Wczoraj (22 marca 2021r.) Robert Raczyńskianglista, tutor, nauczyciel chyba nie tylko angielskiego, ale z dystansem do misji, metodyki i nauczania masowego, dydaktyczny oportunista, jak przedstawiono go na portalu EDUNEWS, po trzech tygodniach pauzowania, zamieścił na swoim blogu „Eduopticon” nowy tekst, zatytułowany „(Nie)oczywistości”.

 

Jako że post ten ma 13 127 znaków – zaprezentujemy tylko, jako „rozbiegówkę”, czyli jego początkowe fragmenty, gdyż nie chcemy być posądzeni, że prezentowane „kawałki” zostały, stronniczo, wyrwane z kontekstu. Ale gorąco namawiamy każdego, kto po przeczytaniu tego co zamieściliśmy poniżej zainteresował się/zdenerwował/oburzył (odpowiednie wybrać), aby kliknął w link jaki na dole tego materiału zamieściliśmy i dał prawo autorowi zaprezentowania całości jego poglądów.

 

Pogrubienia i podkreślenia fragmentów przytoczonego tekstu – redakcja OE. Zapraszamy:

 

 

 

Muszę przyznać, że gdyby nie było to niestosowne, a temat poważny, ryczałbym ze śmiechu, czytając doniesienia o klęsce zdalnej edukacji. Najzabawniejsze wydaje mi się ogólne zdziwienie i zaskoczenie obserwowaną rzeczywistością. Do znudzenia powtarzam wszystkim zdumionym, że to, co wreszcie widzą, nie zaistniało rok temu i nie jest konsekwencją spożywania mięsa nietoperzy. Zamiast się irytować i ciskać gromy na Microsoft i lekcje on-line, powinni raczej być wdzięczni wirusowi, że pozwolił im na wgląd w coś, co działało, jak widać, poza ich świadomością. Nie jestem w stanie pojąć, dlaczego nie rozumieją, że niezależnie od swej niedoskonałości, kształcenie zdalne ma tę zaletę, że skupia jak w soczewce całą prawdę o szkole, która na co dzień w ogóle nikomu nie przeszkadza. Wszystkie detale, które raptem ich bulwersują, są emanacją bardziej podstawowych i przyjętych za ogólną (bierną) zgodą zasad funkcjonowania całej oświaty.

 

Niestety, jestem głęboko przeświadczony, że, jak zwykle, na olśnieniu i oburzeniu się skończy, bo do naprawy sytuacji potrzebne jest rozumienie przyczyn problemu, a na dodatek pogodzenie się z ich pochodzeniem. Z doświadczenia wiem, że akceptacja prawd z różnych przyczyn niewygodnych przychodzi większości bardzo ciężko i z reguły łatwiej jej jest znaleźć kozła ofiarnego, niż jakiś problem rozwiązywać.* Gwałtowne olśnienie, bez zrozumienia stało się znakiem firmowym współczesności, więc wiem, że to, co piszę i tak spłynie po owej większości, jak po przysłowiowej kaczce, a mniejszość i tak nic nie może z tym fantem zrobić, poza wołaniem na puszczy. Właśnie takie wołanie usłyszałem ostatnio od redaktora naczelnego edunews.pl, którego wpis wywołał wśród czytelników portalu spore poruszenie.

 

Zacznę od zacytowania jego apelu, który, po przeczytaniu tego bardzo potrzebnego tekstu, wszystkim czytelnikom jeszcze dźwięczy w uszach:

 

Ten tekst powstał też z tego powodu, że takich nauczycieli [dających radę nauczaniu on-line] jest ciągle za mało. A może być ich więcej!”

 

Bardzo mi przykro, ale nie może i nie będzie. Przynajmniej tak wielu i tak szybko, aby zaradzić problemom, trapiącym obecnie edukację zdalną. Podkreślę tu także z całą mocą, że to nie medium jest złe, a jedynie ich użytkownicy niedojrzali i mam tu na myśli ludzi po obydwu stronach łącza. Zgodnie z diagnozą red. Polaka, obydwu stronom brakuje kompetencji. Diagnozę należy jednak rozszerzyć o etiologię. Uczniom (całym ich pokoleniom) brakuje kompetencji, bo ktoś im od lat wmawia, że niewiele muszą, żadna wiedza nie jest dość praktyczna, by się nią kalać, a nauczyciel ma im zastąpić grę komputerową, której jak na złość na lekcji nie wolno im odpalić (na marginesie, warto zastanowić się, czy nie czas już wreszcie zagospodarować to medium). Nauczycielom, bo… Tu lista przyczyn jest długa, ale przytoczę tylko te najbardziej (nie)oczywiste:

 

Po pierwsze, nikt nie wie, a jak wie, to nie określił (w postaci oficjalnych i, co jasne, stale uaktualnianych wymagań), jakie to mają być kompetencje. Nie, że miękkie, albo lekko pół-twarde, ale konkretnie jakie. Wszystkie rozwodnione zapisy z KN i innych przewodników dla niewidomych dzieci we mgle nadają się do chrzanu tarcia i sprawozdawczych tabelek „nadzoru pedagogicznego”, bo mają więcej wspólnego z chciejstwem i ad hoc przyjętymi założeniami ideologicznymi, niż z rzeczywistością. Nie wystarczy napisać, że „nauczyciel posiada umiejętność posługiwania się komputerem”, bo ukończył szkolenie z umieszczania folderu na pulpicie. Tam ma stać, jak wół, że ktoś chcący uczyć w szkole musi w tym konkretnym roku szkolnym umieć posługiwać się takimi, a takimi programami i takim, a nie innym sprzętem. A jeśli powinien znać język obcy, to w mowie i w piśmie, na poziomie określonym ogólnie przyjętym certyfikatem, a nie świadectwem szkółki niedzielnej. Itd., itp.

 

Po drugie, precyzyjnie już określone kwalifikacje, przyszły nauczyciel powinien w większości wynosić ze studiów, a nie z przygodnych dokształtów, za które płaci odciskami na tyłku,  wysiedzianymi po fajrancie. Z oczywistości uczenia się przez całe życie, uczyniono w tym kraju parodię zdobywania kompetencji, uwiarygodnianą dyplomami niewartymi na ogół papieru, na którym je wydrukowano. Jest oczywiste, że nauczyciel zawsze będzie miał się czego uczyć, bo kiedyś studia skończyć musi – problem w tym, że szkolenia później mu oferowane muszą mieć realną, wymierną i weryfikowalną wartość merytoryczną, odróżnialną od papki na poziomie śp. gimnazjum, którą wszyscy doskonale znamy z wypełniaczy czasu pracy (bo przecież wszyscy wiedzą, że nauczyciel pracuje za mało). Poza tym, owo zdobywanie kwalifikacji musi kończyć się egzekwowaniem ich w praktyce, a nie wpisem w sprawozdaniu z realizacji planu rozwoju zawodowego. […]

 

 

Cały tekst „(Nie)oczywistości”TUTAJ

 

 

 

Źródło: www.eduopticum.wordpress.com

 



Zostaw odpowiedź