum klasy lub szkoły. Tylko tyle i aż tyle. To naprawdę proste.
Spotykam się czasami z argumentem, że dzieci to może nawet wiedzą, że warto zrezygnować z ocen liczbowych, ale rodzice to już nie. I wiecie co? Zgadzam się z tym. Sądzę jednak, że i z opiekunkami można wypracować wspólne priorytety, cele i narzędzia, dzięki którym osiągniemy cel: rozwój dziecka. Ale to temat na zupełnie nowy wpis.
PS Sprawdziany, kartkówki, oceny za prace domowe: wszystko to jak rzut sześcienną kostką. Jakie jest prawdopodobieństwo, że w sposób obiektywny oddają wiedzę i umiejętności dziecka? Nie te chwilowe, ale te faktycznie nabyte. Myśleliście kiedyś o tym? Nie? Zachęcam!
Źródło: www.edunews.pl