Portal Warsaw Enterprise Institute zamieścił wczoraj (18 stycznia 2021 r.) obszerny artykuł Jana Wróbla – nauczyciela i dziennikarza, współzałożyciela, nauczyciela, a w latach 2005 – 2014 dyrektora 1. Społecznego Liceum „Bednarska”, zatytułowany „Pandemia to… reforma oświaty. Wykorzystajmy to!”. Jak napisał autor tego tekstu „Chcę Państwa przekonać do myślenia o szkolnych zmianach wywołanych pandemią, jako o nowym etapie toczącej się bez końca reformy systemu oświaty.”

 

Poniżej zamieszczamy obszerne fragmenty tej publikacji i link do jej pełnej wersji „u źródła”:

 

 

 

Chcę Państwa przekonać do myślenia o szkolnych zmianach wywołanych pandemią, jako o nowym etapie toczącej się bez końca reformy systemu oświaty. Jestem za tym, aby wykorzystać doświadczenie, jestem przeciw aby e-nauczanie zaliczyć i… zapomnieć, kiedy wreszcie minie pandemiczna przyczyna. Zwłaszcza że tak mało jest prawdopodobne, by była to ostatnia pandemia w najbliższej przyszłości. Bardzo wielu z nas włożyło ogromnie dużo wysiłku i serca w to, by lekcje prowadzone na wygnaniu niosły coś pozytywnego naszym uczniom. Zmarnowanie doświadczeń tego dziwnego okresu byłoby piramidalną głupotą, choć łatwą do usprawiedliwienia. Mamy przecież dość! Kto wie, czy po powrocie do szkół wiosną nie będziemy topić laptopów zamiast Marzanny. Jeśli nawet tak się stanie, to po paru dniach euforii rozsądnie będzie laptop wyłowić, bo znowu się przyda. 

 

Sukces edukacji narodowej jest z zasady rozproszony. Urojeniem są sukcesy generalne i statystyczne, prawdziwe są sukcesy Twojego dziecka w jego szkole. Aby osiągać milion małych zwycięstw, trzeba wspierać dobre praktyki tysięcy pojedynczych nauczycieli, rugować złe. Ostatnie miesiące ułatwiają wytyczenie kierunku. Trzeba zacząć już teraz przygotowywać się na powrót szkoły do szkoły. Polką galopką w sprawie terminu tego powrotu zacieniliśmy zagadnienie znacznie poważniejsze – jak nadrobimy to, co da się nadrobić, jak poradzimy sobie z tym, że nadrobić da się mało. O tym, że rozwiązania dydaktycznych, emocjonalnych i wychowawczych zadań przyjadą z MEN, nawet nie ma co spekulować. Nie przyjadą (albo przyjadą pokraczne) – przynajmniej tak jest teraz, póki ministrów osadzamy w roli kieszonkowych dyktatorów z filmów Chaplina.

 

Nasze nauczycielskie życie toczy się równolegle w dwóch światach: indywidualnym i systemowym. W tym pierwszym stajemy oko w oko z klasą i staramy się zwykle wyrobić sobie opinię osoby zasługującej na szacunek. W tym drugim jesteśmy elementem wielkiej układanki wymyślonej wysoko ponad naszymi głowami, układanki zawierającej treść świadectw, zawartość programów nauczania, krój egzaminów zewnętrznych i nawet określoną długość lekcji, nie mówiąc o ich liczbie. Z jakiegoś powodu System wie lepiej, że Chin ma być tyle, a pantofelka tyle, w całej Polsce! Nauczyciel walczy o szacunek indywidualnie, lecz w zbroi przywiezionej mu przez kuriera z Ministerstwa Edukacji Narodowej. Nawet projekt tzw. Nowej Matury – projekt i tak, relatywnie, najmocniej konsultowany przed wprowadzeniem, a nie dopiero w trakcie, a na dodatek ponadprzeciętnie sensowny – na koniec został wprowadzony odgórnie i bez oglądania się na opór. Borykał się potem przez lata z cichym odrzuceniem przez niemałą część kadry nauczycielskiej oraz z fałszywymi zarzutami o „testomanię”.

 

Kluczem do powodzenia każdej reformy szkolnej jest jej przeprowadzenie na obu planach: nauczycielskich emocji i struktur, w których toczy się szkolna aktywność. Ten pierwszy plan jest z reguły niedoszacowany, jakby nieważny. Trudno się dziwić, że środowisko nauczycielskie na ogół nie sprzyja centralnie sterowanym akcjom naprawiania oświaty. […]

 

Sposób, w jaki ministerstwo reaguje na tę zaskakującą działalność rywala, rzuca snop światła na jego zasoby. Król jest nagi.

 

I to jest pierwsza, bardzo istotna lekcja z pandemii – system potocznie zwany „nadzorem pedagogicznym” nie podnosi jakości pracy polskiej szkoły. Ile razy przed pandemią spotkaliście się Państwo z taką sytuacją, że wizytator wysłał nauczycielom znanej mu, bo gorliwie nadzorowanej szkoły, pomocnego mejla: […]

 

Tym właśnie zajmuje się nadzór w miesiącach, w których spada na nauczycielskie głowy druga odsłona pandemii. Przykład daje sam minister, który jak gdyby nigdy nic, wśród padających na szkoły pocisków zajął się… nową, pilną reformą. Programową. Bo chociaż jest z PiS, to programy przyjęte przez PiS kilka lat temu już pachną mu lewizną. Jak uczyć zdalnie? Dalej nie wiemy. Jak coś tam sobie pomajstrować z podręcznikami i nazwać to reformą? Wiemy. Wystarczy zadzwonić do nauczyciela akademickiego Marka i ekspertki Hani, zamknąć ich w MEN na kilka dni i reforma gotowa – nic, tylko wysłać ją nauczycielom do obowiązkowej realizacji, a po wysłaniu skonsultować społecznie. […]

 

Przejdźmy teraz na drugą stronę – nauczycielską. Tutaj pandemia pokazała bardzo wiele z tego, co w szkołach po prostu jest, a wcale nie pojawiło się wraz z nowymi ekstremalnymi warunkami pracy.

 

Po pierwsze, nauczyciele dzielą się na lepszych i gorszych. Niby żadne odkrycie, ale niewygodne prawdy nie są wypowiadane, chyba że coś się sypnie. Właśnie się sypnęło i widzimy z jednej strony nauczycieli zaradnych, popełniających błędy, ale zaangażowanych w walkę z losem, z drugiej nauczycieli praktycznie wycofanych – coś tam dłubią przy komputerze, wysyłają jakieś zadania, ale nie dbają o to, czy ich praca niesie skutek, bo w żaden skutek „dziwacznego nauczania” nie wierzą. Rzeczywiście, e – nauczanie klas 1 – 3 to orka na ugorze pod górkę Syzyfa, nawet najbardziej pomysłowi i aktywni nauczyciele mają ręce spętane (przekazują za to uczniom bezcenny przykład dzielności). Im dzieciak większy, tym jaśniej jednak rozumie, że Pani od przyrody stara się, a Pani od polskiego e-udaje.

 

W kilku zdaniach wypada trochę bronić tych „wycofanych”. W jakimś stopniu padają ofiarą siebie, to prawda. Nikt im nie bronił używania w nauczaniu nowych technik (nowych dla nas, dla 12-latków taką „nową techniką” to bywa raczej książka), przetestowania w lepszych czasach plusów i minusów nauczania, zadawania, sprawdzania poprzez łącza. Często w ogóle są to ludzie osadzeni w nostalgicznym wspomnieniu, że kiedyś było lepiej i nastawieni nieprzychylnie nowinkom, nawet tej, by wypełniać dziennik elektroniczny, zamiast starego, dobrego papierowego… W dużym stopniu padają oni jednak ofiarą przyjętego odgórnie kierunku: nauczyciel, tak po prawdzie, nie ma obowiązku posługiwać się technikami zdalnego nauczania i nie ma obowiązku być twórczym. […]

 

Najważniejsza konkluzja z tych działa: nauczyciel pewniej się czuje, kiedy realizuje plan działań przygotowany i nadzorowany przez zespół. Są pewno szkoły, w których krótsze e-lekcje nie byłyby rozwiązaniem (choć, prawdę mówiąc, wątpię), są takie, w których nie da się upchnąć wiele wartościowych wyjazdów w krótkim terminie. I tak dalej. Nie sądzę, by istniały szkoły których jakości nauczania zdalnego, a więc nowego i często niewygodnego, nie poprawia solidarność.

 

Z punktu widzenia pedagogicznego e-edukacja niesie wiele smutnych obserwacji. Najlepiej (jak zawsze) najlepiej w trudnych chwilach radzą sobie dzieci z niezłym kapitałem kulturowym całej rodziny – no i materialnie dobrze zaopatrzone, by w domu nie było bitwy o sprzęt. Najwięcej tracą ci, dla których szkoła – z budynkiem, ludźmi, dziwacznymi nieraz regułami, była jedynym doświadczeniem społecznym i edukacyjnym. […]

 

Pandemia pokazała, jak wiele nauczycielek i nauczycieli odrobiło pracę domową, albo jeszcze przed 2020 rokiem, albo już „za pierwszej pandemii” i w świecie zdalnej edukacji nie czuje się jak kursant Nauki Jazdy zmuszony do prowadzenia TiR-a z naczepą. […]

 

Tak się składa, że niedługo przed pandemią środowisko nauczycielskie zaktywizowało się, jak chyba nigdy. Z kilku prężnych inicjatyw – w tym Ja, nauczyciel wyłonił się bodaj najciekawszy ruch oświatowego środowiska,Narady Obywatelskie o Edukacji. Ponieważ narady były zdecentralizowane (nareszcie!), zabrało w nich głos 4500 osób, a spotkań obyły się setki. Warto zrozumieć jak mogło dojść do takiej aktywności i warto zrozumieć, gdzie pojawiły się blokady. Otóż mogło dojść, bo pojawił się ponadpartyjny i ponadśrodowiskowy autorytet instytucjonalny (i zarazem personalny!): „Stocznia” Jakuba Wygnańskiego. „Stocznia” – to mądrze pomyślany i aktywny NGO… i tyle. Nie jest Fundacją Sorosa ani fundacją Orlen. Dobry pomysł i ogromna wiarygodność Wygnańskiego wystarczyły, aby skrystalizowała się działalność wielu tysięcy ludzi pragnących edukacji podniesionej na wyższy, by tak rzecz, level.

 

Sensownym jest zapytać, czy można jeszcze raz poderwać ludzi do narad… i walki. Odpowiedź jest oczywista – tak, o ile spełnimy kilka warunków brzegowych. Po pierwsze, narady nie mogą odbijać się od ministerstwa, muszą być strukturalną częścią systemu podejmowania decyzji rządowych, a nie instytucją alternatywną. Po drugie, muszą mieć wieloletnią gwarancję stałej dotacji, a fundamentem struktury muszą być nauczyciele, którzy również tę część swojej oświatowej działalności mają opłaconą jako część etatu. Po trzecie, wizytatorzy muszą być zarówno członkami Narad, jak i pracującymi (jasne, że na część etatu) nauczycielami – nadzór trzeba realizować w poziomie, a nie w pionie. […]

Albo przeformułujemy system tak, aby energia szła od tych, którzy ją mają, w stronę tych, którzy wykazują jej deficyt, albo będziemy skazani na wieczne stękanie. Centrum jest potrzebne po to, aby usprawniać poziome struktury współpracy i upowszechniania dobrych praktyk, bez czego mowy nie ma o milionie małych sukcesów. Nie jest potrzebne po to, aby dyktować. To czytelny wniosek wynikający z ostatnich 10 miesięcy oświaty wybitej z rutyny.

 

 

Cały artykuł „Pandemia to… reforma oświaty. Wykorzystajmy to!”  –  TUTAJ

 

 

Źródło: www.wei.org.pl

 



Zostaw odpowiedź