W ubiegłym roku święto „Bożego Ciała” wypadło 20 czerwca. To wtedy zamieściłem „Esej na Boże Ciało. O przemożnej sile woli ludu. I jak to się ma do modernizacji edukacji”. Mając ten fakt w pamięci postanowiłem i w tym roku ów dzień, nadal uznawany przez bardzo wielu Polaków za świąteczny, choć dziś pozbawiony wielowiekowej tradycji tłumnych procesji do czterech ołtarzy i obrazu dziewczynek sypiących płatki kwiatowe przed księdzem niosącym monstrancję, zaznaczyć zmianą codziennego rytuału zamieszczania na stronie OE news’ów i artykułów „z innych źródeł”.
Przed rokiem był to esej, dziś będzie to formuła felietonu, aczkolwiek „nadzwyczajnego”, czyli nienumerowanego. Motywem przewodnim tego tekstu będzie pytnie: „Czy coś co było ‚od zawsze’ musi być zawsze, tylko dlatego, że było ‚od zawsze’?” A treścią poszukiwanie odpowiedzi na nie.
Przed rokiem przedstawiłem krótka historię święta Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa, która zaczęła się w 1317 roku. W Polsce święto to było obchodzone od 1320 roku. Jak to przypomniałem, nawet rządy w okresie PRL nie zdecydowały się na jego likwidację. Można by powiedzieć że Boże Ciało, jak potocznie i kalendarzowo jest ono u nas nazywane, z całą jego liturgiczną i kulturową oprawą, jest czymś tak oczywistym i niezmiennym, jak tradycja urządzania wesel czy pogrzebów.
Jednak od kilku miesięcy my wszyscy, nie tylko w Polsce, już wiemy, że nawet to co było „od zawsze” nie musi być „na zawsze”.. Wystarczył mikroskopijny wirus, aby to wszystko unieważnić, wykazać całą umowność owych „konieczności”, obnażyć fasadowość tradycyjnych obrządków i uroczystości.
Nagle okazało się, że dziesiątki tysięcy zmarłych ofiar epidemii COVID19 można „hurtowo” kremować lub spychaczami zasypywać ziemią w zbiorowych mogiłach, bez obecności nawet najbliższych. I świat toczy się dalej… To prawda, jest to szokiem i traumą dla osób najbliższych w ten sposób grzebanych zmarłych, ale pozostaje bez istotnego wpływy na codzienność pozostałych tysięcy, milionów innych ludzi, żyjących obok, „równolegle”, oglądających te sceny w telewizjach i portalach internetowych. Świat toczy się dalej….
Miliony wiernych w Polsce, a zapewne także w Badenii-Wirtembergii, Bawarii, Hesji, Północnej Nadrenii-Westfalii, Nadrenii-Palatynacie, Kraju Saary, Saksonii i Turyngii, gdzie dzień ten jest także dniem wolnym od pracy i też odbywały się tego dnia procesje, przekona się, że choć tych obrzędów w tym roku nie będzie – świat się nie zatrzyma, a życie będzie toczyć się dalej…
Bo niezmienne są tylko prawa natury. Wschody i zachody słońca, pory roku – ale tylko co do położenia słońca na firmamencie. Bo jeśli chodzi o warunki atmosferyczne, tu już przekonalismy się, że i one są pochodną ludzkiej ingerencji w prawa przyrody. Wszystko co stworzył człowiek – człowiek może zmieniać.
Niestety – historia cywilizacji człowieka dostarcza obfitego materiału informacyjnego, że ludzie mają skłonność do tworzenia rytuałów, ustalania „świętych” zasad, wymyślania, a potem narzucania innym, niepodlegających dyskusji dogmatów…
Na mój własny użytek wytłumaczyłem sobie te zjawiska najważniejszą (moim zdaniem) skłonnością człowieka: wygodnictwem, lub jak kto woli – lenistwem. Bo chyba wszystko co stworzył człowiek, podobnie jak np. nóż, może posłużyć dobrym i złym celom. Jast taka parafraza obiegowego powiedzenia o genezie ludzkiej innowacyjności: „Lenistwo jest matką wynalazków”.
Ale nie tylko… Może ono prowadzić także do unikania „wysiłku myślenia”, ryzyka podejmowania decyzji, ponoszenia odpowiedzialności za te podjęte „autorsko”…
Stąd właśnie biorą się wszelkie działania rutynowe, „zwyczajowe”, obudowane religijnymi (lub prawniczymi) rytuałami… Nie trzeba się zastanawiać jak postąpić – działamy „tak jak zawsze”, jak robili to nasi ojcowie, dziadowie, wszyscy, którzy żyli przed nami. Nowoczesną forma tego zamiłowania do schematów działania są PROCEDURY.
Zapewne są one potrzebne w wielu działaniach produkcyjnych i usługowych (np. system zarządzania jakością ISO 9000). Ale nie w edukacji!!!
Jednak i bez ISO (które w Łódzkich szkołach lansowało w latach dziewięćdziesiątych ŁCDNiKP) polskie szkoły, w ich przeważającej ilości, są wystarczająco zrutynizowane i pogrążone w systemie powstałym przed dwustu laty, którego najbardziej znanymi formami są: system klasowo-lekcyjny – podział uczniów na 20 – 30-osobowe, równowiekowe oddziały i czas pracy wyznaczany dzwonkami co 45 minut, a także zmora zdobywania/wystawiania ocen, jako ekwiwalentu za wykazanie się umiejętnością napisania sprawdzianu/testu/kartkówki. Także „święty” podział wiedzy na tzw. przedmioty jest pozostałością myślenia o procesie uczenia sprzed lat…
A tu nagle przyszła pandemia. Szkoły zamknięto na wiele miesięcy, zaczęto eksperymentować z „nauczaniem na odległość”, czyli mówiąc bardziej precyzyjnie – z e-edukacją, wykorzystującą możliwosci jakie dają współczesne technologie informatyczne. I w bardzo wielu przypadkach okazało się, że aby uczeń posiadł nową wiedzą i umiejetności wcale nie musi siedzieć w ławce po 45 minut na kolejnych lekcjach, nosić w plecaku ciężkie podręczniki…
Może to doświadczenie okresu pandemii, które jak u wierzących prawdziwie w Boga (a nie u tych „niewierzących ale praktykujących”) nie spowodowało, że brak procesji zachwiał ich wiarą, tak i w gronie polityków (przynajmniej niektórych), dyrektorów szkół, nauczycieli, ale i rodziców aktualnych i przyszłych uczniów spowoduje gotowość do dokonania (nareszcie !!!) zdecydowanych kroków w kierunku rzeczywistego zreformowania sposobu nabywania przez kolejne pokolenia młodych Polaków kompetencji (a nie wkuwania i rozwiązywania testów), potrzebnych im do efektywnego funkcjonowania w rolach, w jakich przyjdzie im żyć za kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt lat….
Bo coś co było „od zawsze” nie musi być zawsze, tylko dlatego, że było „od zawsze”!
Włodzisław Kuzitowicz